Serwis WikiLeaks.org cały czas zaprasza Departament Obrony do przejrzenia pozostałych dokumentów z Afganistanu, aby ich publikacja nie zaszkodziła cywilom. Pentagon twierdzi natomiast, że nie ma bezpośredniego kontaktu z WikiLeaks i nie będzie negocjował na temat przygotowania dokumentów do publikacji.
reklama
W ubiegłym miesiącu serwis WikiLeaks.org opublikował swój kolejny "przeciek" - Dziennik Wojny w Afganistanie, czyli tysiące wojskowych raportów dotyczących m.in. liczby zabitych żołnierzy i cywilów. Od tego czasu amerykański Departament Obrony ostro krytykuje witrynę za brak odpowiedzialności. WikiLeaks odpowiada, że liczy sie dobro całego świata, a nie interes USA. Organizacja opublikowała też duży zaszyfrowany plik, który może być przygotowaniem do kolejnych przecieków.
Przedstawiciele WikiLeaks od dawna mówią, że chcą przedstawić kolejne dokumenty recenzentom ze strony amerykańskich władz. Pozwoliłoby to na opracowanie takich wersji dokumentów, których ujawnienie z pewnością nie zaszkodzi cywilom. Przedstawiciele WikiLeaks twierdzą, że kontaktowali się z Pentagonem. Ten zaprzeczał.
Historię ostatnich "rozmów" między Pentagonem a WikiLeaks prześledziła agencja Associated Press. Oto co z nich wynika:
Obecnie WikiLeaks jest nadal otwarty na poszukiwanie kontaktu, ale Pentagon już chyba dał za wygraną. Z wydanych później oświadczeń wynika, że Departament Obrony nie chce negocjować na temat okrojonych wersji dokumentu. Domaga się ciągle tylko ich zwrotu, co raczej nie nastąpi.
Z powyższych informacji można wyciągnąć dwa wnioski. Po pierwsze WikiLeaks i Pentagon rzeczywiście mają problemy z kontaktowaniem się. Po drugie amerykańskie władze wydają się traktować WikiLeaks trochę jak terrorystów. Departament Obrony chce stosować twardą politykę i groźby wobec organizacji, z którą może co najwyżej współpracować i negocjować.
Zapewne amerykańskie władze najchętniej zablokowałyby dostęp do WikiLeaks. Na taki komfort może sobie pozwolić Tajlandia. Agencja AFP donosi, że dostęp do strony WikiLeaks.org w tym kraju został "tymczasowo zawieszony" na mocy prawa z 2005 r. (zob. AFP, Thailand tries to block WikiLeaks website).
Tajlandia zablokowała już wcześniej wiele innych stron głównie dlatego, że krytykowały one rodzinę królewską. Głośno było m.in. o ocenzurowaniu serwisu YouTube w Tajlandii.
Zgodnie z prawem obowiązującym w Tajlandii za obrazę króla grozi kara nawet 15 lat pozbawienia wolności. Cenzura internetu stała się w tym kraju zjawiskiem powszechnym - dostawcy usług regularnie otrzymują "czarne listy" stron, od których muszą odciąć swych klientów. Rząd jest jednak wciąż krytykowany za brak przejrzystości w tych działaniach.
Strona WikiLeaks.org do tej pory nie zaszkodziła rodzinie królewskiej, ale najwyraźniej tajskie władze uznały, że ma ona niezbędny do tego potencjał.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|