Jeśli za coś płaci rząd, płacą tak naprawdę podatnicy. Dlatego wydawanie pieniędzy na fanów na Faceobooku i łagodzenie opinii jest nie w porządku, nawet jeśli chodzi tylko o "rekomendację działań" albo tylko o reklamę.
reklama
Być może czytaliście mój tekst o tym, że rząd płaci za "łagodzenie opinii" w sieci i fanów na Facebooku. Ten tekst bazował na informacjach wyciągniętych od rządu przez Piotra Waglowskiego. Nie był tak dobry, jak teksty Piotra, ale podobno był populistyczny.
Cóż... jeśli populizm polega na zwracaniu uwagi na istotne problemy, ja chcę być populistą.
Mój populistyczny tekst wywołał dwie ciekawe reakcje. Po pierwsze, rząd sam przysłał wyjaśnienia do mojego tekstu. Zazwyczaj rzecznicy prasowi rządu mnie ignorowali. Pytałem ich w przeszłości o wiele rzeczy, m.in. o ACTA, zanim jeszcze sprawa stała się głośna. Wtedy milczeli, a tu bęc! Sami przysłali wyjaśnienia!
Wyjaśnienia znajdziecie w tekście, którego dotyczą, ja natomiast zacytuję najważniejszy fragment:
Zapis umowy (...) dotyczy rekomendacji działań antykryzysowych, w których katalogu nie mieści się jednak w żadnym przypadku pisanie przychylnych komentarzy w Internecie.
Ja rozumiem to wyjaśnienie, ale... ono nie wnosi nic nowego do sprawy. W moim tekście były cytowane fragmenty umowy o rekomendacjach. Oczywiście, że chodzi o rekomendacje! Ja wcale tego nie ukrywałem!
Zadajmy sobie tutaj pytanie - czy wydawanie pieniędzy na "rekomendacje działań antykryzysowych" jest znacząco inne, niż wydawanie pieniędzy na takie działania?
Szukając odpowiedzi, podajmy wyolbrzymiony, populistyczny przykład. Załóżmy, że rząd wydał miliard euro na pisanie komentarzy na Facebooku. To byłoby oburzające prawda? Czy mniej oburzające byłoby wydanie miliarda euro na to, aby ktoś powiedział pracownikom KPRM, jak pisać komentarze? Moim zdaniem oba przypadki byłyby tak samo oburzające.
Nie jest zatem problemem to, czy ktoś pisał komentarze, czy tylko dostał instrukcje, jak to robić. Problemem jest to, że zapłacono pieniędzmi podatników.
Kancelaria Premiera stwierdza też, że:
Do tej pory KPRM nie korzystał z usług firmy w ramach tego zapisu umowy.
To po co zawierać taką umowę? Po co za to wszystko płacić? Ja wiem... zadawanie takich pytań to populizm.
Teraz przejdę do drugiej ciekawej reakcji na mój tekst. Grzegorz Marczak w serwisie Antyweb.pl napisał artykuł pt. Rząd płaci za social media i ja nie mam z tym problemu.
Grzegorz Marczak stwierdził, że nagłówek mojego tekstu o tym (Rząd płaci za łagodzenie opinii...) jest naciągany. Dlaczego?
Po pierwsze w samej umowie nie mam mowy o płacenie za łagodzenie opinii ale jest paragraf o rekomendacjach działań, które mają na celu łagodzenie opinii w mediach społecznościowy. Dla mnie to znacząca różnica. Tak samo uproszczenie związane z płaceniem za fanów, które jak czytam w dokumencie tak naprawdę odnosi się do akcji wspierających fanpage (reklam kontekstowych) po to aby pozyskać więcej fanów. Kolejna drobna różnica bo kupowanie kojarzy się z zakupami na Allegro a nie promocją.
Jeśli dobrze rozumiem, Grzegorz Marczak chce nam powiedzieć, że:
Nie wiem, jak Wy, ale ja się z Grzegorzem Marczakiem nie zgadzam. Oto dlaczego:
Grzegorz Marczak, pisząc o populizmie w moim tekście, stwierdza również, że:
Pisanie pod publikę jest oczywiście powszechną praktyką a szczególnie kiedy możemy liczyć na bardzo łatwo manipulowalną społeczność
Hmmm... spłycanie istotnych problemów poprzez zarzucanie komuś populizmu również jest bardzo powszechną praktyką.
Inną powszechną praktyką jest sugerowanie, że internauci są podatni na manipulacje i dlatego rozdmuchane przez nich problemy są nieistotne. Jarosław Kaczyński już w 2008 roku zasugerował, że każdy internauta do erotoman i alkoholik podatny na manipulację.
Uważam też, że nieco naciągany jest nagłówek Grzegorza Marczaka, który stwierdza, że "Rząd płaci za social media...".
Problem w tym, że rząd nie ma swoich pieniędzy. Rząd tylko dysponuje pieniędzmi podatników, a więc tak naprawdę rząd tylko podjął decyzję o tym, byśmy wszyscy zapłacili za umowę z brandADDICTED. To mi się nie podoba.
Nie mam zamiaru bronić w tym tekście swojego honoru jako "rzetelnego dziennikarza". Zgodzę się na to, że jestem populistą i piszę pod publiczkę. Możecie mnie nawet nazwać "jarmarcznym artystą".
Jako populista chciałem zadać kilka pytań, na które mam nadzieję odpowiedzą Grzegorz Marczak i Kancelaria Premiera. Jedno z tych pytań zadawał już wcześniej Piotr Waglowski.
Przy okazji przypomnę, że ten problem wpisuje się w szersze zagadnienie polityki informacyjnej rządu. Nie raz pisaliśmy o tym, że działania w tym zakresie są kosztowne i chaotyczne.
Poruszaliśmy już temat ogromnych piktogramów i reklam na stronie Premiera. Wspominaliśmy o stronie Sądu Najwyższego za pół miliona złotych. Wspominaliśmy o stronach rządowych mnożących się bez opamiętania. Pytaliśmy, po co ministerstwu kultury dwie różne strony informacyjne.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
Zatrzymano partnera dziennikarza, który kontaktował się ze Snowdenem. Po co?
|
|
|
|
|
|