Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

Oprócz sporządzonych przez amerykańską dyplomację charakterystyk światowych przywódców dzięki WikiLeaks poznaliśmy także kolejny fragment układanki dotyczącej zeszłorocznego ataku na Google’a. Trop wiedzie jednak do Pekinu.

Grudniowy atak na Google’a w Chinach miał daleko idące konsekwencje. Gdy wyszedł na jaw w styczniu br. natychmiast doszło do wzrostu napięcia na linii Waszyngton - Pekin. Władze Państwa Środka zapewniały, że prowadzą w tej sprawie śledztwo, a winni zostaną ukarani. Stany Zjednoczone wykorzystały jednak ten moment do zwrócenia uwagi Chinom, że powinny inaczej traktować amerykańskie firmy, a także powinny złagodzić cenzurę. Pekin stanowczo odmówił.

>> Czytaj więcej: Chiny: Nie będzie złagodzenia cenzury

Firma z Mountain View zapowiedziała wycofanie się z Państwa Środka, jeśli nie zostaną zniesiona regulacje prawne dotyczące cenzury wyników wyszukiwania. Pekin się nie ugiął, Google słowa dotrzymała. Kilka miesięcy później wróciła do Chin, jednak w znacznie okrojonej wersji, już właściwie nie jako zwykła wyszukiwarka.

Sonda
Czy, Twoim zdaniem, Chiny stoją za atakiem na Google'a?
  • tak
  • nie
  • trudno powiedzieć
wyniki  komentarze

Przy okazji wycieku tajnych dokumentów z Departamentów Stanu i Obrony otrzymaliśmy także kolejny fragment układanki dotyczącej ataku. Według jednego z nich amerykańska ambasada w Pekinie miała zostać poinformowana przez niezidentyfikowany chiński kontakt o tym, że zlecenie ataku na systemy komputerowe Google’a miało przyjść z Politbiura – podaje PC World. Atak na Google’a był częścią większej akcji wymierzonej w państwa zachodnie i firmy (zaatakowano ich około 30), która została przeprowadzona przez najemników Pekinu.

Google i amerykański Departament Stanu od początku utrzymywały, że za działaniami tymi stoją władze Chin, brakowało jednak jakichkolwiek dowodów potwierdzających tę tezę. Ekspertom ds. bezpieczeństwa udało się odnaleźć ślady wiodące do jednej z chińskich szkół wojskowych, jednak nie mogło to jednoznacznie świadczyć o tym, że za całą akcją stoi Pekin.

Jeden dokument z anonimowym źródłem to nadal za mało, by wysnuć ostateczne wnioski co do potencjalnej winy władz Państwa Środka. Jest to jednak kolejny trop, który może zostać wykorzystany nie tylko przez śledczych zajmujących się tą sprawą. Ponieważ amerykańska administracja była w posiadaniu tego dokumentu i nic nie wskazuje na to, by go wykorzystała, można przypuszczać, że nie uznano go za wystarczająco wiarygodny lub też nie chciano, by jego publikacja obciążyła stosunki między obu państwami.

>> Czytaj także: Nie tylko Google wyjdzie z Chin?


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *