Czy należy się bać "podatku od linków"? Komisarz UE obiecał, że czegoś takiego nie będzie. Krótko później wyciekł dokument wskazujący, że jednak Komisja ma to w planach. Liczne głosy przeciwne Komisja ma... chyba gdzieś.
reklama
Podatek od linkowania to może być najgorętszy wątek w zbliżającej się reformie praw autorskich w UE. Pisaliśmy o tym wielokrotnie, a ostatnio w ubiegłym tygodniu.
Idea jest generalnie taka, aby prawo umożliwiało wydawcom prasy pobieranie opłat nawet za krótkie fragmenty tekstu wykorzystywane przez wyszukiwarki czy agregatory wiadomości. Opłaty byłyby odprowadzane na konta tzw. organizacji zbiorowego zarządzania (OZZ) czyli podmiotów w rodzaju ZAiKS, tyle że reprezentujących wydawców gazet. W praktyce wprowadzenie takiego prawa oznaczałoby nałożenie opłat na wyszukiwarki za to, że linkują do stron gazet. Właśnie dlatego niektórzy określają ten pomysł mianem podatku od linkowania. Unia nie lubi tej nazwy i chętniej mówi o nowych prawach dla wydawców newsów, określanych także mianem ancillary copyright. Te terminy są lepsze, bo niewiele osób je rozumie.
Nie jest tajemnicą, że w Komisji Europejskiej są politycy sprzyjający "podatkowi od linkowania". Parlament Europejski dał już do zrozumienia, że nie popiera tej idei. Komisja Europejska może to zignorować. Co gorsza, Komisja Europejska potrafi forsować takie rozwiązania jednocześnie twierdząc, że tego nie robi.
Komisarz Andrus Ansip w ubiegłym tygodniu oficjalnie oświadczył, że "komisja nie ma zamiaru opodatkować hiperłączy" (ciekawie skomentował to The Register).
Stowarzyszenie Communia zachowało nawet pamiątkę wypowiedzi Komisarza.
Niestety Andrus Ansip nie musi mówić prawdy ponieważ to co rozumiemy jako "podatek od linkowania" wcale nie jest podatkiem w sensie ścisłym (i nie dotyczy tak naprawdę linkowania). "Podatek od linkowania" to tylko taka potoczna nazwa odzwierciedlająca spodziewany efekt pewnego rozwiązania. Komisarz może świadomie wykorzystywać nieścisłość nazwy potocznej, żeby zmylić społeczeństwo co do planów komisji.
To, że plany są inne niż mówi Ansip, wynika z dokumentu ujawnionego przez Statewatch.org - jest to dokument z projektem oceny skutków modernizacji prawa autorskiego w UE.
"Wyciek" mówi dość jasno wynika, że Unia Europejska rozważa wprowadzenie praw pokrewnych dla wydawców prasy. Dokument stara się zapewnić, że taka prawna interwencja nie przełoży się na żadne zmiany w obszarze prawnego statusu hiperłączy. Z drugiej jednak strony nowe prawo ma zapewnić wydawcom wyłączność na rozpowszechnianie newsów w ramach usług cyfrowych. W praktyce więc prawo musi wpłynąć na dostępność linków w wyszukiwarkach czy agregatorach newsów (zajrzyjcie m.in. na stronę 141 i dalsze).
W ujawnionym dokumencie niby powołano się na konsultacje społeczne, ale wyraźnie podkreślono żądania tylko jednej strony, marginalizując uwagi tzw. strony społecznej. Wydawcy newsów chcą tego prawa i niektórzy autorzy też go chcą. Komisji to wystarczy. Co prawda organizacje "konsumenckie" zwróciły uwagę na pewne problemy, ale co z tego? Komisja uważa, że nawet te organizacje generalnie dostrzegają zalety oczekiwanych zmian.
Przypomnijmy w tym miejscu, że podatek od linków jest rozwiązaniem dwukrotnie niesprawdzonym i można napisać setki stron o jego krytyce. Komisja jakby to przemilcza.
W marcu 2013 Niemcy przyjęły prawo, które wymaga od wyszukiwarek odprowadzania opłat licencyjnych za wykorzystanie fragmentów tekstów dłuższych niż "pojedyncze słowa lub krótkie fragmenty". W efekcie w październiku 2014 roku firma Google zapowiedziała, że ograniczy widoczność treści od wydawców. Duży wydawca Axel Springer dał za wygraną i poprosił organizację VG Media, aby udzieliła firmie Google darmowej licencji na korzystanie z jego treści. To była pierwsza porażka "podatku od linków".
