Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

Uważaj ze zdjęciami znanych Polaków. Ktoś może żądać od Ciebie tysięcy złotych

27-05-2015, 09:39

Zdjęcia znanych Polaków mogą trafiać na strony bibliotek i szkół, a potem ich autorka może żądać od tych instytucji bardzo wysokich odszkodowań. Pomimo że autorka dba o to, aby jej działania nie nabrały rozgłosu, naszym zdaniem lepiej jest mówić o tym głośno. Uważamy, że mówienie o konsekwencjach wynikających z nieznajomości lub niestosowania się do prawa autorskiego (i nie tylko autorskiego) to najlepszy i najtańszy dla wszystkich sposób na edukację Polaków w tej kwestii. Dzięki temu możemy zapobiec zarówno przyszłym naruszeniom, jak i dotkliwym odszkodowaniom za - wydawałoby się czasem - niewinne lub nieszkodliwe działania.

robot sprzątający

reklama


W połowie ubiegłego miesiąca pisałem w Dzienniku Internautów o wyrokach dotyczących pewnej pani fotograf, która pozwała dwie biblioteki w związku z naruszeniami praw autorskich. Wyroki były nieprawomocne i te sprawy będą się jeszcze jakiś czas ciągnąć. Chcieliśmy jednak przy okazji zwrócić uwagę na to, za jakiego typu naruszenie fotografka może żądać od biblioteki tysięcy złotych.

W jednym przypadku fotografka domagała się kwoty 9,6 tysięcy złotych za to, że biblioteka umieściła zdjęcie Czesława Miłosza na swojej stronie. Sporne zdjęcie zostało wykorzystane jako graficzny dodatek do informacji o spotkaniu poświęconym twórczości poety. 

W drugim przypadku artystka domagała się kwoty 12 tysięcy złotych tytułem naruszenia praw autorskich osobistych oraz kwoty 7,5 tysięcy złotych tytułem naruszenia autorskich praw majątkowych. Nie podobało jej się to, że biblioteka wykorzystała zdjęcie Czesława Miłosza jako element treści zaproszenia na wykład poświęcony Miłoszowi. Zaproszenie to zostało rozpowszechnione na stronach lokalnych mediów. 

Biblioteko, zapłać 13 tysięcy!

W obydwu opisanych przypadkach sądy pierwszej instancji odrzuciły roszczenia fotografki. W obu sprawach będą apelacje i karta może się jeszcze odwrócić. Niemniej obydwa spory są dość specyficzne, ponieważ dotyczą bibliotek, które są organizacjami utrzymywanymi przez społeczeństwo i niedziałającymi dla zysku.

Fotografka uznała, że naruszono jej prawa. Nie życzyła sobie zdjęć na stronach bibliotek. To jest zrozumiałe i zapewne wystarczyłoby zwrócić się do bibliotek o ich usunięcie. Biblioteki z pewnością byłyby gotowe nie tylko przeprosić, ale nawet mogłyby zapłacić jakieś rozsądne zadośćuczynienie lub wynagrodzenie za wykorzystanie spornych dzieł. Problem w tym, że pani J.P. od początku żądała bardzo wysokich kwot za jedno zdjęcie (kilka, a nawet kilkanaście tysięcy złotych) i to czyni sprawę nieco bardziej... skomplikowaną.

Są też inne elementy, które czynią działania artystki zjawiskiem bardziej złożonym i ciekawym. Przede wszystkim artystka wystąpiła o odszkodowania nie tylko do tych dwóch bibliotek. Najwyraźniej wyszukiwała ona naruszenia do swoich zdjęć w internecie i gdy tylko je znalazła, kontaktowała się z naruszycielem w sprawie "ugodowego" załatwienia sprawy. Ugoda miała polegać na zapłaceniu kilku lub kilkunastu tysięcy złotych.

