Wizyta policji, ekspertyza biegłych, policyjne poszukiwania pokrzywdzonych producentów - te wszystkie środki zastosowano, aby powstrzymać 18-latka, który instalował nielegalne programy na swoim komputerze. Oczywiście postąpił on źle, ale czy nie ma w tym drobnej przesady? W aktualizacji dodajemy opinię prawnika.
Już kilkakrotnie przypominałem na łamach di24.pl, że nie jestem piratem i wierzcie mi, że nie pochwalam korzystania z nielegalnego oprogramowania. Często jednak odnoszę wrażenie, że walka z naruszeniami praw autorskich jest bardziej intensywna niż to konieczne.
Ciekawy tego przykład znajdziemy na stronie bydgoskiej Komendy Wojewódzkiej Policji, gdzie mamy komunikat o zatrzymaniu 18-latka, który "nielegalnie pozyskał" i "zainstalował na swoim komputerze" nielegalne oprogramowanie i gry.
Samo zatrzymanie takiego 18-latka wydaje się wątpliwym sukcesem, ale nie jest to prosta operacja. W komunikacie czytamy:
Trwające od kilku miesięcy dochodzenie w sprawie paserstwa programów komputerowych dobiega końca. Wszystko miało swój początek w styczniu tego roku. Wtedy kryminalni podczas realizacji jednej ze spraw, złożyli wizytę 18-latkowi w miejscu jego zamieszkania. W wyniku przeszukania zabezpieczyli między innymi należący do młodego mężczyzny komputer. Został on poddany ekspertyzie przez biegłego sądowego z zakresu informatyki i praw autorskich. Wówczas okazało się, że na dysku twardym zainstalowane jest „pirackie” oprogramowanie oraz gry komputerowe. (...) Funkcjonariusze ustalili i dotarli do wszystkich pokrzywdzonych firm oraz producentów będących właścicielami praw autorskich zidentyfikowanego oprogramowania. Powstałe straty oszacowano na kwoty od 80 do blisko 1500 zł. W rezultacie policjanci zgromadzili materiał dowodowy, który dał podstawy do przedstawienia 18-latkowi w sumie 10 zarzutów za przestępstwo określane jako paserstwo programów komputerowych. Grozi za to nawet do 5 lat pozbawienia wolności.
Być może komunikat nie jest całkiem jasny, ale odnoszę wrażenie, że zatrzymany 18-latek nie uprawiał piractwa na jakąś szczególną komercyjną skalę. Komunikat mówi, że miał on na komputerze nieautoryzowane kopie programów, co udało się potwierdzić ekspertom. Potem policjanci zatroszczyli się o to, aby o naruszeniu dowiedzieli się producenci programów. Komunikat ma chyba uświadomić Czytelnikowi, że to grubsza afera i policjanci byli naprawdę bezlitośni.
Jak rozumiem, sama wizyta Policji miała związek z inną sprawą, ale potem nie szczędzono już środków - praca biegłego, poszukiwanie pokrzywdzonych, gromadzenie dowodów. To wszystko z pewnością generowało jakieś koszty i można zadawać pytania o to, czy koszt tej akcji po stronie podatników nie był przysłowiowym oddawaniem skórki za wyprawkę. Można poważnie wątpić w to, czy szacunki dotyczące "strat" producentów oprogramowania są właściwe, bo nie ma żadnej gwarancji, że nastolatek kupiłby program, który udało mu się nielegalnie pozyskać.
Samo docieranie do pokrzywdzonych producentów oprogramowania może wzbudzać dziwne skojarzenia. Dwa lata temu opublikowałem w di24.pl satyryczne opowiadanie pt. Jak wezwać policję?. Żartowałem wówczas z tego, że policjanci mogą mieć w komendzie specjalny telefon do ewentualnego zawiadamiania pokrzywdzonych posiadaczy praw autorskich. Teraz prawda nie okazuje się bardzo odległa od czegoś takiego...
Na koniec powtórzę - nie uważam, aby okoliczności tego wszystkiego w jakikolwiek sposób usprawiedliwiały 18-latka. Postąpił on źle i kropka. Nie mogę się natomiast oprzeć wrażeniu, że podobnych 18-latków może być w Polsce nieco więcej i jeśli policja zacznie z podobną skrupulatnością ścigać innych, nie starczy jej czasu i środków na pozostałe przestępstwa.
Olgierd Rudak, prawnik i redaktor naczelny Lege Artis, uważa, że działanie Policji polegające na "docieraniu do pokrzywdzonych" jest w pewnym sensie zrozumiałe...
- Generalnie wiadomo, że jeśli jest szansa na łatwy sukces, policja zawsze chętnie skorzysta. A tutaj nie mogło być inaczej - mieli sprawcę, wystarczało dopasować pokrzywdzonego. Może i nie powinni tak robić, ale patrząc od strony ustawowych obowiązków policji ("zwalczanie, wykrywanie, zapobieganie") w pewnym sensie chyba się to mieści w ich ustawowych kompetencjach. Procesowo pewnie i tak musieli czekać na wniosek pokrzywdzonego - napisał Olgierd Rudak w e-mailu dla DI.
Rudak podkreślił, że notka policji jest lakoniczna, ale sugeruje ona, że myślenie policji szło następującym torem - był jakiś wniosek, w sprawie którego były podjęte czynności; potem w toku dochodzenia ustalono, że "można więcej".
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|