Jarek Pogodny trochę dla żartu zostawił na stronie Booble swój adres e-mail, co miało zapisać go do betatestów automatycznych i absolutnie darmowych aut Booble. Mocno się zdziwił, gdy po dwóch tygodniach otrzymał e-maila z informacją, że może przyjść i odebrać swój samochód.
reklama
Czytając maila, Jarek po raz pierwszy poczuł ściskanie w gardle, które zazwyczaj towarzyszyło mu, gdy czymś się niepokoił. Chciał przetestować auta Booble, ale czuł się dziwnie, myśląc, że będzie miał wsiąść do maszyny, która przejmie kontrolę nad jazdą i będzie decydowała o przeżyciu na drodze... na polskiej drodze. Jarek wiedział, że przejechanie dla aut Booble 200 tysięcy mil po kalifornijskich drogach to nie jest to samo, co krążenie po uliczkach Wrocławia albo wyprzedzanie na wąskiej mazowieckiej szosie gęsto obsadzonej drzewami.
Trudno, chciał spróbować. Ubrał się, wsiadł w swoje tradycyjne auto i udał się do biura Booble. Okazało się, że był jednym z wielu, którzy mieli odebrać automatyczne samochody do testów. Spędził w kolejce 40 minut i dowiedział się od jakiegoś redaktora z Dziennika Astronautów, że betatesty nie będą trwały długo. Firma z Kalifornii ma już niebawem ruszyć z pełną wersją usługi i auta naprawdę będą za darmo. Gdzie był haczyk? Może auta były kiepskie, a Booble kosiło kasę za wsparcie?
Wreszcie dopuszczono Jarka do biurka, przy którym siedział dziwny człowiek. Ubrany był w garnitur, maniery jego były nienaganne, ale na głowie z gęstymi kręconymi włosami nosił kapelusz, taki jakby melonik. Jarek nie mógł się powstrzymać.
- Po co Panu kapelusz? - spytał z głupia frant.
- Heh - pracownik Booble uśmiechnął się - jestem diabełkiem i chowam pod nim różki, a w prawym bucie mam nawet kopytko - zażartował, po czym spokojnie dodał - to wymagania speców od reklamy i PR-owców, Pan rozumie, melonik wzbudza zaufanie.
Jarek nie czuł zaufania, ale rozumiał. Jeśli dorosły poważny człowiek był w stanie założyć coś bardzo głupiego do pracy, to najczęściej z powodu wymysłów reklamowców lub PR-owców. No przecież facet nie ukrywał różków, prawda? Jarek uśmiechnął się w duchu do tej absurdalnej myśli.
- Podpisze Pan drobny zestaw papierków, a ja dam Panu ten oto klucz do super wypasionej i napakowanej technologią Toyoty Prius - pracownik Booble pomachał kluczem przed oczami Jarka. Zrobił to w sposób podobny, jak hipnotyzerzy, którzy używali złotych zegarków albo innych gadżetów. Jarek nie należał jednak do ludzi, którzy dawali się łatwo złapać na takie sztuczki.
- Co to za dokument? - spytał Jarek, wskazując na pierwszą kartkę z wierzchu.
- Och, standardowa polityka prywatności Booble - diabełek machnął ręką.
- Podobno jest ona trudna do zrozumienia, a Booble nie chce jej wyjaśniać - zauważył Jarek.
- Ależ jest prosta i zrozumiała. Proszę przeczytać. Zresztą... i tak musiał Pan mieć konto Booble, aby wziąć udział w testach, zatem praktycznie już się Pan na to zgodził - diabeł znów zamachał kluczykiem.
- No tak. A to co?
- To jest dodatkowy dokument, w którym zgadza się Pan na zapisywanie wszystkich danych o Pana położeniu, o tym gdzie Pan jeździ i z kim oraz w jakich godzinach. Te dane możemy przechowywać przez odpowiedni czas, a potem będą poddawane anonimizacji i nadal będziemy je przechowywać, wszystko po to, by dostarczyć jak najlepsze auto - diabeł przestał machać kluczem.
- Mhm. A to? - Jarek nie ustępował.
- To jest zgoda na to, aby auto od czasu do czasu zawiozło Pana do uczestnika programu AdNonSense, który wykupił u nas reklamę. No wie Pan, na czymś musimy zarabiać. To się nazywa jazda sponsorowana.
- A to?
- To jest prawo przeniesienia własności do Pańskich organów w razie wypadku. Każdy użytkownik naszych aut staje się dawcą. To taka kampania społeczna - diabeł uśmiechnął się.
- Czyli gdyby nie-daj-boże-coś, to oddacie moje nerki potrzebującej je osobie? - dopytał Jarek.
- Odpowiednio nimi zadysponujemy jako naszą własnością, co ulepszy naszą w pełni płatną usługę Booble Transplantation - sprecyzował diabeł.
- No to świetnie! A ten ostatni dokument?
Jarek popatrzył na interesujące pismo. Wyglądało jak zrobione z byczej skóry. Czcionka była jakimś rodzajem wingsingsów, przypominała pismo rodem z Mordoru i była niepokojąco krwiście czerwona. Jedyne, co Jarek mógł rozpoznać, to były arabskie cyfry 666.
- A to jakaś ukryta cena? - spytał z niepokojem, wskazując na cyfry.
- Nieeeeee... taki znak firmowy. To jest obowiązkowy załącznik, nazywamy go... cyrografem. Żartujemy czasem, że chodzi o sprzedanie duszy diabłu, ale nie... takie tam żarty, to tylko dodatkowe ustalenia wynikające z różnic językowych - uspokajał pracownik Booble.
- STOP. Chciałbym się z tym wszystkim zapoznać! - Jarek ostro postawił sprawę.
Diabeł tylko kiwnął głową i Jarek zabrał się do czytania. Pierwsze linijki jakoś szły, ale potem pismo zaczęło się jakby rozmywać, a do świadomości docierało tylko co czwarte lub piąte słowo. Jarek to znał. To była naturalna reakcja człowieka, który próbuje naprawdę uważnie przeczytać umowę, regulamin lub politykę prywatności. Człowiek miał w sobie tę chęć poznania, ale mózg się buntował z powodu ataku mental-DoS wywołanego przy użyciu prawnego bełkotu.
Jarek dał za wygraną w połowie pierwszej strony, ale jeszcze trochę posiedział, wpatrując się w papier, aby zrobić wrażenie, że jednak uważnie to przeczytał. Potem bez pośpiechu podpisał wszystkie dokumenty i już oczyma wyobraźni widział się w nowym aucie Booble...
UWAGA: Ten tekst nie jest newsem, a jedynie komentarzem do bieżących wydarzeń. Przedstawione wydarzenia są fikcyjne. Podobieństwo autentycznych nazw, osób i firm do tych występujących w tekście jest zamierzone przypadkowe. Cdn.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*