Nie wiemy, do ilu bibliotek mogła zwrócić się fotografka. Rozmawialiśmy o tym z kilkoma bibliotekarzami, którzy mówili o dużej skali problemu. Wiemy też, że problem był na tyle poważny, że środowisko bibliotekarskie starało się zwracać na niego uwagę. Przykładowo w serwisie Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich znajdziemy ciekawe stanowisko w sprawie odpowiedzialności karnej za naruszenie praw autorskich. W tym stanowisku czytamy.

...na przestrzeni kilku lat, wiele bibliotek w Polsce otrzymuje pismo od kancelarii odszkodowawczej, reprezentującej jak się okazuje tę samą osobę, z wezwaniem do zapłaty za naruszenie dóbr osobistych i szkodę majątkową (...) Nie ma przy tym znaczenia, czy zdjęcie jest umieszczone bezpośrednio na stronie biblioteki, czy też znajduje się na prezentacji wykonanej np. przez uczniów, następnie sfotografowanej i umieszczonej na stronie biblioteki jako podsumowanie projektu literackiego.(...) Roszczenie nie jest poprzedzone żadnym pismem o ewentualnym naruszeniu, nie ma też możliwości polubownego rozwiązania problemu, poprzez ustalenie proporcjonalnego, racjonalnego czy realnie oszacowanego zadośćuczynienia (...) kwota wyjściowa roszczenia to około 13 tys. zł, (...) Wiele bibliotek już zapłaciło, nawet jeśli podstawa prawna czy faktyczna była wątpliwa...

Inny ślad problemu znajdujemy w stanowisku opublikowanym na stronie Centrum Cyfrowego. Organizacja pozarządowa zauważyła, że sankcje za naruszenia prawa autorskiego nie powinny być zbyt wygórowane. W jednym z przypisów w stanowisku czytamy o tym, jakie byłyby korzyści ograniczenia sankcji. 

Wpłynęłoby to na ograniczenie zjawiska „copyright trolling”, polegającego na żądaniu przez uprawnionych znacznych sum pieniędzy z tytułu naruszeń praw autorskich popełnianych nieświadomie, w celach społecznie pożytecznych tak przez osoby indywidualne, jak i instytucje publiczne. Rażący przykład ostatnich miesięcy to wezwania do zapłaty kilkunastu tysięcy złotych wysyłane do bibliotek przez fotografkę J.P. z tytułu wykorzystania zdjęć Miłosza autorstwa J.P. bez licencji i atrybucji. 

O działaniach tej samej fotografki pisano także w pracy zbiorowej pt. "Biblioteki we współczesnym systemie prawnym Polski i Unii Europejskiej", wydanej przez Korporację Bibliotekarzy Wrocławskich. W jednym z artykułów dr Marek Piotr Urbański pisze o licznych wystąpieniach o odszkodowanie, które miały być związane ze fotografką J.P.

Fotografka nie chce by o tym mówiono

W tym miejscu warto wyjaśnić, w jaki sposób dochodzi do naruszeń praw do zdjęć. Zdarza się, że blogerzy, dziennikarze albo uczniowie przygotowują materiały o znanym Polaku, np. o Czesławie Miłoszu. Oczywiście zwracają się do Google, aby znaleźć jego zdjęcie. Jest duże prawdopodobieństwo, że trafią na zdjęcie wspomnianej fotografki. Pani J.P. jest też autorką zdjęć innych znanych Polaków.

Firma prowadzona przez panią J.P. dość sprawnie wykrywa naruszenia. Następnie kontaktuje się z rzekomym naruszycielem i przekazuje mu wezwanie do zapłaty np. kilkunastu tysięcy złotych. W wezwaniu znajduje się szczegółowe wyliczenie poniesionych szkód, np. należy się 7 tysięcy jako trzykrotność wartości dzieła i 7 tysięcy za brak podpisu pod zdjęciem, razem 14 tysięcy. Dziennik Internautów widział taki dokument. Nie ujawniamy go ze względu na prywatność źródła. 

