Przemysł rozrywkowy długo wierzył, że piractwo da się zwalczyć systemem ostrzeżeń wysyłanych do piratów. We Francji niewiele to dało, a podobny system w USA też jest porażką. Teraz małe studia filmowe chcą zakończenia programu "sześciu ostrzeżeń" i przedstawiają nowy pomysł...
reklama
Wiele lat temu przemysł rozrywkowy wymyślił genialny - jego zdaniem - sposób walki z piractwem. Był on określany jako "graduated response" albo "prawo trzech ostrzeżeń". Idea była taka, że dostawcy internetu pozwolą posiadaczom praw autorskich na monitorowanie sieci pod kątem naruszeń. Jeśli ktoś został wykryty jako "pirat", miał otrzymać pewną liczbę ostrzeżeń, najpierw e-mailem, potem listownie. Po określonej liczbie ostrzeżeń miało nastąpić np. odcięcie od internetu albo jakaś inna kara.
Prawo trzech ostrzeżeń mogło krzywdzić osoby niewinne i wprowadzało niepokojącą formę nadzoru nad komunikacją w sieci. Mimo ostrej krytyki kilka krajów wprowadziło ten model. Najgłośniej było o Francji, która wprowadziła tzw. prawo Hadopi. Francuscy podatnicy słono zapłacili za działanie organizacji, która miała wyłapywać piratów. Pierwszy ukarany internauta był z całą pewnością niewinny. Działalność organizacji Hadopi nie przełożyła się na lepsze wyniki finansowe przemysłu rozrywkowego. To była klapa i wielu ludzi spodziewało się tej klapy na długo przed wprowadzeniem prawa.
W Stanach Zjednoczonych model "graduated response" wprowadzono nieco inaczej, bo właściwie poza prawem. Zaczęło się od tego, że w lipcu 2011 roku organizacje przemysłu rozrywkowego podpisały z amerykańskimi telekomami porozumienie w sprawie utworzenia Systemu Alertów Antypirackich (Copyright Alert System - CAS). Po prostu Hollywwod dogadał się z dostawcami internetu. Utworzony system "alertów" miał polegać na tym, że wykryty pirat otrzyma kilka ostrzeżeń, a ostatecznie mógł być ukarany np. obniżeniem prędkości internetu. Ten system nazwano "prawem sześciu ostrzeżeń".
System ruszył w 2013 roku. Oczywiście utworzono specjalną organizację do nadzorowania tego systemu. Ta organizacja wydawała raporty mówiące o wielkich sukcesach, ale tak naprawdę nie było się czym chwalić. Już rok po uruchomieniu systemu było jasne, że "prawo sześciu ostrzeżeń" niczego nie zmieniło. Mimo to politycy w kolejnych krajach dali się zarazić ideą. W UK wprowadzono system wzorowany na amerykańskim.
Przemysł rozrywkowy długo nie chciał przyznać, że "graduated response" to porażka. To się zaczyna powoli zmieniać. Zrzeszająca mniejsze studia filmowe organizacja Internet Security Task Force wydała komunikat otwarcie krytykujący "prawo sześciu ostrzeżeń".
- Zawsze wiedzieliśmy, że Copyright Alert System był nieefektywny, skoro pozwala ludziom ukraść sześć filmów przed otrzymaniem edukacyjnej ulotki. Teraz jednak mamy dane by udowodnić, że to mydlenie oczu - mówił Mark Gill, prezes of Millennium Films.
Wspomniane dane mówią, że np. film Expandables 3 był oglądany "nielegalnie" 60 mln razy, ale tylko 0,3% naruszających dostało ostrzeżenia przez system CAS. Według ISTF, wśród klientów operatorów uczestniczących w "prawie sześciu ostrzeżeń" dochodzi do narastania piractwa.
Oczywiście trudno powiedzieć na ile rzetelne są dane filmowców. Wiadomo o nich tylko tyle, że zostały pracowane przez firmę CEG-TEK International.
Studia zrzeszone w ISTF chcą zakończenia programu CAS, ale oczywiście nie chcą zostawić po nim próżni. Proponują wprowadzenie rozwiązań prawnych, które byłyby wzorowane na systemie wprowadzonym w tym roku w Kanadzie.
System Kanadyjski to tzw. notice-and-notice. Polega on na tym, że posiadacze praw autorskich są uprawnieni do zawiadamiania dostawców internetu (ISP) o zidentyfikowanych naruszeniach dokonanych przez abonentów. Z kolei ISP są zobowiązani do przesyłania tych powiadomień do abonentów. Takie prawo teoretycznie daje pewność, że wykryty pirat dostanie jakieś ostrzeżenie. Jeśli dany ISP nie będzie przesyłał ostrzeżeń, musi się z tego wytłumaczyć i musi liczyć się z możliwością zapłacenia kary.
Trzeba dodać, że Kanadyjczycy postarali się o pewne zabezpieczenia. Ustalili, że dane abonentów nie będą przekazywane posiadaczom praw autorskich. Poza tym wprowadzono ograniczenie wysokości odszkodowań za niekomercyjne naruszenia. Mimo tych zabezpieczeń nowe kanadyjskie prawo było już nadużywane w celu przesyłania wiadomości zastraszających ludzi odszkodowaniami wyższymi, niż te przewidziane w przepisach.
Spójrzmy teraz na propozycję ISTF. Organizacja niby krytykuje "prawo sześciu ostrzeżeń", ale tak naprawdę proponuje "przejście na wyższy poziom". Chodzi o wprowadzenie prawa, które będzie zobowiązywać dostawców internetu do współpracy z posiadaczami praw autorskich przy wysyłaniu powiadomień.
Powiadomienia mogą mieć charakter zastraszający. Dodatkowo, jeśli prawo zostanie źle skonstruowane, istnieje ryzyko np. przekazywania danych internautów posiadaczom praw autorskich. Ostatecznie może dojść do stworzenia prawa, które umożliwi działania z zakresu copyright trollingu. Niektóre studia zrzeszone w ISTF już bawiły się w copyright trolling. Mówimy tutaj o Stanach Zjednoczonych, ale wprowadzone tam prawo zawsze może być inspiracją dla polityków z UE lub z Polski.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|