Z naszych informacji wynika, że policja zabiera sprzęt osobom, które kiedyś dostawały wezwania do zapłaty z kancelarii Artura G. Do naruszeń mogło dojść nawet dwa lata temu, co każe pytać o sens zatrzymań. Na marginesie warto wyjaśnić co dzieje się z dochodzeniem dyscyplinarnym w sprawie Artura G. i Anny Ł.
W ubiegły piątek Dziennik Internautów wspominał o tym, że w Częstochowie i okolicach policja odwiedza osoby, które mogły udostępniać w internecie film "Drogówka". Zatrzymano przynajmniej 25 komputerów.
Tego typu działania zawsze wzbudzają kontrowersję bo zabranie komputera wiąże się z poważnymi utrudnieniami dla właściciela sprzętu. Zabranie komputera jest swoistą karą wymierzaną niezależnie od tego, czy ktoś faktycznie dopuścił się naruszenia praw autorskich. W Dzienniku Internautów pisaliśmy już o tym, że polskie organy ścigania tak naprawdę nie mają środków do masowego sprawdzania wielu komputerów, toteż sprzęt przetrzymywany jest bardzo długo (z krzywdą dla właścicieli). Osobnym problemem jest status prawny osób, którym zabiera się sprzęt.
Ostatnie zatrzymania sprzętu w Częstochowie łączą się w pewien sposób z tematem copyright trollingu, czyli wątpliwego etycznie wykorzystywania organów ścigania do spieniężania naruszeń praw autorskich.
Czytelnicy Dziennika Internautów mogą pamiętać, że w roku 2014 kancelaria adwokacka Artura G. rozsyłała wezwania do zapłaty za rzekome udostępnianie filmu "Drogówka". Wcześniej bardzo podobne wezwania rozsyłała kancelaria adwokacka Anny Ł.
Czy obecne wizyty policji mają związek z tamtymi wezwaniami do zapłaty? Zadaliśmy prokuraturze w Częstochowie zestaw pytań, który pomógłby nam to ustalić. Prokuratura jeszcze nie odpowiedziała, zresztą jej rzecznik prasowy akurat ma urlop. Wiemy natomiast z własnych o źródeł o dwóch przypadkach osób, które najpierw dostały pismo, a potem miały u siebie wizytę policji. Mamy powody by myśleć, że policja może teraz odwiedzać osoby, które wcześniej dostawały wezwanie do zapłaty np. z kancelarii Artura G.
Częstochowska Wyborcza wspominała, że prokuratura w Częstochowie dostała adresy IP rzekomych piratów od prokuratury w Pruszkowie. Pisma z kancelarii Artura G. powoływały się na postępowanie w Pruszkowie. To też sugeruje, że policja może odwiedzać osoby, które wcześniej otrzymały wezwania do zapłaty.
Wciąż czekamy na odpowiedzi z prokuratury, które pozwolą ostatecznie potwierdzić związek między pismami i wizytami policji. Zanim prokuratura odpowie, przedstawimy wam jeszcze garść innych informacji istotnych dla oceny zatrzymań sprzętu.
Kancelaria Artura G. rozsyłała swoje wezwania do zapłaty w roku 2014. Dotyczyły one udostępniania filmów, które miało nastąpić jeszcze wcześniej - na przełomie lat 2013/2014. Tak więc policja najwyraźniej zatrzymuje komputery w związku z naruszeniami sprzed dwóch lat. Potwierdziła to dla nas także jedna z osób, u której policja była.
Ludzie często zmieniają sprzęt co 2-3 lata. Istnieje niemałe prawdopodobieństwo, że w niektórych domach policja zatrzyma komputery inne niż były używane w momencie udostępniania. Właściciele tych komputerów zostaną de facto ukarani (zatrzymaniem sprzętu), ale samo zatrzymanie sprzętu może nie mieć znaczenia dla ustalenia czy doszło do udostępniania. Pytanie brzmi, czy w tej sytuacji prokuratura powinna zatrzymywać komputery? Przypomnijmy, że zatrzymanie sprzętu jest dotkliwe nawet dla osoby, która nic złego nie zrobiła.