Firma fotografki J.P. może też proponować podpisanie "umowy licencyjnej" i w takiej umowie może znaleźć się klauzula o poufności. Czemu ta klauzula ma służyć? Nie wiadomo. Teoretycznie artysta, który nie chce, aby jego dzieła były bezprawnie wykorzystywane, powinien być wręcz zadowolony z nagłośnienia tych faktów, by takie sytuacje maksymalnie ograniczyć. Gdyby bowiem wszyscy w Polsce wiedzieli, że wykorzystanie zdjęcia Czesława Miłosza może kosztować kilka tysięcy złotych, zapewne nie ryzykowaliby pobierania zdjęcia z Google. Mimo to z jakiegoś powodu fotografka stara się tamować wypływanie informacji o zawieranych umowach.

Fotografka chce blokować również inne informacje o swojej działalności. Dziennik Internautów w ubiegłym miesiącu opublikował artykuł o nieprawomocnych wyrokach dotyczących tej fotografki i bibliotek. Firma fotografki próbowała spowodować usunięcie tego artykułu w sposób... dosyć niestandardowy. Nie przesłała do redakcji ani wydawcy żadnego sprostowania ani żądania usunięcia tekstu. Wysłała natomiast prośbę w sprawie usunięcia tekstu do firmy będącej jednym z udziałowców DI. W tej prośbie znalazły się stwierdzenia o tym, że artykuł narusza przepisy prawa prasowego. Adwokat, którego prosiliśmy o skomentowanie sprawy, podważył rozumowanie prawnika fotografki. Opisaliśmy tę sprawę w tekście pt. Czy DI musi usunąć artykuł o wyrokach, skoro pozywający sobie tego życzy?

Podsumowując, fotografka dochodziła odszkodowań w sposób, który nie miał być nagłośniony. W proponowanych internautom umowach były klauzule o poufności. Fotografka starała się również naciskać na Dziennik Internautów, aby ten nie publikował informacji o wyrokach dotyczących jej sporów o prawa autorskie. 

Skąd to dbanie o brak rozgłosu? Rozumiemy poczucie prywatności oraz skromność niektórych artystów, którym wystarcza, że podziwia i uznaje się ich dzieła. Uważamy jednak, że w obecnej sytuacji najbardziej korzystne byłoby mówienie głośno o naruszeniach praw J.P. oraz o żądanych i zapłaconych odszkodowaniach. Te informacje działałaby odstraszająco i powstrzymałyby dalsze naruszenia. To byłaby sytuacja win-win - fotografka nie ponosiłaby strat i nie musiałaby do nikogo występować o odszkodowanie. Ludzie uniknęliby sądów, wezwań itd. Dlaczego nie nagłaśniać tej i podobnych spraw?

Więcej niż biblioteki

Oczywiście wprowadziłbym Czytelników w błąd, gdybym twierdził, że fotografka J.P. uparła się na biblioteki. Artystka lub jej firma występowały o odszkodowania także do osób prywatnych (np. blogerów) albo do innych instytucji publicznych. Zbierając materiały na temat jej działań, miałem okazję widzieć umowę na kwotę ponad 14 tys. złotych, która została zawarta z pewną polską organizacją rządową. Nie będę pisał o szczegółach, aby przypadkiem nie ujawnić źródła informacji, które prosiło o anonimowość. Myślę, że przydałaby się większa jawność w kwestii umów zawieranych przez instytucje rządowe.

Pani J.P. występowała także o odszkodowania do podmiotów działających komercyjnie na rynku mediów. Jednego z takich przypadków dotyczył wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z dnia 28 czerwca 2007 r. (sygnatura akt. VI ACa 447/07). To była naprawdę ciekawa sprawa. Chodziło w niej o to, że w głównym wydaniu programu informacyjnego wyemitowany został materiał związany ze śmiercią Czesława Miłosza. W tym materiale pokazano osoby wpisujące się do księgi kondolencyjnej wyłożonej w sali, gdzie eksponowane były fotografie przedstawiające Czesława Miłosza. W materiale pokazane były zdjęcia zmarłego poety w taki sposób, że nie było wątpliwości, iż fotografie te stanowią wystrój miejsca, gdzie oddawany był hołd zmarłemu poecie.

