Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

W roku 2014 polscy internauci na dobre poznali copyright trolling. Niestety

31-12-2014, 14:31

Copyright trolling to problem znany od lat, ale w tym roku w Polsce zrobiło się o nim naprawdę głośno. Wielu internautów przekonało się na własnej skórze, że ściganie piractwa ma swoją mroczną stronę. Czy warto teraz o tym wspominać? Warto, bo mówienie o problemie pozwoli szybciej go rozwiązać.

robot sprzątający

reklama


Uwaga: Tekst dotyczy kontrowersyjnego zjawiska. Przedstawia pewne fakty oraz ich oceny. Te oceny należy traktować jako opinie autora.
* * *

Czym jest copyright trolling lub trolling prawnoautorski? Dokładne zdefiniowanie tego zjawiska nie jest łatwe. Samo słowo „trolling” oznacza działanie złośliwe lub szkodliwe. Copyright trolling jest więc - najprościej mówiąc - złośliwym lub szkodliwym wykorzystaniem prawa autorskiego. Najczęściej należy to rozumieć jako takie egzekwowanie praw autorskich, które jest nastawione na zysk, a nie na faktyczną ochronę twórców. Często chęć zysku jest tak duża, że temu pozornie „prawnoautorskiemu” działaniu towarzyszą nadużycia lub zastraszanie.

Termin copyright trolling pochodzi od podobnego terminu patent trolling. Trolling patentowy polega na tym, że jakaś firma, która posiada patent i nic nie produkuje, pozywa firmę faktycznie działającą na rynku. Takie działanie nie ma na celu ochrony wynalazku, tylko wyciągnięcie od kogoś pieniędzy na podstawie posiadanej „własności intelektualnej”. Podobnie jest z copyright trollingiem. Chodzi o zastraszanie i wyciągnięcie pieniędzy, co nie zawsze ma związek z faktyczną ochroną praw (interesów) twórcy lub wydawcy.

Trolling prawnoautorski (copyright trolling) jest zjawiskiem ściśle związanym z internetem. Najczęściej polega na tym, że jakaś firma twierdzi, iż wykryła internautów rozpowszechniających w sieci jej utwory. Ta firma nie pozywa internautów, ale zatrudnia kancelarię prawną, która następnie masowo rozsyła listy z wezwaniami do zapłaty za rzekome naruszenia i oczywiście grozi pozwami. Skala działalności jest zazwyczaj duża, a dowody naruszeń są marne. Dlatego nierzadko dochodzi do tego, że pisma z wezwaniami do zapłaty dostają osoby niewinne. Te osoby często są wystraszone, bo przecież dostają pismo z kancelarii adwokackiej lub kancelarii radców prawnych! Takie pisma mają swoją moc. Ludzie mogą płacić tylko ze strachu.

Poza tym nawet wysyłanie pism do osób winnych „piractwa” może być kontrowersyjne. Wydaje się bowiem, że prawnicy-antypiraci grożą postępowaniami, których w ogóle nie mają zamiaru uruchamiać. Czy nie jest to tylko pustym szantażem? Ci prawnicy często formułują pisma w taki sposób, aby brzmiały one przerażająco. Straszą kosmicznymi odszkodowaniami i czasem przekłamują informacje na temat podjętych już działań. Innymi słowy może dochodzić do wprowadzania ludzi w błąd co do ich sytuacji prawnej, a wszystko to robi się dla zysku.

Ciekawą definicję copyright trollingu podano w liście otwartym do Naczelnej Rady Adwokackiej, który w tym roku wystosowały organizacje pozarządowe.

Trolling prawnoautorski polega na zastraszaniu ludzi poprzez żądanie od nich pieniędzy pod groźbą wszczęcia postępowania sądowego w oparciu o rzekome naruszenie przez nich praw autorskich. Istotą tej działalności nie jest jednak dążenie do doprowadzenia do takich postępowań, jest ona bowiem obliczona na skłonienie zastraszonej osoby do zawarcia ugody. Opłacalność takiego postępowania gwarantuje jego duża skala - groźby kierowane są do dużej liczby osób, z czego oczywiście tylko pewien odsetek skłania się do ugody. Przy odpowiedniej liczbie wystosowanych żądań nawet niewielki odsetek wystarcza do osiągnięcia znacznego zysku.

