Pewna fotografka konsekwentnie pozywa biblioteki za drobne i niekomercyjne naruszenia praw do zdjęć jej autorstwa. Na jej celowniku są także inne instytucje kultury. W jednej ze spraw sąd zasądził 10 tys. złotych na rzecz fotografki, ale to nadal było mniej niż autorka chciała w ramach "ugody". Inna rzecz, że ta autorka potrafi zażądać nawet 100 tysięcy złotych za naruszenie o charakterze niekomercyjnym!
reklama
W maju 2015 roku ostrzegaliśmy naszych Czytelników przed nieostrożnym publikowaniem zdjęć znanych Polaków. Miało to związek z działaniami pewnej fotografki, która jest bardzo sprawna w wyszukiwaniu przypadkowych, nierzadko drobnych naruszeń praw do zdjęć jej autorstwa. Ta fotografka (nazwijmy ją J.P.) żąda za te drobne naruszenia bardzo wysokich kwot, ale zwykle nie idzie od razu do sądu. Potrafi przez dłuższy czas żądać "ugody", proponując najpierw wysoką kwotę, a potem jej "łaskawe" obniżenie lub rozłożenie na raty (kwota i tak pozostaje wysoka). Co istotne, fotografka potrafi się posunąć do różnych działań wzmagających presję np. kontaktuje się przełożonymi urzędnika, który odmawia przystania na absurdalnie kosztowną ugodę. Wiele osób wspomina też o jej agresywnym i mało grzecznym stylu komunikowania się z ludźmi w sprawie naruszeń.
Fotografka nie bez powodu unika sądu. Często zasądzają one na jej rzecz mniejsze kwoty niż żądane w ramach ugody. W czerwcu 2015 roku pisaliśmy o wyroku Sądu Apelacyjnego w Poznaniu, który przyznał fotografce 1450 zł (wcześniej za to naruszenie fotografka domagała się 9,6 tys. zł). Wspominaliśmy też o wyroku dotyczącym pewnego serwisu informacyjnego, wyroku dotyczącym sporu z inną biblioteką oraz sporu ze szkołą. Za każdym razem zasądzone kwoty były o wiele niższe niż oczekiwała fotografka.
Nie wszystkie instytucje państwowe szły do sądu. Wspominaliśmy już, że Urząd Miasta Lublin grzecznie zapłacił fotografce 4,3 tys. złotych. Z informacji uzyskanych przez nas niedawno od MSZ wynika, że ministerstwo zapłaciło fotografce 6 tys. złotych. Płaciły również różne ambasady, ale nie wiemy dokładnie ile - czekamy na odpowiedzi na wnioski o dostęp do informacji publicznej. Niemniej już teraz możemy powiedzieć, że roszczenia pani J.P. rodzą pewne obciążenie dla instytucji państwowych.
Czy Pani J.P. działa dalej w ten sam sposób? Owszem. Wiemy o instytucjach, które obecnie są w trakcie sporu z nią. Przynajmniej jeden sąd zasądził na jej rzecz dość wysoką kwotę. Ten sąd posłużył się art. 79 prawa autorskiego, który nadal jest przepisem problemowym, pomimo głośnego ubiegłorocznego wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Omówienie tej sprawy będzie wymagało krótkiego wstępu.
W ubiegłym roku pani J.P. przegrała dwie sprawy sądowe z bibliotekami (ale tylko w I instancji). Jedna z tych spraw dotyczyła biblioteki z pewnego średniej wielkości miasta w Wielkopolsce. Ta biblioteka wykorzystała zdjęcie Czesława Miłosza autorstwa J.P. w treści zaproszenia na wykład poświęcony Miłoszowi. Zaproszenie zostało rozpowszechnione na stronach lokalnych mediów.
