Walka z piractwem to biznes, w którym często brakuje granic etycznych. Najczęściej nadużycia dotyczą internautów, ale zdarza się również, że ofiarami poważnych nadużyć są posiadacze praw autorskich zlecający działania antypirackie.
reklama
Dziennik Internautów nie raz krytykował ostre działania antypirackie zastrzegając, że ta krytyka nie jest obroną piractwa. Po prostu przy ściganiu piractwa przekraczane są granice rozsądku, etyki, a czasem nawet granice prawa. Dla niektórych organizacji walka z piractwem stała się zwykłym biznesem, co wypchnęło ją poza ramy "walki o prawa twórców". Niektóre działania antypirackie, takie jak choćby copyright trolling mogą w istocie szkodzić twórcom i prawom autorskim, podczas gdy nieuczciwi prawnicy z pewnością na nich zarabiają.
W Danii ujawniono poważny skandal dotyczący antypirackiego prawnika Johana Schlütera, niegdyś szefa duńskiej organizacji antypirackiej o nazwie Antipiratgruppen. Tego prawnika nazywano nawet "królem praw autorskich". Angażował się on w przedsięwzięcia związane z namierzaniem piratów w sieci. Współpracował z przemysłem filmowym i telewizyjnym, ale ta współpraca zakończyła się w bardzo przykry sposób. Jego firma zbankrutowała, a stowarzyszenia wydawców zorientowały się, że prawnik nie przekazuje im sumiennie pieniędzy.
Kilka dni temu duński serwis Finans.dk poinformował, że audytor badający antypirackie przedsięwzięcie ocenił "niedobory" w płatnościach na 175 mln koron duńskich. To ponad 23 mln euro. Jak do tego doszło? Firma Schlütera chętnie wypłacała wynagrodzenia swoim pracownikom, nawet jeśli faktycznie wykonywali oni pracę dla kogoś innego. Szef firmy pobierał wysokie wynagrodzenia za konsultacje. Członkowie rodziny prawnika dostawali dobrze płatną pracę, choć nie bardzo wiadomo co robili. Mówiąc krótko - pieniądze były wydawane rozrzutnie i był to sposób na ich wyprowadzenie.
Nie jest to pierwszy raz, gdy firma antypiracka podejrzewana jest o poważne nadużycia finansowe. W roku 2014 pisaliśmy krótko o organizacji SMAIS, która działała rzekomo w interesie twórców filmowych. Wykryto w niej poważne nieprawidłowości obejmujące fałszowanie oświadczeń podatkowych, błędy w księgowości i zaległości podatkowe.
Nie mniej interesującym zjawiskiem jest ciągle działająca firma Rightscorp, która próbuje zrealizować ideę "mandatów" za naruszenia praw autorskich. Firma od lat zarabia tysiące dolarów, podczas gdy koszty jej prowadzenia są liczone w milionach. Z raportu finansowego tej firmy za III kwartał tego roku wynika, że przychody wyniosły ponad 215 tys. dolarów (nieco mniej niż rok wcześniej), podczas gdy wydatki wyniosły 1,2 mln dolarów. Najdziwniejsze jest to, że inwestorzy tej firmy tolerują tę sytuację od lat, najwyraźniej wierząc w magiczny potencjał zarabiania na copyright trollingu.
Dziennik Internautów już nie raz pisał o tym, że walka z piractwem może przyjmować postać bardzo brudnego biznesu. Oczywiście nie wszędzie dochodzi do nadużyć finansowych. Może się zdarzyć, że agresywne działania antypirackie naprawdę przynoszą twórcom pieniądze. Problem jednak w tym, że czasem są to pieniądze zarabiane w nie całkiem uczciwy sposób, np. przez masowe zastraszanie. Firmy antypirackie nie zawsze uczciwie informują o tym twórców.
Badając problem copyright trollingu w Polsce obserwowałem ciekawe przykłady antypirackiego marketingu. Pewna działająca w Polsce firma oferuje swoim klientom pewność wygrywania spraw sądowych. Firma uzasadniała to tym, że "opiera się na precedensach". To podwójnie wątpliwe, bo nikt nie może dać pewności wygrania sprawy sądowej, a poza tym w Polsce nie mamy prawa opartego na precedensach.
Inne firmy lub stowarzyszenia gwarantują wydawcom 100% anonimowości, po czym potrafią masowo wysyłać pisma do rzekomych piratów dołączając do nich kopie pełnomocnictw jednoznacznie wskazujących zleceniodawcę. Są firmy, które grożą w pismach sądem jednocześnie obiecując twórcom, że nigdy nie pójdą do sądu i nie należy się obawiać przegranych spraw (sic!).
Walka z piractwem to biznes, a twórcy i wydawcy są w tym biznesie kimś w rodzaju konsumentów. Są naiwnymi biorcami usług, których charakter nie zawsze jest dla nich zrozumiały. Najczęściej prawnicy-antypiraci sami się do nich zgłaszają i proponują niby korzystną współpracę. Nie zawsze jednak informują uczciwe z czym to się wiąże. Poza tym pieniądze przechodzą przez ręce prawników. Oczywiście możemy się latami oszukiwać mówiąc, że antypiraci działają tylko dla wyższego dobra (bo twórcy, bo kultura) tak jakby zarabianie pieniędzy nie miało dla nich znaczenia. Niestety może się to skończyć tak jak w przypadku skandalu z firmą Johana Schlütera.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|