Copyright trolling może się wydawać walką z „piratami internetowymi”, ale - podkreślmy to jeszcze raz - pisma często trafiają do osób niewinnych. Wynika to z niedoskonałości rozwiązań do wykrywania piratów, ale nie tylko. Wykrywacze antypirackie mogą zidentyfikować łącze (adres IP), za pomocą którego dokonano naruszenia. Nie oznacza to jednak, że właściciel tego łącza musiał dokonać naruszenia. Jeśli ktoś pobierze film, korzystając z Wi-Fi w kawiarni, pismo od prawnika przyjdzie do właściciela kawiarni. Ten właściciel kawiarni nic złego nie zrobił, ale będzie przekonywany w piśmie, że grozi mu ogromna odpowiedzialność. Pismo będzie zachęcało do błyskawicznego podjęcia decyzji o wpłacie, by uniknąć tych strasznych konsekwencji. Prawnika, który wysłał takie pismo, nie będzie obchodziła wina lub niewinność. Prawnik będzie chciał dostać pieniądze i zrobi wiele, może nawet zbyt wiele, by nakłonić tę osobę do wpłaty.

Warto jeszcze dodać, że copyright trolling może mieć bardzo różne formy. Nie musi nawet być działaniem masowym. Istnieją pewne specyficzne formy trollingu wycelowane w małe grupy osób. Omówienie ich wszystkich przekraczałoby możliwości tej publikacji. Generalnie chodzi jednak o to, że dla prawników uprawiających copyright trolling istotne jest wmówienie komuś, że musi zapłacić za rzekome piractwo niezależnie od okoliczności.

Copyright trolling na świecie - szybki przegląd

Przez kilka ostatnich lat Dziennik Internautów uważnie obserwował copyright trolling w krajach Europy Zachodniej oraz w USA. Za granicą zajmowało się tym wiele firm prawniczych lub „okołoprawniczych”, a niektóre z nich wręcz zdobyły „sławę” dzięki wyjątkowo kontrowersyjnym i wątpliwym etycznie działaniom. Można tu wymienić firmy GuardaLey, Righthaven, Malibu Media, Prenda Law. Dwie ostatnie firmy były nawet podejrzewane o to, że same umieściły filmy w sieci P2P, by potem „łapać piratów” i proponować im ugody za pieniądze.

Nie jesteśmy w stanie omówić całego zjawiska copyright trollingu za granicą. Byłoby to trudne nie tylko ze względu na skalę, ale również ze względu na różnice prawne w różnych krajach. Podamy jednak co ciekawsze przykłady.

Na początku tej dekady głośno było o brytyjskiej firmie prawniczej ACS Law. Identyfikowała ona osoby naruszające prawa autorskie w sieci i wysyłała do nich listy z propozycjami ugody (zapłać ok. 500 funtów albo cię pozwiemy). Te listy miały charakter zastraszający i najwyraźniej zaczęły trafiać do osób absolutnie niewinnych. W roku 2009 skargi na działalność ACS Law zaczęły płynąć do brytyjskiego Urzędu Nadzoru Prawników, co doprowadziło do postawienia szefa firmy przed Trybunałem Dyscyplinarnym Radców Prawnych.

Gdy już firma ACS Law była znana jako kontrowersyjny „troll”, doszło do wycieku e-maili z tej firmy. Wyciek potwierdził, że właściciele ACS Law byli absolutnie świadomi, że ich pisma trafiały do osób niewinnych. Wyciek potwierdził też, że wielu odbiorców pism stanowczo odmówiło płacenia. Mimo to ACS Law nie kierowała spraw do sądu, a przecież powinna, skoro groziła pozwami. Najwyraźniej prawnicy wiedzieli, że w sądzie mogliby po prostu przegrać.

Inna brytyjska firma prawnicza znana z „trollowania” to Davenport Lyons. W Wielkiej Brytanii w roku 2008 mówiono o sprawie państwa Murdoch, którzy otrzymali od tej firmy wezwanie do zapłaty za rzekome piractwo. Państwo Murdoch byli ludźmi po 50-tce, którzy rzekomo pobrali grę. Tak naprawdę oni nigdy nie grali w gry i nie mieli pojęcia, jak działa P2P. Sprawa przeciwko państwu Murdoch została umorzona. Była to po prostu rażąca pomyłka. Prawnicy z firmy Davenport Lyons zostali z czasem ukarani.

