Przedstawiciele firmy Philips przyznali, że zgodnie z wcześniejszymi przypuszczeniami, firma padła ofiarą ataku hakerskiego. Obecnie sprawę bada również policja.
O tym, że mogło dojść do naruszenia wewnętrznej sieci informatycznej, Philips informował już w ubiegłym tygodniu. Wtedy rzecznik firmy nie chciał jednak komentować zajścia.
Philips przyznał w połowie lutego, że wyłączył jeden ze swoich serwerów po tym, jak ustalono, iż dostęp mogły uzyskać do niego nieuprawnione osoby. Nie jest rozsądne ferować wyroki związane z zabezpieczeniami, dopóki nie przyjrzymy się bliżej problemowi i nie zakończymy dochodzenia - informował wtedy Steve Klink z Philipsa, pytany o możliwy wyciek informacji klientów.
Rzecznik prasowy holenderskiej korporacji przyznał, iż w "sieci krążą informację na temat tego, że doszło do wycieku prywatnych informacji". Jak jednak zapewnił, na razie wciąż trwa śledztwo, a w związku z tym nie chce zdradzać żadnych dodatkowych informacji. W ustalaniu szczegółowego przebiegu wydarzenia Philipsowi pomagać ma jednak obecnie również policja.
Warto zauważyć, że w przypadku wycieku informacji na temat użytkowników technologiczne korporacje zwykle stosunkowo szybko informują internautów o możliwych problemach. Pozwala to na zmianę haseł, a w efekcie na uniknięcie wielu nieprzyjemnych konsekwencji związanych z upublicznieniem wrażliwych danych.
|
|
|
|
|
|