Zbigniew Stonoga w jednej kwestii przypomina Juliana Assange'a. Twierdzi, że działa jako dziennikarz, choć nie wszyscy tak go postrzegają. Pytanie brzmi, z czego to wynika i co się zmienia, jeśli nazwiemy go dziennikarzem?
Można chyba powiedzieć, że Zbigniew Stonoga odniósł mały tryumf. Opublikowane przez niego dokumenty z afery podsłuchowej na nowy rozgrzały zainteresowanie tym tematem. W reakcji na to premier Ewa Kopacz ogłosiła dymisje w rządzie. Wszystkich zaskakuje jak mało środków trzeba było zastosować by doprowadzić do tak ważnych zmian w polityce. Wystarczyło trochę dokumentów, Facebook i odrobina zamieszania.
Nie mam zamiaru oceniać działalności Stonogi w kategoriach tego, czy postąpił dobrze i czy powinien być za to ścigany. Nie będę też komentował decyzji Ewy Kopacz. Tradycyjnie chciałbym zwrócić uwagę na internetowo-medialną stronę tego całego zjawiska.
20 godzin temu Zbigniew Stonoga opublikował na Facebooku swój apel do dziennikarzy. Poprosił m.in. o to, aby używać jego pełnego nazwiska i nie zakrywać twarzy, gdyż nie czuje się on jak przestępca. Czy w takim razie dziennikarze mogą pisać "Zbigniew Stonoga", a nie "Zbigniew S."? Raczej tak. Art. 13 prawa prasowego generalnie zabrania publikowania danych osobowych osób, przeciwko którym toczy się postępowanie (przygotowawcze lub sądowe). Można jednak publikować dane gdy te osoby wyrażą na to zgodę. Można chyba uznać, że Zbigniew Stonoga taką zgodę wyraził.
Poza tym Zbigniew Stonoga zaapelował do dziennikarzy, aby nie nazywali go "biznesmenem", gdyż jest on dziennikarzem.
- Nie występuję jako biznesmen w tej sprawie, tylko jako dziennikarz, jako redaktor naczelny czasopisma zarejestrowanego w sądzie, które sprzedaje się w nakładzie ponad 50 tysięcy egzemplarzy na numer (...) Wszyscy zarzucacie mi, że utrudniłem wam na przyszłość pracę dziennikarską , bo przecież mogłem zakryć dane osobowe różnych osób (...) Nic podobnego! Musiałbym ten dokumenty zgrać na swój dysk twardy, wyedytować i opublikować i właśnie w ten sposób popełnić przestępstwo (...) Ja udostępniłem wcześniej ujawnione materiały - mówił Stonoga.
Gazeta Stonoga - jeden z profili na Facebooku
Gdy zapoznałem się z tym apelem Stonogi, pierwsze moje skojarzenie dotyczyło Juliana Assange, szefa Wikileaks. On również wielokrotnie podkreślał, że należy go traktować jako dziennikarza, choć niektórzy politycy nazywali Assange'a szpiegiem. Assange również przedstawiał się jako "redaktor naczelny Wikileaks". Ja osobiście uważam, że Assange jest dziennikarzem, a jak jest ze Zbigniewem Stongą?
Dostrzegam pewne różnice między Assangem i Stonogą. Julian Assange stworzył pewną platformę publikacji i zapewnił źródłom informacji narzędzia do bezpiecznego przesyłania materiałów. Poza tym Wikileaks starannie organizuje swoje wycieki. Zwykle przed publikacją dokumenty są przekazywane dziennikarzom z różnych gazet i następnie są dziennikarsko opracowane. Kiedy już dochodzi do publikacji wycieku, równolegle pojawiają się analizy, spostrzeżenia, newsy na konkretne tematy. W ramach projektu Wikileaks i wokół tego projektu wykonuje się dość dużo pracy dziennikarskiej.
Wyciek Stonogi wydaje się nieco mniej staranny. Ujawniono dokumenty, ale ich nie "opracowano". Ten sam problem dało się zresztą podnieść przy okazji ujawniania "taśm" przez Wprost. Faktycznie coś ujawniono, ale analiza tych materiałów była dość skąpa. Nie oznacza to, że jestem przeciwnikiem ujawniania bardziej surowych materiałów. Po prostu odnotowuję, że wycieki można organizować z większym lub mniejszym nakładem środków i pracy.
Cytowana wyżej wypowiedź Stonogi sugeruje, że "wyedytowanie" materiałów to jakiś gorszy czyn niż samo udostępnienie. Nie przekonuje mnie takie tłumaczenie.