Fotografka dopatrzyła się w tym naruszeń i postanowiła iść do sądu. Sąd Okręgowy uznał, że ukazanie zdjęć w materiale telewizyjnym mieściło się w ramach dozwolonego użytku. Fotografka złożyła apelację, ale Sąd Apelacyjny oddalił ją.

- Zbyt daleko idące są twierdzenia powódki, iż wykorzystanie w reportażu zdjęć jej autorstwa zwiększyło wartość artystyczną materiału filmowego, uatrakcyjniło go i wpłynęło na większą oglądalność. Odbiorcy programów informacyjnych nie oczekują od nich szczególnych walorów artystycznych, lecz szybkich i wiarygodnych relacji na temat aktualnych wydarzeń - stwierdził w uzasadnieniu Sąd Apelacyjny. Treść tego uzasadnienia możecie znaleźć w serwisie LexLege

Miasto płaci tysiące za licencję

Jak już wspomniałem, miałem okazję rozmawiać z osobami, które w różny sposób były zbliżone do spraw związanych z roszczeniami pani J.P. Rozmawiałem z bibliotekarzami, osobami prowadzącymi różne serwisy i blogi oraz z osobami, które w różny sposób znalazły się w zasięgu zainteresowań pani J.P. Te osoby opowiadały mi interesujące historie np. o tym, że fotografka żądała niemałych pieniędzy za naruszenia dokonane przez dzieci (to nie oznacza, że żądała pieniędzy od dzieci, ale mogła ich żądać np. od opiekunów lub innych osób związanych ze sprawą). Starałem się potwierdzić te informacje u samej fotografki, ale nie odpowiedziała ona na moje pytania w tym zakresie (zob. aktualizację).

W sieci znajdziecie strzępki różnych ciekawych informacji o działaniach pani J.P. Przykładowo da się znaleźć gazetkę pewnego Gimnazjum i Liceum z Krakowa, w której to gazetce opublikowano przeprosiny za niezamierzone naruszenie praw do zdjęcia. Nie wiem, czy w tym konkretnym przypadku fotografka żądała od uczniów lub ich rodzin jakichś pieniędzy. Sama publikacja przeprosin świadczy jednak o tym, że firma pani J.P. była w stanie zlokalizować naruszenie dokonane przez redaktorów szkolnej gazetki.

Inny ciekawy przypadek - w rejestrze umów Urzędu Miasta Lublin da się znaleźć informacje o umowie, która została zawarta z fotografką J.P. na licencję na wykorzystanie zdjęcia na stronie internetowej. Urząd miasta zapłacił za tę licencję ponad 4,3 tys. zł, a więc dość sporo. Nie wiemy, czy zawarcie tej konkretnej umowy odbywało się pod wpływem jakichś nacisków. Czekamy na dodatkowe informacje od lubelskiego urzędu. Niezależnie od tego widzimy, że instytucje publiczne potrafią wydać dość sporo pieniędzy podatników na licencję na wykorzystanie jednego zdjęcia.

Co na to fotografka?

Jak już wspomnieliśmy, nie podajemy nazwiska pani J.P., aby nie było wątpliwości, że tekst nie jest skierowany przeciwko niej. Chcemy przede wszystkim ostrzec internautów, aby unikali wykorzystywania zdjęć znanych Polaków, jeśli nie mają pewności, czy mogą je wykorzystać. Jeśli ktoś już wykorzystał zdjęcia pani J.P., może się spodziewać, że skontaktuje z nim jej firma lub jeden z jej prawników. Zdarza się też, że pod wezwaniami do zapłaty podpisuje się pani D.M., która pracuje dla J.P.

Jak już wspomnieliśmy, zastanowiła nas zwłaszcza skromność pani J.P. oraz jej firmy. Postanowiliśmy spytać, dlaczego firma zawiera ugody z klauzulą poufności, skoro lepsze byłoby dla niej nagłaśnianie takich spraw. Chcieliśmy też wiedzieć dlaczego pani J.P. chciała usuwać artykuły na temat wyroków.