W Stanach Zjednoczonych podobnie złą sławę zdobyła firma Prenda Law. Działała ona według klasycznego scenariusza - zdobywała adres IP rzekomego pirata i występowała do operatora o jego identyfikację. Potem rzekomy pirat dostawał list z „propozycją nie do odrzucenia”. Dowiadywał się, że pozew w związku z naruszeniem praw autorskich został już złożony, ale można uniknąć procesu i bardzo wysokiego odszkodowania za jedyne 3-4 tysiące dolarów.

Prenda Law początkowo tylko zastraszała, ale z czasem postanowiła sprawdzić się w sądzie. Niestety sędzia zorientował się, że głównym celem firmy było zastraszanie. Co ciekawe, amerykański sędzia potrafił wykazać kłamstwa i nadużycia prawników, posługując się... mapami Google'a. Prawnicy Prenda Law twierdzili przed sądem, że pewien wykryty przez nich pirat mieszkał w ogrodzonym jednorodzinnym domku i nikt nie mógł skorzystać z jego sieci Wi-Fi. Sędzia sprawdził dom w Google Maps i przekonał się, że stał on w ciasnej zabudowie.

Prawnicy z Prenda Law próbowali wykorzystywać nie tylko strach, ale i wstyd. Działali w imieniu producentów filmów pornograficznych. Potrafili grozić odbiorcy pism, że poinformują jego rodzinę i sąsiadów o tym, że jest on podejrzany o ściąganie pornografii. Prenda Law tworzyła też różne firmy fasadowe i stosowała ciekawe nadużycia prawa, aby uzyskać nakaz ujawnienia danych internautów. Dziennik Internautów pisał o tym w 2013 roku.

Inny ciekawy amerykański przykład to firma Rightscorp. Zajmuje się ona „monetyzacją piractwa”, a więc dość otwarcie przyznaje, że podstawowym celem jej działalności nie jest ochrona twórców przed krzywdą, tylko zarabianie na rzekomym piractwie. Rightscorp Inc. współpracowała m.in. z Warner Bros. Firma identyfikuje rzekomych piratów i wysyła do nich e-maile, oferując odstąpienie od ścigania już za 20 dolarów od jednego naruszenia.

Rightscorp jest o tyle ciekawa, że... przejada pieniądze inwestorów i wcale nie zarabia. Ze sprawozdania finansowego za rok 2014 wynika, że w pierwszym półroczu firma miała 440 tys. dolarów przychodu (wzrost o 332%), ale jej wydatki wyniosły już ponad 1,8 mln dolarów. Antypiracki biznes wciąż wymaga dopłacania. Dlaczego zatem ktoś to finansuje? Bo w dzisiejszych czasach wielka jest wiara w to, że „monetyzacja piractwa” to przyszłościowy biznes. Ta wiara może być złudna.

Choć copyright trolling obserwowany jest w wielu krajach, za jego ojczyznę uważa się Niemcy. W tym kraju prawo jest wyjątkowo niekorzystne dla osób, które dostają wezwania. Twórcy serwisu FightCopyrightTrolls uważają nawet, że trolle prawnoautorskie w USA mogą być tylko „mackami” trolli z Niemczech.

Tylko w Niemczech niemal 109 tys. osób otrzymało w roku 2013 list z kancelarii prawnej, z wezwaniem do zapłaty za rzekome piractwo. Wysyłając swoje listy z groźbami, prawnicy-antypiraci żądali za naruszenia od 250 do niemal 1300 euro. Średnia kwota roszczeń w wynosiła 829,11 euro. Rok wcześniej (tj. w roku 2012) kwoty maksymalne były wyższe (nawet ponad 1500 euro), ale średnia wynosiła mniej, bo „tylko” 796,87 euro.

Copyright trolling w Polsce - jak to działa

W polskim wydaniu copyright trolling jest o tyle charakterystyczny, że wymaga instrumentalnego posłużenia się postępowaniem karnym. Można więc śmiało powiedzieć, że koszty tej nieetycznej działalności są w dużej mierze przerzucane na podatników, a zarabiają na tym prawnicy i niektórzy posiadacze praw autorskich, którzy nie potrafią sprzedać swoich dzieł, w związku z tym sięgają po monetyzację piractwa. W tym stwierdzeniu nie ma przesady. Da się zauważyć, że najczęściej trolling jest związany z ochroną praw do dzieł, których nikt nie chce kupować.