Co więcej, osoby odwiedzane przez policję mogły być ostrzeżone dzięki wezwaniom do zapłaty rozsyłanym przez kancelarię Artura G. Rozsyłanie takich wezwań przedstawia wiele problemów etycznych i najczęściej chodzi o możliwość skrzywdzenia osoby niewinnej i możliwe wprowadzanie ludzi w błąd. Warto jednak podkreślać, że rozsyłanie takich pism może utrudniać działanie prokuraturze. Przecież dzięki temu odbiorca pism dowiaduje się o możliwym postępowaniu zanim jeszcze poinformuje go o tym prokuratura.
Teoretycznie może nawet dojść do sytuacji, gdy osoba winna naruszenia uniknie kary dzięki wezwaniu do zapłaty (bo zostanie ostrzeżona), natomiast osoba niewinna zostanie skrzywdzona (bo zapłaci ze strachu przed zabraniem sprzętu, które samo w sobie jest karą).
W tym miejscu jeszcze raz wrócimy do adwokatów, którzy zajmowali się rozsyłaniem pism z wezwaniami do zapłaty. Byli to Artur G. oraz Anna Ł. Ich działalność związana z rozsyłaniem wezwań była nie tylko intensywna, ale też wzbudzała pewne wątpliwości etyczne. Do Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie wpłynęło wiele skarg na tych adwokatów.
Skargi musiały wywołać pewną reakcję ze strony adwokatury. Dochodzenie dyscyplinarne w sprawie Anny Ł. rozpoczęło się w sierpniu 2014 roku. Dochodzenie w sprawie Artura G. rozpoczęło się w grudniu 2014 roku.
Minął już ponad rok od czasu rozpoczęcia obydwu dochodzeń. Co się z nimi dzieje? Niektóre media podawały niesprawdzone informacje o tym, że Naczelna Rada Adwokacka (sic!) nie dopatrzyła się nic złego w działaniach adwokatów. Niestety była to informacja nieprawdziwa. Naczelna Rada Adwokacka w ogóle nie zajęła stanowiska wobec tych dwóch adwokatów, a dochodzenie dyscyplinarne prowadzi Okręgowa Rada Adwokacka (ORA) w Warszawie.
Rzecznik Dyscyplinarny ORA dośc długo zbierał zeznania osób, które złożyły skargi. W grudniu miał przesłuchiwać Annę Ł. i Artura G. Do przesłuchania nie doszło, więc przełożono je na 11 stycznia.
Tydzień temu Rzecznik Prasowy ORA w Warszawie przekazał nam następującą informację.
- W dniu 11 stycznia br. nie doszło do przesłuchania z uwagi na niestawiennictwo adw. Anny Ł.. Kolejny termin przesłuchania zarówno adw. Anny Ł. jak i adw. Artura G. ustalono na dzień 28 stycznia br., na który to termin nie stawił się adw. Artur G. składając usprawiedliwienie. Na wskazany termin nie stawiła się również adw. Anna Ł. Aktualnie Rzecznik Dyscyplinarny ORA w Warszawie weryfikuje usprawiedliwienia złożone przez adwokatów, a po ich weryfikacji podejmie decyzje co do dalszych czynności procesowych w prowadzonych dochodzeniach dyscyplinarnych - powiedział nam adw. Michał Fertak, rzecznik prasowy ORA.
Na koniec pozwolę sobie na krótki komentarz. Dziennik Internautów krytykuje copyright trolling od lat. Za każdym razem gdy policja wkracza do domów, pojawiają się komentarze w rodzaju: "nie mieliście racji" albo "teraz to się wezmą za piratów" albo "trzeba było płacić" itd.
