Chińska cenzura od wewnątrz
Organizacja "Reporterzy bez granic" opublikowała raport poświęcony zjawisku chińskiej cenzury w internecie, w którym dokładnie opisano działanie mechanizmu filtrowania treści. Stało się to możliwe dzięki informacjom przekazanym przez anonimowego inżyniera z Chin.
reklama
ciąg dalszy...
GDY AUTOCENZURA NIE ZADZIAŁA
Mimo wszystkich tych zabiegów, dość często dochodzi do publikacji treści niepożądanych dla chińskich władz. W zależności od przewinienia, stosowane sankcje są różne - począwszy od kary grzywny, żądania zwolnienia redaktora odpowiedzialnego za "wpadkę", aż na zamknięciu danej sekcji strony, bądź całego serwisu skończywszy.
W raporcie przytaczany jest przykład witryny Netease, która w 2006 roku opublikowała na swych łamach sondę. Pytano w niej czytelników, czy gdyby mieli możliwość ponownie się urodzić, nadal chcieliby być Chińczykami. Na 10 tysięcy oddanych głosów 64% respondentów odpowiedziało, że nie - w ich opinii bycie Chińczykiem "nie jest niczym zaszczytnym". Jako kolejne powody wskazywano m.in. "brak możliwości kupna domu - bycie szczęśliwym jest czymś nieosiągalnym", bądź też "zakaz opowiadania dowcipów". Publikacja zakończyła się zwolnieniem wydawcy sekcji kulturalnej serwisu i jej rychłym zamknięciem.
Całkowite zamknięcie zarządzono tymczasem w przypadku serwisu The Century China oraz forum The Century Salon, w ramach których utworzono sekcje informacyjne bez odpowiedniego zezwolenia.
ZAKAZANE SŁOWA
Obok bezpośrednich poleceń cenzorskich, istnieją również rozbudowane systemy filtrów, które blokują strony, bądź publikacje zawierające zakazane słowa-klucze. Przy próbie publikacji komentarza, bądź blogowego wpisu z niepożądanymi wyrażeniami, automatycznie pojawia się komunikat z prośbą o jego poprawienie.
Internauci próbują na wszelkie sposoby obejść filtry, stosując cudzysłowy, ukośniki, bądź znaki interpunkcyjne wewnątrz wyrazów. Efektem tych zabiegów było wydłużenie listy filtrowanych słów do 400-500 wyrażeń.