Najpierw w ramach ugody fotografka domagała się od biblioteki 18,5 tys. złotych. Po nieudanych próbach doprowadzenia do ugody sprawa trafiła do sądu. Przed sądem fotografka zażądała 12.000 zł tytułem naruszenia praw autorskich osobistych oraz kwoty 7.500 zł tytułem naruszenia autorskich praw majątkowych.
Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Kaliszu, który uznał roszczenie za całkowicie nieuzasadnione. Sąd zakwestionował autorstwo zdjęć pani J.P. i oparł się na tym, że zdjęcia nie były przez twórce oznaczone jako jego dzieła. Ten wyrok mógł się wydawać wielkim zwycięstwem biblioteki, ale w istocie był problemowy. Sąd nie zajął się sprawą naruszenia, ale zaczął się wdawać w niepotrzebne dyskusje o autorstwie. Prawo nie wymaga od twórcy oznaczania dzieł.
Rozmawiałem o tym wyroku z kilkoma prawnikami. Wszyscy byli zdumieni. Jakub Kralka z Bezprawnika określił ten wyrok jak "po prostu bardzo dziwny". To chyba najlepsze z możliwych określeń.
Oczywiście J.P. wniosła apelacje i miała do tego dobre podstawy. "Dziwne" wyroki łatwo podważyć.
Nad apelacją od wyroku w Kaliszu pochylił się Sąd Apelacyjny w Łodzi, który wydał swój wyrok 4 lutego 2016 roku (sygn. akt I ACa 1107/15). Kopię wyroku wraz z uzasadnieniem zamieszczamy pod tym tekstem.
Sąd Apelacyjny zwrócił uwagę, że w tej sprawie należało domniemywać autorstwo zdjęć. Skoro fotografka publikowała zdjęcia na swojej stronie i wydała albumy z tymi zdjęciami, sąd niepotrzebnie kwestionował jej autorstwo.
- Przepis art. 8 ust. 2 PrAut ustanawia domniemanie, że twórcą jest osoba, której nazwisko w tym charakterze uwidoczniono na egzemplarzach utworu lub której autorstwo podano do publicznej wiadomości w jakikolwiek inny sposób w związku z rozpowszechnianiem utworu - czytamy w uzasadnieniu wyroku.
Skoro kwestia autorstwa znalazła się poza sprawą to Sąd Apelacyjny przyznał Pani J.P. odszkodowania za naruszenia. Ustalił, że należy się jej 10 tysięcy złotych (w tym 5 tysięcy za naruszenie praw osobistych i 5 tysięcy za naruszenie praw majątkowych). Czy to dużo? Owszem, jest to dużo jak za tak drobne naruszenie. Z drugiej jednak strony jest to nadal mniej niż żądała fotografka w ramach "ugody" (bo żądała 18,5 tys. zł). Urzędnicy gminy, w której znajduje się biblioteka, postąpili bardzo słusznie idąc do sądu.
Warto przyjrzeć się w jaki sposób sąd wyliczył należne odszkodowania i zadośćuczynienia. 5 tys. za naruszenie praw osobistych to kwota, która zdaniem sądu "uwzględnia zakres naruszenia osobistego prawa autorskiego powódki a także niekomercyjny sposób wykorzystania jej dzieła przez stronę pozwaną". Sąd nie zgodził się przy tym, aby naruszenie wywołało "naruszenie więzi istniejącej pomiędzy twórcą a utworem". Zdaniem sądu nie doszło też do naruszenia integralności dzieła, bowiem "nie każda zmiana dowolnego elementu treści (...) narusza prawo do jego integralności (...) lecz tylko taka (...) która "zrywa" lub "osłabia" więź twórcy z utworem".
Oczywiście te 5 tys. za dobra osobiste to nadal nie jest kwota liczona według przesłanek obiektywnych. Sąd stwierdził, że jest to kwota uwzględniająca naruszenie niekomercyjne, ale wiele osób uzna i taką kwotę za zawyżoną.
