Dekret, który pozwoli kilku ministerstwom arbitralnie usuwać treści z sieci, bez kontroli sądu, jest opracowywany we Francji - donosi serwis PC INpact. Pada więc propozycja, aby rząd demokratycznego państwa decydował o tym, co można publikować w internecie. Szokujące? Tak, ale po francuskich politykach można było się tego spodziewać.
reklama
Francja jest europejskim liderem w dziedzinie kontrowersyjnych przepisów dotyczących internetu. Wprowadziła już m.in. prawo HADOPI (przewidujące odcinanie od sieci za naruszanie praw autorskich) oraz LOPPSI (wprowadzające cenzurę w imię walki z pedofilią). Kolejne zagrożenie dla wolności internetu w tym kraju wiąże się ze skrótem LCEN, który odnosi się do ustawy dotyczącej gospodarki cyfrowej (La loi pour la confiance dans l'économie numérique).
Ustawa LCEN została ogłoszona w roku 2004. Wersja obecna pochodzi z roku 2006. Wzbudzała ona już wiele kontrowersji. Jednym z problemów związanych z LCEN jest bardzo szeroka definicja tego, co nazwiemy handlem elektronicznym. Według ustawy w tym pojęciu można zawrzeć także dostarczanie informacji online albo usługi komunikacyjne. Właściwie według LCEN niemal cały internet to jeden wielki e-handel.
Ustawa pozwala władzom na ograniczenie e-handlu w przypadku naruszeń prawa. Definicja e-handlu jest jednak bardzo szeroka, zatem ograniczenia ze strony władz mogą dotyczyć nie tylko e-sprzedawców.
Serwis PC INpact poinformował wczoraj, że widział projekt dekretu, który ma regulować ograniczanie naruszeń w sieci. W praktyce miałby się tym zajmować rząd. Ministerstwa odpowiedzialne za obronę, sprawiedliwość, zdrowie, sprawy wewnętrzne i in. mogłyby wymagać usuwania określonych treści od dostawców e-usług.
Dostawca e-usługi miałby określony czas na reakcję. Jeśli nie usunąłby treści z własnej woli, władze odpowiedzialne za ochronę systemów informatycznych mogłyby ostrzec konsumentów przed daną e-usługą lub nawet "powstrzymać sprzedaż produktu", ograniczyć dostęp do strony osobom niepełnoletnim lub "powstrzymać rozpowszechnianie kwestionowanych treści".
W razie potrzeby podejmowana byłaby interwencja u pośredników, aby dokonać blokady. Według PC INpact proponowany dekret ostrożnie omija kwestię kontroli sądowniczej (zob. PC INpact, Exclu : le projet de décret pour généraliser filtrage et blocage).
Przeciwnicy takich propozycji nie mówią już o "kontrowersjach", ale o jawnym naruszaniu ważnych zasad demokracji.
- Ten projekt wykonawczy ma dać rządowi bardzo nieproporcjonalną władzę do cenzurowania każdej strony i treści w internecie. To oczywiste naruszenia zasady separacji władzy i krzywda dla wolności komunikacji online - mówi Jérémie Zimmermann, rzecznik grupy La Quadrature du Net, która obserwuje działania legislacyjne dotyczące internetu w UE i na świecie.
Można być pewnym, że francuscy politycy z Nicolasem Sarkozym na czele nigdy nie powiedzą o cenzurze. Sarkozy promuje bowiem ideę "cywilizowanego internetu", który jego zdaniem musi podlegać kontroli.
Przed tegorocznym szczytem G8 Sarkozy mówił nawet o "demokratycznym chaosie", który musi być uporządkowany. To ciekawy termin, bo sugeruje, iż nadmiar demokracji wprowadza jakiś niepotrzebny bałagan. Dokładnie tego samego zdania są państwa takie, jak Chiny, które przecież nigdy nie przyznają się do krzywdzenia obywateli i odbierania im wolności. Państwa autorytarne zawsze twierdzą, że pilnują porządku.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|