Mamy powody by sądzić, że część tych komentarzy piszą osoby związane z kancelariami prawnymi, które wcześniej rozsyłały wezwania do zapłaty. Tym kancelariom zależy na strachu. Zależy im na wpłatach. Nic dziwnego, że wykorzystują one policję do budowania atmosfery przerażenia.
Proponujemy bardziej trzeźwo spojrzeć na tę sprawę. Zawsze podkreślaliśmy, że zbyt ostre działania w celu egzekwowania praw autorskich mogą krzywdzić osoby niewinne. To się zdarza. Zdarza się również, że policja zabiera sprzęt osobie niewinnej. Rozmawiałem z taką osobą. Jej sprawa jest już zakończona. Policja niczego nie znalazła, choć sprzęt przetrzymała długo.
Niektóre osoby są gotowe płacić, by uniknąć wizyty policji. Czy to jest rozwiązanie? Płacić za święty spokój? Raczej nie. Może się bowiem okazać, że lada dzień dostaniesz wezwanie od innej kancelarii (znam takie przypadki). Poza tym należy pamiętać, że kancelarie prawne wymagają przyznania się do popełnienia przestępstwa. Jeśli przestępstwa nie popełniłeś, to przyznawanie się do niego nie jest dobrym pomysłem.
Oczywiście podkreślam, że powyższe rozważania dotyczą osób niewinnych, które z różnych powodów mogły być uznane za piratów (pisaliśmy skąd się biorą pomyłki). Z pewnością jest niejedna osoba, która miała problemy z powodu autentycznie popełnionego naruszenia. Taka osoba zawsze może rozważyć, czy opłaca jej się zawieranie "ugody".
Dziennik Internautów wielokrotnie akcentował, że nie jest przeciwny dochodzeniu praw autorskich. Mamy natomiast poważne wątpliwości co do ostrych działań, które mogą uderzać także w osoby niewinne. Nawet jeśli te osoby niewinne stanowią pewien margines to wyrządzona im krzywda nie jest bez znaczenia. Nawet jeden niewinny odbiorca pisma to za dużo. Nawet jedna osoba, której niepotrzebnie zabrano sprzęt to za dużo.
Na koniec pozwolę sobie na bardzo osobistą opinię. Proszę jej nie traktować jako stanowisko redakcji DI, ale jako moje własne.
Jeśli organy ścigania nie mają możliwości szybkiego sprawdzania zatrzymanych komputerów, nie powinny dokonywać zatrzymań w sprawach dotyczących sieci P2P. W XXI wieku domowy komputer to urządzenie, od którego zbyt wiele zależy. Jest tam cały cyfrowy cień posiadacza. Często jest to urządzenie umożliwiające świadczenie pracy zarobkowej. Decyzja o zabraniu komuś takiego sprzętu nie powinna być podejmowana lekką ręką.
Kiedyś w komentarzach pod moimi tekstami Olgierd Rudak z Czasopisma Lege Artis zadał ciekawe pytanie. Dlaczego policja nie zabiera smartfonów? Przecież to też są komputery, na których można uruchomić oprogramowanie do BitTorrenta. Nie chcę namawiać policji do robienia takich rzeczy. Pokazuje tylko, że w działaniach antypirackich można się posunąć jeszcze dalej, a jednak nadal będzie istniało ryzyko skrzywdzenia kogoś niewinnego.
Pamiętacie, jak w Świdnicy zatrzymano 1000 komputerów? Pytałem wówczas prokuraturę czy biegły sprawdzał oprogramowanie, które służyło do namierzania rzekomych piratów. Dowiedziałem się, że "ocena ustaleń" jest "dokonywana", a więc oprogramowanie antypirackie sprawdzano równolegle z zabieraniem sprzętu.
Moim zdaniem prokuratura powinna najpierw sprawdzić jak namierzono piratów, a dopiero później zabierać ludziom sprzęt. Prokuratura w Olsztynie tak właśnie zrobiła, gdy swoje działania "antypirackie" rozpoczęła firma Lex Superior. Inne prokuratury powinny się uczyć na tym przykładzie.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|