Kolejnych przykład robienia na pokaz, zabierania się do sprawy od (!) strony.
Młodzi nie potrzebują by państwo ich uczyło "kompetencji cyfrowych". Co to w ogóle za "potworek" językowy ? "Kompetencje cyfrowe" ?
Znaczy co, takie które ograniczają się do 0, 1, "Tak", "Nie" ? ?! Sami się tego nauczą, i to lepiej niż od nauczyciela, dla którego często szczytem umiejętności, nowości jest e-mail.
Młodzi też nie potrzebują, laptop-ów, netbook-ów, rzutników i innych bajerów, które mają, jak zauważył Henry, samą tylko swoją obecnością wszystko co złego w edukacji naprawić.
Młodzi potrzebują szkoły blisko, nie kilkanaściedziesiąt km od domu. Potrzebują podstawy programowej która będzie uczyła potrzebnych rzeczy, zachęci do nauki na własną rękę i nauczycieli którzy potrafią nauczać.
Ale po co. Lepiej przepier*olic pieniądze na kolejną akcję, dać zarobić różnym "rodzinnym" firmom, powiedzieć że coś się zrobiło i dziwić się dlaczego, np. 25% nie zdało matury.
Dziwic moze ton w jakim wypowiadaja sie tworcy takich reform. Twierdza oni jakoby sam srodek, dzieki ktoremu jest mozliwe przyswojenie sobie wiedzy - w tym przypadku komputer *przenosny* - byl celem sam w sobie, lekiem na cale zlo edukacji i wielka gwiazda polarna podrozujacych.