Bardziej obiektywnie obliczono kolejne 5 tys. z tytułu naruszenia praw autorskich majątkowych. Sąd posłużył się art. 79 prawa autorskiego, który wciąż pozwala na obliczanie odszkodowań w oderwaniu od faktycznej szkody. Takie odszkodowanie obliczane jest jako dwukrotność "stosownego wynagrodzenia", które byłoby należne twórcy.
Czytelnicy DI zapewne pamiętają, że kiedyś można było żądać trzykrotności wynagrodzenia w razie naruszenia zawinionego. Trybunał Konstytucyjny wykreślił przepis dotyczący trzykrotności, ale niestety w systemie prawnym pozostał przepis dotyczący dwukrotności wynagrodzenia, jeśli naruszenie nie było zawinione. Jeśli zatem naruszycie czyjeś prawa autorskie i nie zrobicie tego specjalnie, grozi wam zapłacenie zawyżonego odszkodowania oderwanego od faktycznej szkody!
Sąd zasądził na rzecz J.P. kwoty 5 tysięcy złotych, gdyż była to dwukrotność rzekomej ceny za licencję na jej zdjęcia.
Wskazana przez powódkę kwota 2 500 zł wynagrodzenia wynika z cennika za udzielenie licencji stosowanego przez powódkę w umowach licencyjnych.
Dlaczego napisałem "rzekomej ceny"? Nie wiem czy licencje do zdjęć J.P. zawsze sprzedawane są zawsze według powyższych cen. Sąd oparł się na cenniku, a więc na cenie zadeklarowanej przez twórcę. Czy w takim razie sąd zasądziłby 30 tysięcy, gdyby J.P. wpisała do swojego cennika 15 tysięcy za zdjęcie? Oto jest pytanie.
Moim osobistym zdaniem Sąd Apelacyjny zrobił błąd opierając się wyłącznie na cenniku. Sąd powinien raczej sprawdzić za jakie kwoty faktycznie sprzedawane są prawa do tego typu zdjęć. Nie wiem czy byłyby to kwoty niższe czy nie. Razi mnie jedynie to, że sąd obliczył kwotę odszkodowania sięgając po cennik i mnożąc kwotę razy dwa. Ten przypadek pokazuje, że art. 79 prawa autorskiego wciąż pozwala na uzyskiwanie odszkodowań oderwanych od straty poniesionej przez twórcę.
Wypada wspomnieć, że sądy orzekające w sprawach J.P. i podobnych są narażone na wprowadzenie w błąd co do faktycznej wartości rynkowej utworów. Pani J.P. stara się przedstawić swoje zdjęcia jako drogie, zatem przed sądem pokazuje "dowody" ich rzekomej wartości. Są to umowy licencyjne zawierane z różnymi podmiotami. Pani J.P. ma umowy na wykorzystanie jej zdjęć np. za 6 tysięcy złotych. Polska ambasada naprawdę tyle zapłaciła.
Jeśli wczytamy się w te umowy licencyjne szybko zauważymy, iż zostały one zawarte w ramach "ugody" a więc pod presją (po wystąpieniu wykorzystania "bezumownego). Nie wiemy czy dana instytucja faktycznie zapłaciłaby za dane zdjęcie 6 tys. złotych. Wiemy tylko, że zapłaciła w obliczu zagrożenia procesem.
Poniżej fragment jednej z takich umów licencyjnych. Umowa została nam udostępniona przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
Kopię innej umowy publikowaliśmy w innym tekście. Dotyczyła ona "licencji niewyłącznej wstecz".
Pani J.P. chętnie pokazuje sądom podobne umowy aby wykazać, że za jej zdjęcia rzeczywiście płaci się tysiące. Rzecz jednak w tym, że te umowy licencyjne nie odzwierciedlają faktycznej rynkowej wartości zdjęć. Nie wątpię oczywiście, że zdjęcia znanych polaków takich jak Czesław Miłosz mają dużą wartość. Nie oznacza to jednak, że urząd miasta z własnej woli zapłaciłby 4 tysiące za dane zdjęcie. Zapłacił bo popełnił błąd. Kwota zapłacona w takich okolicznościach nie powinna być miernikiem wartości rynkowej.