W Polsce wygląda to tak, że kancelaria prawna działająca w imieniu producenta filmu uruchamia postępowanie przeciwko rzekomym piratom. Ta kancelaria ma „dowód” w postaci adresu IP i godzin łączenia się z siecią. Takie dane są wzięte z niepewnych, nie ujawnianych publicznie źródeł i właściwie trudno je nazwać dowodami, ale to wystarczy do wszczęcia postępowania.

Gdy już postępowanie się toczy, prokuratura musi sprawdzić, kto kryje się za adresami IP. To nie musi oznaczać, że prokuratura potwierdza, iż wskazani internauci dokonali naruszeń. Po prostu ustalane są dane osobowe abonentów, którzy mogą coś wiedzieć o rzekomym naruszeniu. Oczywiście te dane osobowe (nazwiska, adresy) muszą trafić do akt postępowania karnego i tu pojawia się możliwość nadużycia. Kancelaria prawna korzysta z dostępu do tych akt, wyciąga dane internautów i nie czekając na wynik postępowania, zaczyna wysyłać do tych ludzi wezwania do zapłaty za rzekome piractwo. To jest właśnie instrumentalne wykorzystanie prokuratury do wyciągnięcia danych osobowych.

Gdy już są dane osobowe, rusza masowe wysyłanie „wezwań do zapłaty”. Wezwania niektórych kancelarii są tak skonstruowane, że sugerują odbiorcy, iż ma on w postępowaniu status podejrzanego. Jest to próba wprowadzenia w błąd co do faktycznej sytuacji prawnej. Prawdopodobnie ma ona zwiększyć efekt zastraszający i skłonić do szybkiej wpłaty.

Jeśli jakaś osoba wpłaci „ugodę”, wniosek o jej ściganie jest wycofywany. Wówczas prokuratura nie będzie tej osoby ścigać, ale to nie zmieni faktu, że prokuratura wykonała pewną pracę za pieniądze podatników. Jeszcze raz podkreślmy, że kancelarie prawne używają prokuratury jako narzędzia. Gdy pieniądze trafiają na konto kancelarii, nikomu już nie zależy na ściganiu sprawcy. Prokuratura wykonała robotę, a kancelaria zarobiła i możemy zapomnieć o sprawie.

Copyright trolling - istotne wydarzenia w 2014 roku

Teraz możemy przejść do opisania wydarzeń z tego roku, które były istotne dla copyright trollingu w Polsce. Co ważne, nie mamy zamiaru osądzać, czy działalność tych kancelarii jest typowym trollingiem. Tę ocenę pozostawimy Czytelnikowi. Przedstawiamy tylko pewne wybrane fakty w kolejności chronologicznej, które mają - naszym zdaniem - pewne znaczenie dla debaty o copyright trollingu w Polsce.

Koniec 2013 roku - działalność Anny Łuczak

Pod koniec 2013 roku adwokat Anna Łuczak z Warszawy rozpoczęła wysyłanie do polskich internautów pism wzywających do zapłacenia 550 zł za rzekome piractwo. Pierwsze pisma tego typu nie były nawet wysyłane listami poleconymi. Były tak skonstruowane, aby wyrobić w odbiorcy przekonanie, iż jest on osobą podejrzaną w postępowaniu karnym. W rzeczywistości listy trafiały do osób, które w postępowaniu były świadkami. Rozmawialiśmy z takimi osobami i najwyraźniej te osoby były pewne swojej niewinności. Mimo to poczuły się zastraszone.

Znacznie później dowiedzieliśmy się, że nawet ok. 5 tys. osób mogło dostać pisma od Anny Łuczak. 

Mniej więcej w tym samym czasie w Niemczech pojawiła się masowa wysyłka listów z wezwaniami do zapłaty, która była adresowana do użytkowników RedTube. To wydarzenie nie miało może wielkiego znaczenia dla copyright trollingu w Polsce czy w Niemczech, niemniej było dość istotne. Po raz pierwszy pojawiły się bardzo poważne wątpliwości co do tego, czy prawnicy-antypiraci pozyskują dane w dopuszczalny sposób. 

