Haker uderza w system kontroli lotów, siejąc strach i zniszczenie - wszyscy znamy taki obrazek, ale to wytwór naszej fantazji, nie rzeczywistość. Niestety politycy i media traktują ten obrazek jak rzeczywisty, co prowadzi do kierowania wysiłków nie tam, gdzie trzeba.
W Stanach Zjednoczonych trwają właśnie prace nad ustawą CISPA, która ma wiele wad, ale konieczność jej wprowadzenia uzasadnia się m.in. zagrożeniem ze strony hakerów. Gdy w Polsce upadł pomysł ACTA, niektórzy uważali to za osiągnięcie "hakerów z Anonymous". Często słyszymy, że firmy muszą się bronić przed hakerami, a nawet konflikt na Półwyspie Koreańskim miał swój cyfrowy incydent, co niektórzy nazwali "atakiem hakerów".
W obliczu tych ciągłych zagrożeń może nas zdziwić teoria przedstawiona przez badaczkę MIT Molly Sauter na łamach The Atlantic. Jej zdaniem, gdyby hakerzy nie istnieli, rząd sam musiałby ich sobie stworzyć. Innymi słowy, zagrożenia ze strony hakerów są chętnie powtarzanym mitem, ale nie są tak poważne, jak się mówi.
Zastanówcie się teraz nad znanymi Wam przypadkami wycieków wrażliwych danych. Czy były one dziełem hakerów? Niekoniecznie. Ostatnio tygodnik Wprost wsławił się tym, że po prostu opublikował okładki nowych numerów w internecie i jeszcze miał czelność winić za to blogera (czyli mitycznego hakera). Podobnie było z plikami PKO BP. Inne głośne wycieki były związane ze zgubionymi lub wyrzuconymi urządzeniami albo nośnikami.
Statystyki wycieków stara się tworzyć organizacja Privacy Rights Clearinghouse. Z jej danych wynika, że od roku 2005 aż 1,4 tys. wycieków danych wynikało z utraty lub nieprawidłowego pozbywania się dokumentów papierowych, urządzeń przenośnych, nośników itd. Dla porównania - 613 incydentów było efektem "hakowania lub złośliwego oprogramowania".
Atak hakerski - grafika z Shutterstock.com
"Hakowanie" może oznaczać różne rzeczy, ale niekoniecznie chodzi o atak z zewnątrz. Specjaliści od bezpieczeństwa w firmach przyznają, że zwykle najbardziej niebezpieczni są ludzie atakujący od wewnątrz, np. mściwi pracownicy. Po prostu, jeśli dochodzi do utraty lub kradzieże danych, to najczęściej nie z powodu "hakera", którego wyobrażamy sobie jako zbuntowanego, nierzadko młodego szaleńca w piwnicy.
Jeszcze innym problemem jest zaistnienie w kulturze grupy Anonymous, która określana jest mianem "haktywistów" albo nawet "hakerów". Temat traktowany jest na tyle poważnie, że nawet NATO uwzględniło to zjawisko w swoich oficjalnych dokumentach.
Anonymous podobno zmuszają rządy do uległości, a tak naprawdę jest to coś w rodzaju internetowego memu, symbolu łączącego różne inicjatywy i niezorganizowane grupy. Wiele "osiągnięć" Anonymous miało charakter wizerunkowy. Weźmy choćby ataki na strony rządowe. To było tylko spowodowanie awarii stron o charakterze informacyjnym. Nie doszło do żadnych ataków na wrażliwą infrastrukturę.
Trzeba to przyznać - nasze pojęcie o hakerach jest w dużej mierze kształtowane przez mniej lub bardziej dokładne historyjki, filmy, czasem książki. W mediach terminy "haker" oraz "atak hakerów" są niewątpliwie nadużywane. Tworzy to wszystko niezwykły "mit hakera" i nie byłoby w tym micie nic złego, gdyby nie wpływał on na politykę i sposób postrzegania współczesnych problemów technicznych i społecznych.
Czytaj także: Współzałożyciel The Pirate Bay okradł bank? Poważne zarzuty dla Svartholma
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|