Amerykańscy politycy już zrozumieli, że ustawa SOPA w proponowanym do tej pory kształcie po prostu nie przejdzie. Obywatele i przedsiębiorcy korzystający z sieci nie zgodzą się na chiński model internetu w imię ochrony praw autorskich. Prezydent USA też tego nie poprze. Co dalej? Trzeba zmienić język ustawy i coś z niej wykreślić, w zamian za przepchnięcie czegoś innego. To nie koniec SOPA.
O kontrowersyjnej ustawie SOPA Dziennik Internautów pisał ostatnio sporo, ale w rzeczywistości początki SOPA wiążą się z dokumentem PROTECT IP (PIPA), opisywanym przez nas w maju ubiegłego roku. Jeszcze wcześniej była ustawa o nazwie COICA.
Wspominamy o tych wszystkich nazwach, aby pokazać, że SOPA nie jest jednorazową próbą stworzenia prawa, które ocenzurowałoby amerykański internet w imię ochrony praw autorskich. SOPA to próba nie pierwsza i z pewnością nie ostatnia.
W maju ubiegłego roku wydawało się, że PROTECT IP po prostu przejdzie przez kongres i uzyska podpis Prezydenta USA. Potem pojawiła się kolejna wersja ustawy (SOPA), ale nie została ona od razu dostrzeżona przez przedsiębiorców internetowych i organizacje obywatelskie. Dopiero w listopadzie 2011 roku wyraźnie zaprotestowały największe internetowe firmy. Wówczas prasa uczuliła się na skrót SOPA, a przeciwnicy ustawy znaleźli poparcie u najbardziej wpływowych polityków.
Ostatnio przeciwko SOPA wystąpił Biały Dom, co było poważnym ciosem. Eric Cantor, lider Partii Republikańskiej w Izbie Reprezentantów, zapowiedział, że uważnie przyjrzy się zastrzeżeniom dotyczącym SOPA. Stało się jasne, że ustawa nie przejdzie gładko całego procesu legislacyjnego. Jakby tego było mało, Wikipedia zapowiada strajk przeciwko SOPA.
Być może SOPA zostanie porzucona, ale na jej miejsce może pojawić się dokument o innej nazwie. Możliwe też, że twórcy SOPA postarają się o wykreślenie pewnych zapisów w zamian za pozostawienie innych.
Informacje o tym podaje Reuters, powołujący się na osobę zbliżoną do sprawy. Twórcy SOPA mogą wykreślić z ustawy rzecz najbardziej kontrowersyjną, czyli blokowanie stron naruszających prawa autorskie. W ustawie mogłyby jednak pozostać takie środki, jak usuwanie stron pirackich z wyników wyszukiwania oraz odcinanie stron pirackich od dostawców reklam i dostawców płatności (zob. Reuters, U.S. online piracy bill headed for major makeover).
Oczywiście cenzura wyszukiwarek także jest kontrowersyjna. Wątpliwości może również budzić pozbawianie e-usługodawców źródeł przychodów na podstawie oskarżeń o naruszenia praw autorskich (nawet autorowi SOPA zdarzyło się naruszyć prawa autorskie). Kilka lat temu nikt by się na to wszystko nie zgodził, ale teraz twórcy SOPA mogą argumentować, że to stosunkowo łagodne środki. Zadziała mechanizm podobny jak w starym kawale o dobroci Stalina ("a mógł zabić...").
Oczywiście może się okazać, że SOPA upadnie całkowicie. Obywatele i media obudzili się niedawno. Dźwięk ich oburzonych głosów zaczął dopiero docierać na polityczne wyżyny. Politycy sprzeciwiający się SOPA nie zawsze są geekami. Oni po prostu wiedzą, że ta ustawa zdenerwuje wielu ludzi.
Do polityków bardzo powoli dociera również, że sprzeciw wobec takich pomysłów jak SOPA nie wynika z chęci bronienia piractwa czy pojedynczych usługodawców (np. Google). Ludzie postrzegają internet jako środek swobodnej komunikacji i nie chcą, aby politycy instalowali w tej przestrzeni "wyłączniki" do ograniczania czegoś, co oni lub ich doradcy uznają za niewłaściwe. Internet jest globalny, ale każdy z nas podchodzi do niego bardzo osobiście. Internet widzimy jako "nasz" i coraz bardziej nie lubimy, gdy "oni" chcą go bezmyślnie zmieniać.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|