Internauci potrafią szybko namierzyć przestępcę, ale po atakach w Bostonie wiele osób próbowało swoich sił jako detektywi, nierzadko powodując zamieszanie. Niemniej jednak internauci potrafią czasem znaleźć przestępców, więc nie wiadomo, jak ugryźć problem.
reklama
Internauci potrafią szybko i skutecznie namierzyć przestępców. Zaczyna się nawet mówić o "obywatelskich obławach", będących odpowiednikiem obywatelskiego dziennikarstwa.
Jak łatwo się domyślić, ostatnim atakom w Bostonie również towarzyszyła "obywatelska obława", w którą szczególnie zaangażowali się użytkownicy Reddita i 4chana. Przede wszystkim analizowali oni liczne zdjęcia i nagrania wideo oraz porównywali je z doniesieniami prasowymi. Dzielono się spostrzeżeniami na temat miejsca wybuchu, osób widocznych na zdjęciach itd.
Każde spostrzeżenie internautów mogło być cenne, ale po zamachach w Bostonie pojawiło się wiele informacji błędnych lub nawet szkodliwych. Przykładowo po czwartkowej strzelaninie w instytucie MIT internautom słuchającym radiowych komunikatów policyjnych wydawało się, że słyszeli nazwisko studenta zaginionego w marcu. Ktoś dorzucił do tego spostrzeżenia artykuł o zaginięciu i się zaczęło...
Rodzina zaginionego została zalana obraźliwymi komentarzami. Musiała usunąć stronę na Facebooku, która miała wzywać do pomocy w znalezieniu studenta. Wreszcie internauci zorientowali się w błędzie i przeprosili, ale koszt pomyłki został już poniesiony przez i tak pokrzywdzoną rodzinę. Pisze o tym Associated Press w tekście pt. In Boston manhunt, online detectives flourish.
Profesjonalne media też narobiły bałaganu, choć w dobie internetu jest to gorsze w skutkach.
Na okładce New York Post znalazło się zdjęcie pewnego 17-latka z czarnym plecakiem, który był przypadkowym widzem sfotografowanym przez reportera. Obok tego zdjęcia znalazł się tekst o tym, że policja szuka podejrzanych ludzi z plecakami.
Każdy mógłby pomyśleć, że zdjęcie przedstawia poszukiwanych. Niestety to tylko przypadkowe osoby, które zostały użyte jako "ilustracja" materiału informacyjnego.
Sprawę niewinnego 17-latka dość szybko wyjaśniły inne media (m.in. ABC i Huffington Post), ale w dobie internetu to zdjęcie narobiło większych problemów. Zaczęło krążyć po sieci i inspirować internautów-detektywów, a widoczny na nim 17-letni saudyjczyk Salah Barhoun po prostu boi się wychodzić z domu.
Jak na "obywatelskie obławy" patrzą władze? W USA wiele organizacji policyjnych ma aktywnie prowadzone konta na Twitterze i innych serwisach. Policjanci z reguły chętnie zwracają się o pomoc do obywateli i informują ich o wszystkim, co robią. Zdarzało się jednak kilkakrotnie na przestrzeni ostatnich lat, że funkcjonariusze musieli apelować do internautów.
Wydaje się, że "obywatelskie obławy" to obecnie taka szara strefa działań policyjnych, nie do końca uregulowana. Policjanci wiedzą, że może być szkodliwa, ale też nie chcą zamykać furtki dla internautów.
Świetnym przykładem skutecznego działania internautów było poszukiwanie sprawcy brutalnego napadu w Nowym Jorku. Internauci potrzebowali zaledwie godziny, aby wskazać podejrzanego, którego policja nie mogła namierzyć przez kilka tygodni.
Polska policja korzystała z pomocy internautów przy identyfikowaniu kibiców-chuliganów. Polscy internauci wykazali się też iście detektywistycznymi umiejętnościami, gdy znaleźli spadkobierców Janiny Gołębiewskiej.
Oczywiście ludzie zawsze mogą się mylić i to samo dotyczy internetowych społeczności. Nie trzeba demonizować takich działań, ale też nie można bezrefleksyjnie ich chwalić. Trzeba się raczej zastanowić nad tym, jak nimi zarządzać, aby skuteczność była maksymalna, a ewentualne szkody jak najmniej dotkliwe.
Czytaj także: Anonymous uderzają w idiotę z Burger Kinga. Więcej niż wakacyjny ogórek
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|