Problemem jest to że internauci nie mają swojego przedstawiciela. Głosujemy na tych samych od lat polityków którzy coś nam obiecują na potrzeby kampanii ale po wyborach szybko o swych obietnicach zapominają. Sprawa TPB pomogła szwedzkiej Partii Piratów, ma realne szanse umieścić swego przedstawiciela w parlamencie EU (w szwedzkim już chyba mają?). Jej polski odpowiednik jest bardziej ruchem niż organizacją polityczną. A przecież jaką siłę wyborczą stanowią internauci mieliśmy okazję przekonać się w czasie ostatnich wyborów. Koszt prowadzenia kampanii w internecie jest dużo mniejszy niż prasie czy tv a dociera się do wszystkich zainteresowanych. Trzeba się tylko zorganizować. Nikt za nas naszych praw bronić nie będzie.