Wytwórnia muzyczna prosiła o usunięcie z Google linków do kont jej własnych artystów na Twitterze. W ferworze walki z piractwem takie rzeczy się zdarzają.
To kolejny tekst z cyklu Absurdy własności intelektualnej (AWI).
Teoretycznie prawne i techniczne rozwiązania antypirackie powinny służyć do usuwania z internetu treści naruszających prawa autorskie. Dziennik Internautów dość często opisuje przypadki, gdy te rozwiązania służą do cenzurowania krytyków, artystów niezależnych albo informacji o wpadkach.
Nie spodziewaliśmy się jednak, że posiadacze praw autorskich gotowi są cenzurować nawet swoich artystów...
Tak właśnie postąpiła wytwórnia Spinnin’ Records, która korzystała z usług firmy Topple Track przy wykrywaniu naruszeń i zgłaszaniu treści do usunięcia. Ta firma zwróciła się do Google z prośbą o usunięcie z wyników wyszukiwania ponad 300 adresów URL. Wśród nich znajdowały się także adresy kont na Twitterze należących do takich artystów, jak Afrojack, Vato Gonzalez oraz 4 Strings. Są to artyści związani z wytwórnią.
Firma zażądała też usunięcia konta @afrojack, które w ogóle nie jest związane z artystą o nazwie Afrojack.
Kopię żądania usunięcia treści znajdziecie w serwisie Chilling Effects, który zajmuje się zbieraniem danych na temat podobnych nadużyć i jest prowadzony m.in. przez fundację Electronic Frontier.
Powiedzmy sobie jasno, że wytwórni Spinnin’ Records z pewnością nie zależało na ocenzurowaniu kont własnych artystów. Najprawdopodobniej adresy URL ich kont (np. https://twitter.com/djafrojack) zostały uznane za pirackie tylko dlatego, bo dało się je jakkolwiek połączyć z nazwami artystów.
Firma Google nie usunęła wspomnianych treści, ale gdyby to zrobiła, nikt nie mógłby mieć do niej pretensji. Przecież posiadacz praw autorskich oświadczył, że to jego treść! Firma Google teoretycznie ryzykuje współodpowiedzialność za piractwo, jeśli nie usuwa treści zgłoszonej jako naruszenie. Takie są zasady mechanizmu określanego jako notice and takedown.
Google może oczywiście sprawdzać, czy zgłaszane do usunięcia linki są faktycznie naruszeniami. Przypomina to niestety szukanie igły w stogu siana. Z aktualnego raportu przejrzystości Google wynika, że tylko w ostatnim miesiącu zgłoszono firmie do usunięcia 24,6 mln adresów URL! Zgłoszenia te pochodzą od 1,8 tys. organizacji. Z pewnością część zgłoszeń jest nieuzasadniona i Google nie może wychwycić wszystkich nadużyć.
Najgorsze jest to, że odpowiedzialność za nieuzasadnione zgłoszenia przewidziana jest tylko teoretycznie. W praktyce posiadacze praw autorskich otwarcie przyznają, że ich antypirackie automaty do wykrywania naruszeń po prostu się mylą. Jednocześnie nie poczuwają się oni do winy za nadużycia. Mówią, że nie można ich obwiniać za błędy maszyn, tak jakby te maszyny nie miały z nimi nic wspólnego.
Do tej pory nieliczni próbowali walczyć z tym problemem. Przykładowo serwis Hotfile pozwał Warnera za to, że wytwórnia żądała usuwania plików, do których nie miała praw.
Niestety Hotfile był uwikłany w większą batalię sądową z Hollywoodem, którą ostatecznie przegrał. Być może więcej osiągnie Lawrence Lessig, który również postanowił walczyć, kiedy bezpodstawnie usunięto jego film z YouTube.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
Nowoczesne auta będą śledzić kierowców. Trzeba już ustalić zasady śledzenia?
|
|
|
|
|
|