Spytaliśmy też, czy pani J.P. nie uważa, że żądane przez nią odszkodowania są zawyżone. Czy pani J.P. mogłaby wytłumaczyć, w jaki sposób wykorzystanie zdjęcia przez bibliotekę powoduje stratę szacowaną na tysiące złotych? Nie wątpimy, że pani J.P. ma zamiar dochodzić swoich praw. Chcieliśmy tylko wiedzieć, jak szacowane są straty i odszkodowania.

Jest jeszcze coś, o co warto spytać. Pani J.P. twierdzi, że traci tysiące złotych z powodu tych wszystkich ludzi, którzy mogą wykorzystać jej zdjęcie pobrane z Google. Czy w takim razie fotografka nie powinna rozważyć usunięcia swoich zdjęć z Google, skoro ich dostępność powoduje tak dotkliwe straty? Jest przecież taka możliwość.

Pani J.P. nie odpowiedziała nam na pytania osobiście, ale odpowiedziała nam w jej imieniu pani M.S., prawniczka pani J.P. Oto co napisała.

Zasadność i wysokość roszczeń w przypadku naruszenia praw autorskich reguluje Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych stąd pytania o tym traktujące uważam za świadczące o kompletnym nierozumieniu tematu.

W taki sam sposób traktuję pytanie dotyczące możliwości usunięcia zdjęć z google.

Jednocześnie oświadczam, iż wobec toczących się postępowań sądowych nie komentuję prowadzonych spraw i tego rodzaju polemikę traktuję jako nieetyczną. Sugeruję również Panu rozpoczynanie ewentualnych dyskusji na etapie, w którym postępowania są zakończone prawomocnymi wyrokami.

Po otrzymaniu tych odpowiedzi zadawałem firmie pani J.P. dodatkowe pytania. Chciałem wiedzieć, ile razy firma występowała o odszkodowania oraz czy potwierdzi fakt uzyskiwania odszkodowania za naruszenia dokonane przez dzieci. Na ten drugi zestaw pytań nie dostałem żadnej odpowiedzi do chwili publikacji tego tekstu. 

Twórcy i mega-odszkodowania

Pani M.S. (prawniczka J.P.) wspomniała o tym, że wysokość roszczeń reguluje ustawa o prawach autorskich. Zarzuciła mi "kompletne niezrozumienie tematu". Nie będę się z nią sprzeczał - ekspertem-prawnikiem nie jestem. Obiło mi się jednak o uszy, że istnieje coś takiego jak art. 79 ustawy o prawie autorskim. To jest właśnie przepis, który pozwala posiadaczowi praw żądać trzykrotności "stosownego wynagrodzenia" w razie naruszenia. Doskonale wiem, że pani J.P., przedstawiając swoje roszczenia, powoływała się właśnie na ten przepis. 

Jest w tym wszystkim jedno "ale". Nawet jeśli twórca może żądać trzykrotności "stosownego wynagrodzenia", to nie oznacza, że sąd automatycznie przyzna twórcy odszkodowanie we wskazanej  wysokość. Powinny o tym pamiętać osoby, które otrzymują różne wezwania do ugody. To, że twórca teoretycznie może się domagać 15 tysięcy złotych, wcale nie oznacza, że sąd oceni jego szkodę tak wysoko. Sąd w ogóle może poddawać w wątpliwość wiele rzeczy, które według artysty będą oczywiste. Nawet ustalenie, czy doszło do naruszenia, może być bardziej złożoną sprawą, niż początkowo się wydaje.

Inna rzecz, że za niecały miesiąc Trybunał Konstytucyjny będzie się zastanawiał, czy art. 79 ustawy o prawach autorskich jest zgodny z konstytucją. Ten przepis był w przeszłości wielokrotnie krytykowany i uważa się, że może służyć do uzyskiwania odszkodowań nieproporcjonalnych w stosunku do poniesionej szkody.

