Czy państwowe służby specjalne i policja zyskają wgląd w nasze SMS-y, wpisy na blogach i pocztę elektroniczną? Od kilku miesięcy trwają prace nad nowelizacją ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, która może to umożliwić. Najbardziej zainteresowane inwigilacją internautów są organy ścigania, których przedstawiciele aktywnie włączyli się w proces zmiany prawa - dowiedziała się nieoficjalnie "Rzeczpospolita".
reklama
Już teraz większość serwisów i narzędzi internetowych zbiera o nas informacje, zostawia na naszych komputerach ciasteczka, wymaga od nas rejestracji. Wszystko po to, by zdobyć nasze dane osobowe, obraz naszych zachowań i preferencji w sieci. Dzięki temu mamy dostawać usługi lepszej jakości, a zawartość serwisów internetowych ma odzwierciedlać nasze upodobania.
Nie tylko jednak firmom zależy na tym, by wiedzieć o nas coraz więcej. Także państwo nie pozostaje w tej sferze bierne. Od pewnego czasu wszelkie projekty ograniczania naszej prywatności tłumaczone są potrzebą walki z terroryzmem i... unijnymi dyrektywami. W 2006 roku Unia Europejska wydała dyrektywę (2006/24/WE) w sprawie retencji danych, generowanych lub przetwarzanych w związku ze świadczeniem ogólnie dostępnych usług łączności elektronicznej lub udostępnianiem publicznych sieci łączności.
Na tej podstawie m.in. rząd Wielkiej Brytanii postanowił stworzyć centralną bazę danych, w której znalazłyby się informacje odnośnie prowadzonych rozmów telefonicznych, SMS-ów czy odwiedzanych stron internetowych. Zapewniono, że treści rozmów czy wiadomości tekstowych nie będą zbierane, jednak sam projekt wzbudził wiele kontrowersji już w momencie jego ogłoszenia w październiku 2008 roku.
W kwietniu tego samego roku we Francji wstrzymano z kolei prace nad rozbudowaną bazą danych o obywatelach. Pojawiły się bowiem bardzo poważne wątpliwości co do tego, czy zbierane informacje zbyt głęboko nie wkraczają w prywatność Francuzów ("etykietowanie" obywateli, wyznanie, rasa czy orientacja seksualna).
W połowie zeszłego roku odpowiednie regulacje wymierzone w terrorystów przyjął także parlament w Sztokholmie. Zgodnie z ustawą szwedzkie służby wywiadowcze mają prawo do monitorowania wszelkich rozmów telefonicznych oraz korespondencji elektronicznej. Nie muszą mieć niczyjej zgody, by móc poznać treści tych przekazów. Przeciwko ustawie zaprotestowało ponad milion Szwedów.
Podobnie sytuacja może wyglądać już niedługo w Polsce, sugeruje Rzeczpospolita. Od marca br. trwają prace nad nowelizacją ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Wśród pomysłów, jakie się pojawiły, jeden wzbudza szczególnie dużo emocji. Administratorzy blogów, forów dyskusyjnych czy portali internetowych mieliby zostać zobowiązani do przechowywania wszelkich informacji, jakie internauci po sobie zostawili. Zatem nie tylko nicków, numerów IP czy czasów aktywności, ale także konkretnych wpisów. I to przez okres pięciu lat, bez wiedzy i na koszt właścicieli witryny oraz ze zdalnym dostępem służb specjalnych do tych danych przez 24 godziny na dobę - przestrzega Magdalena Lemańska na łamach Rzeczpospolitej w artykule Czy to koniec anonimowości w Internecie?
Wbrew temu, co sugeruje w tytule Rzeczpospolita, można powiedzieć, że anonimowości w sieci już nie ma, o czym niejednokrotnie mogli przekonać się przestępcy na całym świecie. Problemem jest natomiast w tym przypadku gromadzenie i przetrzymywanie danych dotyczących internautów i użytkowników usług telekomunikacyjnych. Im dłuższy okres retencji, tym większe zagrożenie dla prywatności użytkowników internetu, którzy w przeważającej większości nie są przestępcami. Im dłuższy okres retencji, tym większe koszty przetrzymania ogromnych ilości danych, które codziennie gromadzone są na serwerach wielu firm. Im większe koszty dla firm, tym droższy dostęp do internetu.
Negatywnych powiązań z wydłużeniem okresu retencji danych można wyliczyć wiele. Warto jednak zwrócić uwagę jeszcze na to, że jeśli plany, o których donosi Rzeczpospolita okazałyby się prawdą, polskie prawo stanęłoby w sprzeczności z unijnym. Dyrektywa 2006/24/WE mówi bowiem, że dane mogą być przechowywane przez okres od 6 do 24 miesięcy. Problemy z tego powodu miało w Europie m.in. Google. Jak zatem chcą wytłumaczyć tę nadgorliwość do wydłużania czasu przetrzymywania danych polskie organy ścigania? Czy faktycznie Polska jest krajem o tak wysokim poziomie przestępczości w internecie, że należą jej się specjalne względu i taryfy ulgowe zwalniające z poszanowania prywatności internautów?
Pomysł 5 letniej retencji danych pojawił się już w maju 2007 roku podczas prac nad nowelizacją Prawa telekomunikacyjnego. Wydłużenie okresu retencji danych miało rzekomo służyć zwiększeniu bezpieczeństwa państwa. Ostatecznie dostosowano jednak prawo do wymogów Unii Europejskiej i od 6 lipca 2009 okres ten wynosi dwa lata.
Co istotne, wspomniana dyrektywa UE nie zobowiązała jednak państw członkowskich do zbierania wszystkich tego typu danych - wymienione są tylko te, dzięki którym określić będzie można nadawcę, odbiorcę, typ urządzenia i połączenia, a także dokładny czas aktywności. Nie ma mowy o treściach - przypomina Piotr Waglowski z serwisu VaGla.pl w opublikowanym dziś artykule Retencja danych w pracach nad nowelą ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, który tonuje nieco panikarski wydźwięk artykułu w Rzeczpospolitej.
Jaki będzie ostateczny kształt ustawy, pokaże czas. Wyniki trwających już od pół roku prac pozostają dla Polaków wciąż tajemnicą. Nie byłby to jednak pierwszy przypadek, gdy Polska wyszłaby przed szereg, przyjmując regulacje ostrzejsze, niż wymaga od nas tego Unia Europejska. Zagadnienie retencji danych jest na tyle poważne i może mieć na tyle rozległe konsekwencje, że ostateczne rozstrzygnięcia staną się zapewne tematem gorącej debaty publicznej.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|