Różnica między Stonogą a szefem Wikileaks dotyczy także odpowiedzialności za swoją platformę publikacji. Julian Assange publikował wycieki na Wikileaks i brał za to odpowiedzialność. Dbał o to, aby jego platforma była dostępna (wiąże się to również z ponoszeniem kosztów na infrastrukturę). Jeśli dziennikarze tworzyli materiały na podstawie wycieków, robili to w swoich gazetach i musieli się liczyć z odpowiedzialnością za swoje platformy publikacji.
Zbigniew Stonoga nagłośnił sprawę dzięki Facebookowi. Oczywiście dziennikarz może prywatnie korzystać z Facebooka, ale materiały publikowane na Facebooku trudno nazwać materiałami prasowymi. Facebook jest rozwiązaniem tanim, ale też w pewnych kwestiach gorszym dla dziennikarza.
Czy blokowanie profilu Stonogi na Facebooku jest atakiem na wolność prasy? Moim zdaniem można to uznać za działanie przeciwko szerzej pojętej wolności słowa, ale nie przeciwko wolności prasy (przynajmniej w tym ujęciu, w jakim większość ludzi to rozumie). Inna rzecz, że prokurator Przemysław Nowak wyjaśnił mi, że prokuratura zwróciła się do Facebooka "o zablokowanie treści naruszających przepisy". Możliwe, że Facebook zablokował więcej niż musiał. Facebook może robić u siebie co chce. Publikując na Facebooku Stonoga sam oddaje amerykańskiej firmie część kontroli nad swoimi publikacjami.
Wciąż nie odpowiedziałem na kluczowe pytanie. Czy Zbigniew Stonoga jest dziennikarzem? Moim zdaniem można go tak nazwać i to nie dlatego, że zarejestrował czasopismo! Upieram się ciągle przy czymś, o czym pisałem już w roku 2011. W XXI wieku dziennikarz nie musi być zatrudniony w żadnej redakcji czy agencji. Nie musi fizycznie pojawiać się na konferencjach. Nie musi mieć wizytówki z napisem "redaktor". Dziś dziennikarzem może być każdy, kto chce o czymś informować innych. Podział na dziennikarzy "obywatelskich" i "tradycyjnych" jest sztuczny.
Tylko czy bycie dziennikarzem wiele zmienia w sytuacji Stonogi? Nie. Bycie "dziennikarzem" nie gwarantuje, że czyjeś treści są właściwie opracowane. Bycie dziennikarzem nie zwalnia z odpowiedzialności prawnej za pewne czyny. Bycie dziennikarzem nie wyklucza bycia biznesmenem. Bycie dziennikarzem nie oznacza, że wszystkie nasze publikacje nagle stają się prasą i zyskują jakąś szczególną gwarancje jakości. Owszem, dziennikarze "tradycyjni" mogą mieć pewne dodatkowe możliwości, ale muszą się też liczyć z przepisami prawa prasowego, które czasem krępują zamiast pomagać w ujawnianiu prawdy.
Tak, uważam Zbigniewa Stonogę za dziennikarza. Nie oznacza to jednak mojej pełnej akceptacji dla wszystkiego co ten Pan robi. Nie podoba mi się wulgarny język w niektórych wypowiedziach Stonogi choć wiem, że do innych ludzi to może przemawiać.
Wiem również, że są ludzie nie uważający mnie za dziennikarza. Zawsze gdy napiszę niewygodny dla kogoś tekst to słyszę, że nie jestem prawdziwym dziennikarzem. Cóż... dziennikarze też powinni być krytykowani. Zaprezentowane wyżej porównanie Stonogi do Assange'a nie miało służyć wykazaniu, że Assange jest bardziej dziennikarzem niż Stonoga. Obaj są dziennikarzami, ale czy dostrzegacie jak odmienne są ich działania zorientowane na pokazywanie niewygodnych dokumentów?
Piszę o tym by przypomnieć, że w czasach internetu zderzamy się z ogromną przestrzenią informacyjną, w której znajdują się treści różnego typu. Jako świadomi odbiorcy musimy umieć odróżnić treści wiarygodne od niewiarygodnych. Musimy wiedzieć jak je interpretować lub umieć się przyznać, że danej informacji nie potrafimy interpretować. Musimy pamiętać, że wolność słowa jest istotna dla wartości tej przestrzeni informacyjnej, choć tak sama wolność może do niej wprowadzać śmieci. To wszystko jest bardziej złożone niż wyznaczanie granicy między dziennikarstwem i innymi działaniami informacyjnymi. Obcowanie z tą przestrzenią wymaga też odpowiedniego wykształcenia odbiorców, a nie tylko "dziennikarzy".
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|