Należy też zwrócić uwagę na to, że art. 79 wspomina o trzykrotności "stosownego wynagrodzenia". Wynagrodzenie "stosowne" nie zawsze oznacza "dowolną wymyśloną przez artystę kwotę". Przedstawiane w tym miejscu uwagi tyczą się nie tylko spraw związanych z panią J.P. Po prostu zwracam uwagę na szerszy problem, jakim jest ustalanie odszkodowań za prawa autorskie.

Mówcie o tym i uważajcie!

Ten artykuł nie wyczerpuje wszystkiego, co wiemy o działaniach pani J.P. Poza tym uruchomione przez artystkę sprawy będą miały swój dalszy ciąg. Będziemy jeszcze o tym pisać i jesteśmy w trakcie badania przypadków, gdy inni posiadacze praw autorskich występowali z poważnymi roszczeniami do sprawców raczej drobnych, niechcianych naruszeń. 

Po co o tym wszystkim piszemy? Przede wszystkim chcemy zapobiec naruszeniom. Wszyscy internauci powinni wiedzieć, że nie można, ot tak, brać sobie zdjęć z internetu i korzystać z nich. Po pierwsze, artystom należy się zapłata za korzystanie z ich dzieł. Wielu z nich utrzymuje się właśnie ze swojej twórczości i odmawianie im prawa do wynagrodzenia za nią jest co najmniej nieetyczne. Na szczęście dla artystów jest prawo, które chroni ich przed bezpłatnym korzystaniem z ich dzieł, bez ich zgody. I to może się skończyć dla naruszycieli prawa (zarówno dla osób fizycznych, jak i prawnych) wezwaniami do ugody albo pozwem. Będzie zatem lepiej, jeśli wszyscy będą o tym wiedzieli i będą unikali naruszeń.

Dzięki temu artyści, jak np. opisywana w artykule fotografka, nie będą musieli się martwić i nie będą mieli powodów, by odrywać się od swojego powołania, czyli tworzenia dzieł, ani nie będą musieli wydawać ciężko zarobionych pieniędzy na działania windykacyjne. A lepiej wyedukowani internauci będą z kolei unikać konfliktów prawem i nie będą musieli ponosić konsekwencji jego naruszeń. To będzie sytuacja win-win i do tego dążymy. 

Podzielcie się zatem tym artykułem ze znajomymi. Warto ostrzec ludzi przed tym, jak łatwo można naruszyć prawo i jak dotkliwe mogą być tego konsekwencje. Przy okazji, jeśli dotknął Was podobny przypadek i podpisaliście klauzulę o poufności, powinniście uważniej przeanalizować swoją sytuację. Zachęcamy do przeczytania tekstu pt. Umowa zawarta pod presją i z klauzulą poufności. Co na to prawnicy?

W tekście nie podano nazwiska artystki, której przypadki opisaliśmy. Nie zależy nam na piętnowaniu artysty, który w ten czy inny sposób dochodzi swoich praw. Mając na uwadze fakt, że nieznajomość prawa nie zwalnia od jego przestrzegania, zależy nam natomiast na edukowaniu naszych Czytelników i innych użytkowników internautów poprzez opisywanie pewnych wydarzeń i zjawisk. Lepiej uczyć się na cudzych błędach niż własnych. 

AKTUALIZACJA

Już po publikacji tego tekstu prawniczka pani J.P. przysłała do nas odpowiedzi na dodatkowe pytania. Właściwie nie były to odpowiedzi w sensie ścisłym, raczej odmowa ich udzielenia. Niemniej jest to rodzaj ogólnego oświadczenia na temat całej sprawy. Prawniczka zażyczyła sobie publikacji wiadomości e-mail w całości, co też czynimy. Pod treścią tego oświadczenia dodamy jeszcze cztery uwagi.

Szanowny Panie,

W odpowiedzi na Pański e-mail dotyczący Mojej Klientki podnoszę co następuje: Pani /.../ nie jest osobą publiczną - przedstawianie jej osoby w sposób umożliwiający identyfikację jest sprzeczne z przepisami prawa.