Styczeń 2014. Pytamy o copyright trolling w Polsce

Na początku tego roku do Dziennika Internautów zaczęło napływać sporo pism od osób, które poczuły się niesłusznie zastraszone przez kancelarię Anny Łuczak. Postanowiliśmy nagłośnić ten problem i wezwaliśmy do tego, aby problem copyright trollingu ująć w debacie o prawie autorskim. Nikt jeszcze wtedy nas nie słuchał, bo problem nie wydawał się bardzo duży. Dziennik Internautów spytał Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego o jego stanowisko wobec copyright trollingu. Ten problem dotyczy przecież praw autorskich. Niestety ministerstwo powiedziało, że nie dostrzega żadnego problemu.

Inaczej tę sprawę potraktował ówczesny Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, dr Wojciech Wiewiórowski. Jako pierwszy przedstawiciel polskich władz zdecydowanie potępił on copyright trolling. Stwierdził, że takie postępowanie w przypadku adwokatów i radców prawnych jest „głęboko nieetyczne”.

Dziennik Internautów próbował też dyskutować o tej sprawie z Naczelną Radą Adwokacką, ale początkowo nie szło to zbyt dobrze. Rzeczniczka NRA ograniczyła się do stwierdzenia, że zadawanie pytań o copyright trolling wynika z „tabloidyzacji prasy”. Byliśmy w szoku.

Tymczasem w Niemczech ministerstwo sprawiedliwości potwierdziło, że oglądanie RedTube nie jest naruszeniem prawa. To był istotny sygnał, że niemieccy prawnicy-antypiraci mogli dokonać poważnego nadużycia. 

Luty. Niemieccy prawnicy-antypiraci nie działają uczciwie

W lutym sprawa RedTube tak jakby się wyjaśniła. Sąd w Kolonii przyznał, że prawnicy antypiraci, którzy żądali pieniędzy od użytkowników RedTube, w ogóle nie powinni dostać zgody sądu na ujawnienie danych internautów. Znów do szerszych rzesz ludzi zaczęło docierać, że prawnicy-antypiraci nie zawsze działają uczciwie.

Marzec. Niepokojące rozmiary copyright trollingu w Niemczech

W marcu niemiecka organizacja IGGDAW opublikowała statystyki dotyczące copyright trollingu w Niemczech. Okazało się, że w tym kraju kancelarie prawne mogły wysłać 108975 listów z wezwaniami do zapłaty i groźbami. Ustalenia IGGDAW tylko pozornie nie miały znaczenia dla copyright trollingu w Polsce. W rzeczywistości zostały one z czasem dostrzeżone przez polskich polityków i były traktowane jako dowód na to, że copyright trolling może rozwinąć się do niepokojących rozmiarów.

Maj-Czerwiec. Obława Anny Łuczak trwa. NRA zaczyna dostrzegać problem.

W maju i w czerwcu zauważyliśmy, że znów częściej zgłaszały się do nas osoby, które dostawały pisma z kancelarii Anny Łuczak. Te osoby czuły się niewinne i zastraszone. Co więcej, zaczęliśmy obserwować pewne zmiany w konstruowaniu pism z kancelarii Anny Łuczak.

W tym samym czasie Naczelna Rada Adwokacka po raz pierwszy przyznała, że działania z zakresu copyright trollingu mogą być nadużyciami. Potem prasa wielokrotnie pisała, że „NRA nie potępiła copyright trollingu”, ale to nie była prawda. Naczelna Rada Adwokacka naprawdę zaczęła dostrzegać problem. 

Lipiec. Zaczyna się robić gorąco. Inni prawnicy zwietrzyli interes

Dziennik Internautów już w listopadzie 2013 roku próbował porozmawiać z kancelarią Anny Łuczak. Bezskutecznie. Pani adwokat po prostu ignorowała nasze mailowe i telefoniczne prośby o wywiad. Dopiero w lipcu po raz pierwszy nawiązała z nami kontakt, od razu żądając usunięcia informacji z Dziennika Internautów. Nie wskazała, jakie dokładnie informacje mamy usunąć. Nie zwróciła się również do nas z prośbą o sprostowanie (najwyraźniej wiedziała, że nie było czego prostować). Moim zdaniem był to istny popis niekompetencji ze strony adwokata i naiwna próba uciszania prasy.

