Wycena spółki Facebook na poziomie wyższym niż 100 miliardów dolarów okazała się kompletnie nierealna. Zobacz, ile jeszcze mogą stracić jej akcje, które od ostatniego piątku są notowane na nowojorskiej giełdzie. Teoretycznie na zwrot inwestycji inwestor musiałby czekać sto lat - ocenia jeden z ekspertów.
Osoby, które kupiły akcje portalu społecznościowego Facebook i jeszcze ich nie sprzedały, nie mają powodów do zadowolenia. We wtorek kurs spółki stracił prawie 9 procent. Z kolei w poniedziałek akcje poszły w dół o 11 procent, a podczas piątkowego debiutu przynajmniej nie spadły. Tym sposobem kurs Facebooka wynosi teraz 31 dolarów, czyli prawie jedną piątą poniżej ceny, po której inwestorzy zapisywali się na akcje w ofercie publicznej.
Seria spadków po tym bardzo długo oczekiwanym debiucie wywołała za Oceanem dyskusję, kto jest winny zaistniałej sytuacji. Co ciekawe, zarzuty są kierowane między innymi pod adresem banku Morgan Stanley, jednego z głównych organizatorów emisji, który tuż przed debiutem miał przekazać najważniejszym klientom obniżone prognozy przychodów spółki. A kurs podczas pierwszego dnia notowań nie spadł tylko dlatego, że gwaranci emisji zdołali utrzymać cenę na poziomie z zapisów.
- Inwestorzy coraz wyraźniej zdają sobie sprawę z ryzyka związanego z tymi akcjami - mówi cytowany przez Bloomberg.com Brian Wieser, analityk firmy Pivotal Research Group LLC, która zaleca sprzedaż papierów Facebooka. I dodaje, że cena od samego początku była ustalona na nierealnym poziomie.
Podobnego zdania była zresztą większość analityków. Tym bardziej, że sama spółka przed debiutem zwiększyła oferowaną liczbę akcji o 25 procent do 421 milionów, a do tego podniosła widełki ceny emisyjnej z 28-35 dolarów do 34-38 dolarów. W rezultacie sprzedała akcje po maksymalnej cenie, co dało wycenę Facebooka na astronomicznym poziomie 104 miliardów dolarów.
- Obecna reakcja rynku jest dość typowa. Nadmierny optymizm w okresie oferty publicznej kończy się spadkami po debiucie, bo brakuje dodatkowego popytu na akcje - mówi w rozmowie z Money.pl Roland Paszkiewicz, szef działu analiz w CDM Pekao SA.
Analityk dodaje, że w przypadku Facebooka dochodzi jeszcze jeden problem, którym jest wyraźny podział rynku na tych, którzy wierzą we wzrosty spółki i tych, którzy chcą trzymać się od niej jak najdalej. Można powiedzieć, że popyt wyznawców Facebooka został zaspokojony w ofercie publicznej, a krytycy nie wezmą tych akcji, nawet jak będą o połowę tańsze - opisuje Roland Paszkiewicz.
Z kolei Paweł Cymcyk, analityk z ING TFI wylicza, że kapitalizacja Facebooka z debiutu to aż jedna piąta wyceny koncernu Apple i aż połowa Google. Gdy dołożyć do tego wskaźnik cena do zysku, to okaże się, że w przypadku Facebooka przekracza on 100. Oznacza to, że teoretycznie na zwrot inwestycji inwestor musiałby czekać sto lat - przypomina Łukasz Bugaj, analityk z DM BOŚ.
A warto pamiętać, że - w dużym uproszczeniu - inwestycję zwykle uznaje się za rozsądną, gdy wskaźnik C/Z jest dziesięciokrotnie niższy i przykładowo w przypadku koncernu Apple wynosi on 13.
- Cały problem polega na tym, że racjonalna wycena spółek z branży internetowej jest nie lada wyzwaniem. Inwestorzy wierzą, że mają one w sobie duży potencjał, ale nikt nie jest w stanie go oszacować - mówi Paweł Cymcyk.
I właśnie z tego wynika kolejny problem z oceną, do jakiego poziomu może spaść kurs akcji Facebooka, by zachęcić inwestorów do ich kupna. Analitycy bardzo ostrożnie podchodzą do tej wyceny, ale nieoficjalnie przyznają, że może ona spaść nawet do 20 dolarów za papier.
Problemem jest bowiem nie tylko ocena tego, jak bardzo przeszacowane były akcje w ofercie publicznej, ale również to, że Facebooka jako spółki nie ma z czym porównać. Nie należy bowiem do branż produkcyjnych, w których dobór spółek do porównania i późniejszej wyceny nie jest aż takim problemem.
Wśród spółek internetowych trendy kursów akcji po debiutach były bardzo zróżnicowane. Bo na przykład portal społecznościowy LinkedIn od momentu swojego ubiegłorocznego debiutu już podwoił wartość akcji, ale kurs spółki Groupon znajduje się kilkanaście procent poniżej ceny emisyjnej. Z kolei Zynga ma kilkuprocentową stratę. Wyjątkiem jest Google, który od debiutu w 2004 roku urósł z 85 do ponad 600 dolarów, a w okresie hossy inwestorzy byli gotowi płacić za jedną akcję tej spółki nawet 740 dolarów.
- Stawianie jakichkolwiek prognoz w przypadku Facebooka jest teraz obarczone dużym ryzykiem Wiadomo, że cena emisyjna akcji była zdecydowanie za wysoka. Z drugiej strony spółka nie ma na razie swojej giełdowej historii, by można było pokusić się o prognozy na podstawie analizy technicznej - zauważa Łukasz Bugaj.
Przy okazji oferty publicznej Facebook pochwalił się imponującymi wynikami. Jak podała spółka, w ubiegłym roku jej zysk netto sięgnął miliarda dolarów, co oznacza, że był ponad czterokrotnie wyższy niż w 2009 roku. W tym samym czasie przychody portalu wzrosły z 777 milionów do ponad 3,7 miliarda dolarów.
Trzeba jednak pamiętać o tym, że Facebook ma ograniczony potencjał rozwoju, a co więcej - jak każdy inny biznes internetowy - będzie podlegał modom. A to może mieć negatywny wpływ na jego wyniki. Podobnie zresztą jak nastawienie reklamodawców do prezentowania w tym portalu.
Ostatnio głośno było o koncernie samochodowym General Motors, który jako pierwsza duża firma oficjalnie przyznał, że reklamy na Facebooku nie przynoszą mu żadnych korzyści i znacząco ograniczył przeznaczony na nie budżet w wysokości 10 milionów dolarów.
Wydaje się więc, że złote czasy portalu społecznościowego się skończyły i w najbliższych latach będzie on zmagał się ze sporymi problemami, by utrzymać wysoką dynamikę zysków. A to tym bardziej poddaje w wątpliwość wysoką cenę akcji, która została zaoferowana inwestorom.
Łukasz Pałka, Money.pl
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*