Nawiasem mówiąc niektóre sądy orientowały się w tym zabiegu i odnotowywały (np. w uzasadnieniach wyroków), że umowy pokazywane przez J.P. jako dowody najwyraźniej zostały zawarte pod presją.
Dziennik Internautów już kilkakrotnie pisał o pani J.P. Nie ujawniamy nazwiska tej fotografki gdyż w opinii redakcji nie ma ono dużego znaczenia. Chodzi nam bardziej o opisanie pewnego mechanizmu działania, który jest ciągle powtarzany przez jedną osobę w celu... no właśnie, w jakim celu? Część osób powie, że mamy tu do czynienia z dochodzeniem praw przez twórcę. Z drugiej strony można na to patrzyć jak na próby wzbogacenia się przy okazji wystąpienia pewnych naruszeń.
Dziennik Internautów nie krytykuje żadnego twórcy za dochodzenie swoich praw. Od lat natomiast wyrażamy wątpliwości wobec zorganizowanych mechanizmów spieniężania naruszeń. Opisywaliśmy zjawisko tzw. copyright trollingu wskazując na takie jego cechy jak żądanie nadmiernych odszkodowań, wprowadzanie w błąd co sytuacji prawnej albo prowadzenie różnych działań opresyjnych mających na celu skłonienie do ugody poza sądem. Czasami takie "ugody" mogą być bardziej dotkliwe dla naruszyciela niż sprawa sądowa. Prawo autorskie powinno dawać twórcom ochronę, natomiast nie powinno być narzędziem do szybkiego wzbogacania się w razie wystąpienia drobnych, niekomercyjnych i często niezawinionych naruszeń. Takie próby wzbogacenia się mogą być szczególnie kontrowersyjne gdy ich celem są instytucje kultury.
Dziennik Internautów przygląda się obecnie kilku przypadkom dochodzenia roszczeń przez Panią J.P. W jednym z przypadków fotografka zażądała od pewnej instytucji kultury z niedużej miejscowości aż 100 tysięcy złotych. Dodajmy, że wcześniej od tej samej instytucji w innych wezwaniach autorka żądała 20 tysięcy albo 45 tysięcy. Zadziwiające skoki kwot! Sprawa ciągnęła się od 2013 roku, aż w końcu Pani J.P. zdecydowała się... złożyć doniesienie do prokuratury w sprawie naruszenia (przesłuchanie odbyło się dopiero w tym roku). Autorka mogłaby zwyczajnie iść do sądu. Dlaczego tego nie zrobiła?
Powstrzymujemy się od oceniania czy działania pani J.P. są etyczne czy nie. Uznajemy je natomiast za godne opisania i nagłośnienia. Wiemy, że Pani J.P. jest przeciwna naszym publikacjom. Jej prawnik próbował nawet doprowadzić do usunięcia naszych publikacji. Dlaczego? Czyżby twórca wstydził się własnych działań podejmowanych - jego zdaniem - uczciwie i w celu odzyskania należnych mu pieniędzy?
W istocie nasze publikacje pomagają również Pani J.P. Staramy się ostrzegać internautów by unikali wykorzystywania zdjęć znanych Polaków nie upewniwszy się wcześniej co do ich pochodzenia. Być może dzięki nam pani J.P. nie będzie znajdować bardzo wielu naruszeń i nie będzie musiała dochodzić roszczeń. Byłoby najlepiej, gdyby już nikt nigdy więcej nie naruszył praw do jej zdjęć. Zakładamy, że fotografka gorąco tego pragnie.
Inne teksty na podobne tematy:
Poniżej kopia wyroku Sądu Apelacyjnego w Łodzi (wraz z uzasadnieniem).
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|