Niedługo później udało nam się porozmawiać z Arturem Glass-Brudzińskim. Ten adwokat pełnił wówczas rolę pełnomocnika Anny Łuczak (de facto również jej rzecznika prasowego). Glass-Brudziński wyraźnie bronił antypirackiego modelu biznesowego i wypowiadał się tak, jakby był jednym z architektów całego przedsięwzięcia. W wywiadzie z Dziennikiem Internautów Brudziński mówił m.in. o zatrzymaniach sprzętu, czego później nie udało się potwierdzić.

W tym samym czasie pojawiły się doniesienia o kolejnych prawnikach, którzy zajęli się wysyłaniem do internautów pism z wezwaniami do ugody

W reakcji na te wszystkie wydarzenia w sieci ruszyła inicjatywa Copyright Trolling Stop. W jej ramach napisany został list otwarty do Naczelnej Rady Adwokackiej, pod którym podpisały się cztery organizacje pozarządowe.

Jednocześnie internauci, którzy poczuli się zastraszani przez Annę Łuczak, zaczęli składać skargi na tę adwokat. Co ciekawe, Okręgowa Rada Adwokacka w Warszawie początkowo unikała mówienia o tym fakcie. Potem przyznała, że były „liczne skargi” na adwokat Annę Łuczak.

Niektórzy obserwatorzy copyright trollingu uważali, że jakieś działania w tej sprawie mogą podjąć organizacje konsumenckie, a może nawet Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. W lipcu stało się jasne, że to niemożliwe. UOKIK odmówił działań w sprawie Anny Łuczak, ale najwyraźniej sam dał się nabrać na treść jej pism, potwierdzając - naszym zdaniem - zasadność skarg.

Sierpień. Pierwsze dochodzenie dyscyplinarne

W sierpniu dowiedzieliśmy się - nie bez pewnych trudności - że Okręgowa Rada Adwokacka w warszawie uruchomiła dochodzenie dyscyplinarne ws. Anny Łuczak, która była już znana jako „adwokat od obławy na internautów”. Nie wiadomo, ile dokładnie osób poskarżyło się na panią adwokat, ale Dziennik Internautów miał okazję rozmawiać z niejedną osobą, która poczuła się zastraszona, a nie czuła się winna żadnym naruszeniom. Kontaktowaliśmy się też z osobami, które nie potrafiły ocenić swojej sytuacji prawnej, np. wydawało im się, że dostały pismo w związku z pobieraniem plików z serwisu Chomikuj.pl. Te osoby nie miały jednak pojęcia, czym jest BitTorrent, a więc raczej nie dokonały naruszeń, które rzekomo wykryła kancelaria Anny Łuczak (lub jakaś tajemnicza firma z nią współpracująca).

Również w sierpniu pewna kancelaria adwokacka z Wrocławia zaczęła rozsyłać listy do rzekomych użytkowników Chomikuj.pl. To działanie znacznie różniło się od działań Anny Łuczak. Niemniej stanowiło dowód na to, że wśród polskich adwokatów coraz popularniejsze jest działanie polegające na wysyłaniu pism z wezwaniami do ugody.

Wrzesień. Politycy pytają, szukają rozwiazań

We wrześniu na rynek „wysyłania ugód” weszła kolejna kancelaria - CODEX z Bielska Białej. W tym przypadku ciekawe było to, że ugody nie były wysyłane pocztą, ale jako wiadomości przez Chomikuj.pl. Poza tym propozycjom ugody nie towarzyszyło uruchamianie wezwań do zapłaty.

O wiele ważniejsze było inne wrześniowe wydarzenie. Pojawiła się pierwsza inicjatywa ustawodawcza, której celem było zduszenie copyright trollingu w Polsce. Poseł Andrzej Jaworski zaproponował zmiany w art. 116 prawa autorskiego. Chodzi o to, aby nie było możliwości uruchomienia postępowania karnego przeciwko osobom, które nie działały w celu zarobkowym.

Publikowaliśmy wywiad z posłem Jaworskim, który wyjaśniał, co jego zdaniem jest złego w copyright trollingu. Poseł zwrócił uwagę na to, że koszt walki z piractwem przerzucany jest na podatników, którzy przecież płacą za działania prokuratury.

Również inni posłowie zaczęli pytać o copyright trolling, składając inerpelacje do ministrów kultury i sprawiedliwości. Z przyjemnością odnotowujemy, że interpelacje te nawiązywały także do tekstów z Dziennika Internautów. Najwyraźniej udało nam się wypromować wiedzę o trollingu prawnoautorskim także wśród polityków.

Październik. Artur Glass-Brudziński przejmuje pałeczkę

W październiku tego roku adwokat Artur Glass-Brudziński przejął antypiracki biznes Anny Łuczak. Pisma najwyraźniej znów zaczęły trafiać do osób niewinnych. Były sformułowane w sposób podobny jak pisma Anny Łuczak, a więc - w naszej opinii - dość agresywnie. Przypomnijmy, że wcześniej Artur Glass-Brudziński występował w roli, która można określić jako „rzecznik prasowy adwokat Anny Łuczak”.

W działaniach Artura Glass-Brudzińskiego był jeszcze jeden ciekawy wątek „medialny”. Przed uruchomieniem wysyłki pism odbyła się konferencja z udziałem artystów, której współorganizatorem była kancelaria Artura Glass-Brudzińskiego (tak informowała Polska Agencja Prasowa). W ten sposób kancelaria, która zarabia na „spieniężeniu naruszeń” weszła jednocześnie w rolę lobbysty wzywającego do zaostrzenia prawa przeciwko piratom. Takie łączenie pracy adwokata z lobbingiem może wzbudzać kontrowersje.

Grudzień. Kolejne dochodzenie dyscyplinarne

W grudniu Okręgowa Rada Adwokacka w Warszawie poinformowała, że prowadzi dochodzenie dyscyplinarne w sprawie Artura Glass-Brudzińskiego. Miało ono związek z §1 ust. 2, §7, §8, §10, §11 § 13, §14 i §17 Zbioru Zasad Etyki Adwokackiej i Godności Zawodu. W dochodzeniu dyscyplinarnym ujawniono dotychczas 31 pokrzywdzonych.

Grudzień - wyrok w sprawie Chomikuj.pl

Również w tym miesiącu zapadł wyrok w sprawie użytkownika Chomikuj.pl, który miał nieświadomie udostępnić podręczniki wydawnictwa DW Longpress. O specyficznych działaniach tego wydawnictwa pisaliśmy kilkakrotnie.

Co dalej?

Przyszły rok może być bardzo istotny dla rozwoju copyright trollingu w Polsce. Przede wszystkim może się okazać, że Okregowa Rada Adwokacka w Warszawie zakończy trwające dochodzenia dyscyplinarne. Na marginesie warto odnotować, że weszła w życie nowelizacja Prawa o adwokaturze, która ma przyśpieszyć i usprawnić postępowania dyscyplinarne (zob. informację na stronie Sejmu). Czy to pomoże?

Przekonamy się jeszcze, czy środowisko adwokackie jest w stanie ukarać adwokatów za takie działania, które mieszczą się w spektrum copyright trollingu i wzbudzają poważne zastrzeżenia natury etycznej. Przypomnijmy raz jeszcze, że za granicą dochodziło do karania prawników za takie działania.

Dziennik Internautów będzie się starał na bieżąco śledzić wydarzenia istotne dla copyright trollingu. Życzymy jednak sobie i Wam, aby tych wydarzeń było jak najmniej. Opisywanie tych zjawisk nie jest dla nas przyjemne. Wiąże się też z pewną presją, bo prawnicy zajmujący się copyrightr trollingiem mogą podejmować i podejmują różne działania mające na celu zakneblowanie nam ust (te próby są raczej zabawne, ale to inna historia). Mogą nas oskarżać o sprzyjanie piractwu i nawoływanie do postaw antyspołecznych. W dzisiejszym świecie bardzo łatwo jest zrobić z kogoś przestępcę, jeśli doklei mu się etykietkę pirata lub zwolennika piractwa.

Dziennik Internautów nigdy nie pochwalał naruszeń praw autorskich. Nie mamy zamiaru ich pochwalać, nawet jeśli krytykujemy copyright trolling. Sami jesteśmy posiadaczami praw autorskich i zarabiamy na własnej twórczości. Nie krytykujemy też nikogo za to, że spory o prawa autorskie próbuje rozwiązywać ugodowo i w sposób etyczny. Krytyka copyright trollingu jest krytyką takich działań, które są oparte na zastraszaniu i nadużywaniu prawa w celach zarobkowych.


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *