Premier uznał racje internautów za zasadne i poinformował o wstrzymaniu w Polsce procesu ratyfikacji. Chce także spotkać się z nimi, by porozmawiać o ACTA. Tak czy owak, nasz kraj wyszedł na niepoważnego uczestnika stosunków międzynarodowych.
reklama
Jeszcze dwa tygodnie temu nikt się zapewne takiego obrotu spraw nie spodziewał. Wtedy premier Tusk przekonywał, że przyjęcie przez Polskę umowy ACTA leży w jej interesie, a wszelkie uwagi pod adresem tak procedury ustalenia tekstu umowy, jak i samej jej treści, były bagatelizowane. Jednak internauci dali o sobie bardzo mocno znać - protesty widoczne były nie tylko na forach internetowych czy w serwisach społecznościowych, ale także na ulicach polskich miast. Rzadko która sprawa tak rozgrzewała społeczeństwo, jak teraz podpisanie przez Polskę ACTA.
Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta - spekulowano, kto zapłaci stanowiskiem za działania rządu w sprawie ACTA. Mówiło się o ministrze Bonim lub Zdrojewskim. We wtorek do akcji wkroczył prezydent Komorowski, wysyłając list do Rzecznika Praw Obywatelskich z prośbą o wyrażenie opinii w kwestii potencjalnych zagrożeń, jakie umowa może nieść dla wolności obywatelskich. Wczoraj w Pałacu Prezydenckim odbyło się spotkanie z odpowiedzialnymi za umowę ministrami, a także RPO prof. Ireną Lipowicz.
Najwyraźniej pod presją tych wydarzeń zdanie w sprawie umowy zmienił także premier Donald Tusk, który poinformował dzisiaj, że wstrzymany zostanie proces ratyfikacji ACTA. Uznał on bowiem racje protestujących za zasadne, podkreślając, że konsultacje społeczne były niewystarczające, nie zapytano o zdanie także internautów. Wstrzymanie procesu ratyfikacji ma naprawić te błędy.
Tusk zapowiedział także, że Polska wystąpi na forum europejskim z inicjatywą rozpoczęcia debaty na temat wolności słowa. Dodał jednak, że nie chce, by nasz kraj widziany był jako ten, który nie szanuje praw autorskich. Jego zdaniem konieczne jest wypracowanie rozwiązań, które pogodzą sprzeczne interesy. Co więcej, 6 stycznia o godzinie 14 rozpocząć się ma spotkanie premiera z internautami poświęcone ACTA.
Wolta rządu każe zadać kilka ważnych pytań. Czy wcześniej nikt nie zbadał dokładnie wpływu, jaki przyjęcie ACTA będzie miało na polskich obywateli i ich prawa gwarantowane Konstytucją? Trudno uwierzyć, że żaden z urzędników nie dostrzegł wątpliwości, o których teraz tak głośno w mediach. Jeśli jednak faktycznie tak było, to należałoby się poważnie zastanowić nad doborem kadr w sferze rządowej. Tłumaczenie, że dokładne zbadanie zapisów miało nastąpić w czasie procesu ratyfikacji, jest co najmniej śmieszne.
Oznaczałoby to bowiem, że Polska złożyła podpis pod porozumieniem, którego treści i skutków, jakie wywoła, de facto nie znała. Zawieszenie procesu ratyfikacji również stawia nasz kraj w niekorzystnym świetle. Umowy międzynarodowe podpisuje się bowiem z zamiarem ich przyjęcia we własnym kraju. W tym momencie wszelkie wątpliwości powinny być już dawno rozwiane. Zamiast tego nagle się okazuje, że Warszawa ma pewne zastrzeżenia. W świat poszedł sygnał, że Polska nie wiedziała, co podpisuje i teraz próbuje się z tego wycofać.
Dlaczego konsultacje społeczne nie były pełne? Zapewne dlatego, by tekst porozumienia jak najdłużej pozostał tajny. O opinię poproszono jedynie te organizacje, w których interesie leżało przyjęcie ACTA. Prawdopodobnie spodziewano się, że dopuszczenie do procesu internautów sprawi, iż tekst porozumienia szybko trafi do internetu (co jednak i tak, za sprawą Wikileaks, miało miejsce).
Nadzieja teraz w Unii Europejskiej. Jeśli umowa zostanie przez nią przyjęta, to Polska nie będzie miała wyboru i będzie musiała zastosować te przepisy, które regulują działalność leżącą w kompetencji organizacji.
Warto także zaznaczyć, że nie jest to pierwszy raz, gdy rząd bardziej skłania się ku posiadaczom praw autorskich niż ich użytkownikom. Pod koniec zeszłego roku ujawniono, że w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego opracowano porozumienie, które zakładało, że dostawcy internetu zostaną zaangażowani w ściganie internautów dopuszczających się łamania praw autorskich. Organizacje pozarządowe były jedynie obserwatorami negocjacji, a sami internauci byli przedmiotem porozumienia.
Szerokim echem odbił się także pomysł z połowy 2010 roku autorstwa wydawców książek oraz Ministerstwa Kultury. Chodziło o pobieranie 1 proc. ceny sprzedawanych aparatów cyfrowych tytułem opłaty reprograficznej. Jak to argumentowano? Urządzenia te służą do kopiowania książek.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*