Potem była druga porażka w Hiszpanii. Ten kraj wprowadził "ancillary copyright", a w reakcji na to Google zamknęła usługę Google News. Co ciekawe, wydawcy protestowali przeciwko zamknięciu usługi tak jakby wierzyli, że Google ma obowiązek utrzymywać nierentowną usługę tylko po to, by im płacić. Przeprowadzone później badania wykazały, że nowe prawo generalnie zaszkodziło rynkowi hiszpańskiemu niszcząc rynek agregatorów wiadomości.
Ciekawą opinię co do "podatku od linków" przedstawia teraz organizacja Electronic Frontier Foundation. Jej zdaniem całe podejście Komisji Europejskiej do problemów praw autorskich wychodzi od złego założenia - że wydawcy powinni dostawać działkę z każdej wartości wytworzonej przez platformy cyfrowe.
Dlaczego to założenie ma wady? Ono pomija fakt, że wydawcy mogli sami przegapić pewne szanse jakie dawało środowisko cyfrowe. Platformy cyfrowe po prostu lepiej okiełznały potencjał internetu i e-usług. Mimo to Komisja woli myśleć, że "platformy są winne" bolączkom wydawców i dlatego należy subsydiować wydawców kosztem platform cyfrowych.
W przypadku wydawców newsów środkiem do subsydiowania ma być ograniczenie ponownego wykorzystania treści w oparciu o istniejące wyjątki w prawie autorskim. Komisja Europejska dosłownie liczy na to, że uda się spieniężyć wyjątki w prawie autorskim. Wprowadzona będzie kolejna "rekompensata dla twórców", obok już istniejącej i patologicznej opłaty reprograficznej. Niestety to nie twórcy pierwsi ujrzą pieniądze z "rekompensaty".
- To podarunek dla organizacji zbiorowego zarządzania, które następnie podniosą koszty i złożoność zgodnego z prawem ponownego wykorzystania treści - uważa EFF.
Długo można dyskutować o podatku od linkowania. Jest oczywistym, że wydawcy i e-usługodawcy będą się spierać. Na obecnym etapie uderzające jest coś innego - Komisja Europejska ma zamiar forsować jedno rozwiązanie i nie jest zainteresowana autentyczną analizą problemu i wsłuchaniem się w argumenty dwóch stron.
Lektura ujawnionego dokumentu pokazuje jak bardzo spłycono problem "podatku od linkowania". Komisja Europejska wyraźnie skupia się na poruszaniu tylko wybranych zagadnień - tych wygodnych dla przyjętego już stanowiska. Dokument jest wypełniony ogólnymi i niejasnymi podsumowaniami stanowisk z konsultacji. Nie ma bardzo konkretnych odniesień do przedstawionych danych, zwyczajnie przymknięto oczy na pewne problemy ograniczając się do stwierdzeń w rodzaju "nie wpłynie", "będzie tak jak dawniej" (choć wiadomo, że nie będzie).
Zastanówmy się teraz - dlaczego Andrus Ansip w ogóle oświadczył, że nie będzie "podatku od linków"? Wszyscy wiemy, że "podatek od linków" to nazwa potoczna czegoś, co nie jest ani podatkiem ani od linków. Trzymając się najbardziej precyzyjnego języka możemy powiedzieć, że Komisja Europejska nie mogła i nie może opodatkować linków. Jeśli przyjmiemy takie rozumienie problemu, Andrus Ansip w ogóle nie powinien zajmować stanowiska w sprawie "podatku od linków".
Oczywiście możemy przyjąć, że za pojęciem "link tax" kryje się coś innego (ancillary copyright). W tej sytuacji Andrus Ansip powinien szerzej rozwinąć temat i wyjaśnić jakie jest stanowisko Komisji wobec ancillary copyright. Polityk tego nie zrobił. Wykorzystał nieścisłość terminologiczną by powiedzieć jedno i zrobić drugie. To nie jest najlepszy sposób na zapewnienie przejrzystości polityce unijnej.
Paradoksalnie ten nieprecyzyjny termin - "podatek od linków" - powinien być używany w debacie publicznej. Dlaczego? Ponieważ daje on wyobrażenie o spodziewanych skutkach nowych praw dla wydawców. To jest uproszczenie, ale uproszczenie pozwalające wyciągnąć temat na światło dzienne, pokazać go szerszym rzeszom ludzi niż tylko specjaliści od praw autorskich i pokrewnych.
Jak pisaliśmy wielokrotnie, prawo autorskie dotyczy każdego z nas. Może was boleśnie uderzyć nawet jeśli nie jesteście twórcami czy biznesmenami. W epoce społeczeństwa cyfrowego prawo autorskie jak nigdy wpływa na wolność słowa i komunikowania się. Dlatego "podatek od linków" jest tak ważny. Radzimy wam zgłębić ten temat.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|