Moja Mocodawczyni nie udziela żadnych informacji na temat toczących się spraw sądowych, ich ilości, charakteru naruszeń czy zapadłych orzeczeń, stąd poniższe argumenty proszę traktować jako ostateczne zamknięcie tematu.

Oświadczam, iż Moja Klientka nie kierowała nigdy żadnych roszczeń wobec osób nie posiadających zdolności do czynności prawnych, a sugerowanie takich działań jest naruszeniem jej dóbr osobistych.

Za takie samo naruszenie uważam opisywanie Mojej Mocodawczyni w kontekście "copyright trollingu". Znaczenie tego określenia najwyraźniej nie jest znane osobie publikującej takie treści. Najwyraźniej obce są Panu również przepisy Konstytucji gwarantujące prawo do sądu oraz przepisy Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Z dochodzenia roszczeń powstałych na skutek naruszenia obowiązującego prawa nie można nikomu czynić zarzutu. Ostateczna ocena stanu prawnego należy do niezawisłych sądów, które do dnia dzisiejszego nie wydały żadnego prawomocnego wyroku oddalającego powództwo Mojej Klientki.

W przypadku publikacji niniejszej wypowiedzi oświadczam, iż zgadzam się na publikacje powyższego tekstu jedynie w całości, bez zmian, rozdzielania tekstu lub innych zabiegów redakcyjnych.

Tutaj należałoby wyjaśnić trzy rzeczy. Po pierwsze można dyskutować o tym, czy pani J.P. nie jest osobą publiczną. Jest to artystka, która wydawała albumy ze zdjęciami i udzielała wywiadów w prasie. Ta artystka ma swoją stronę internetową służącą promocji jej działalności i ma nawet "oficjalny profil" na Facebooku jako... "osoba publiczna". Oczywiście pani J.P. ma prawo czuć się jak ktoś, kto nie jest osobą publiczną. Między innymi dlatego odpuszczamy sobie ujawnianie jej nazwiska. 

Inna rzecz, że wcale nie trzeba być osobą publiczną, aby prasa mogła o kimś napisać i nawet podać dane osobowe.

Druga uwaga: Prawniczka oświadczyła, że jej klientka nigdy "nie kierowała roszczeń wobec osób nie posiadających zdolności do czynności prawnych". Nikt tego nie twierdził ani nawet nie sugerował. My wspominaliśmy jedynie, że otrzymywaliśmy informację o tym, iż fotografka mogła kierować roszczenia w związku z naruszeniami dokonanymi przez dzieci. Roszczenia mogły być kierowane np. do opiekunów prawnych. Pytałem prawniczkę pani J.P. o to, czy kierowała ona roszczenia do jakichkolwiek osób w związku z naruszeniami dokonanymi nieświadomie przez dzieci. Na to pytanie nie otrzymałem odpowiedzi. 

Trzecia uwaga dotyczy kwestii "copyright trollingu". Nie istnieje prawna definicja tego zjawiska. W ogóle nie istnieje jedna dobra definicja tego zjawiska. Dziennik Internautów opisywał pewne kryteria, według których można definiować copyright trolling, ale te kryteria nie stanowią żadnej ścisłej definicji. Terminem podobnym do "copyright trollingu" jest "hejt". Jedni nazwą "hejtem" każdą krytykę i nawet drobne narzekanie, inni będą mówili o "hejcie", tylko gdy padają wulgaryzmy. Dziennik Internautów nie dokonuje ostatecznej oceny, czy działania pani J.P. są copyright trollingiem. Każdy może we własnym zakresie dokonać takiej oceny.

Czwarta, najważniejsza uwaga. Nikt nie czyni zarzutu z dochodzenia roszczeń powstałych na skutek naruszeń. Przeciwnie! Rozumiemy artystkę i dlatego chcemy zapobiec kolejnym naruszeniom. Opisując działania pani J.P., chcemy pokazać Czytelnikom dlaczego powinni uważać na naruszenia, czego powinni się wystrzegać itd. Naprawdę kieruje nami chęć pomocy artystce, aby już nikt nigdy nie naruszył praw do jej zdjęć

Więcej na ten temat:

 


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *