Sztuka tworzona na zasadach open source to nie tylko dzieła do zremiksowania. Teoretycznie sztuka mogłaby powstawać w ramach projektów, do których każdy uczestnik dokłada swoją cegiełkę. Co potem? Może dałoby się na tym zarobić, tak jak zarabia się na programach open source? Temat godny rozważenia.
W cyklu "Sieć kultury" do tej pory przedstawiałem artystów, ale dziś chciałbym pokazać rodzącą się w sieci ideę. Robię to z nadzieją zarażenia ludzi tą ideą.
Chodzi o muzykę open source. Wiele osób powie, że to nic szczególnego. Istnieją przecież "wolne licencje", takie jak Creative Commons, a w sieci znajdziemy sporo twórczości na tych wersjach licencji, które umożliwiają tworzenie dzieł pochodnych. Nic nowego, czy tak?
W rzeczywistości koncepcja muzyki open source jest bardziej skomplikowana. Na Facebooku przedstawił ją artysta The Polish Ambasador, który jest niewątpliwie pozytywnie nastawiony do otwartej sztuki. Z jego strony możemy pobrać ponad 7 godzin muzyki, ale nie chodzi tylko o darmową twórczość.
The Polish Ambasador uważa że muzyka open source mogłaby być realizowana poprzez
"otwartoźródłowe" projekty, nad którymi pracowaliby artyści, zespoły czy też wydawcy. Każdy mógłby dołożyć swoje pięć groszy do takiego projektu, a efekty mogłyby generować pieniądze np. dla organizacji non-profit. Możliwe, że z czasem wyłoniliby się znani "muzycy open source", tak jak dziś mamy znane produkty w postaci Firefoksa czy Linuksa.
Dostrzegacie różnice? Dziś otwarta kultura to jedynie dzieła do zremiksowania. Efekty remiksowania zazwyczaj nie wracają do twórcy, aby ten je zaakceptował, odrzucił lub znów przerobił i ostatecznie wypuścił jako element wspólnego, ale jednego projektu.
Pamiętacie może otwarty film Elephant Dream? To było coś bardzo bliskiego tej idei. W ramach projektu udostępniono nie tylko darmowy film, ale także tekstury i pliki dla blendera, czyli pliki źródłowe. Jeśli coś odróżniało Elephant Dream od typowo otwartych projektów, to fakt, że ekipa twórców była wyznaczona z góry.
Można sobie jednak wyobrazić otwarty album płytowy. Wydawca czy też kierownik projektu przygotowuje podstawowe założenia płyty. Ktoś komponuje utwór i przedstawia zapis nutowy, ktoś inny nagrywa ścieżkę basu w wyznaczonym tempie i w określonej tonacji, ktoś inny dogrywa ścieżkę perkusji albo innego instrumentu. Grupa ochotników-grafików mogłaby w tym czasie pracować nad okładką. Efekty ich pracy każdy mógłby pobrać i wydać, odprowadzając dla siebie wynagrodzenie za dystrybucję. Oczywiście ktoś musiałby to koordynować. Dużo pracy, ale to jest wykonalne.
Być może wydanie otwartej płyty byłoby łatwiejsze, gdyby kompozytor przedstawił wstępne nagranie np. w wersji elektronicznej (midi?), a potem znalazł otwartych instrumentalistów, którzy dodadzą własne brzmienia. Można i tak. Zauważcie, że to jest coś więcej niż tylko seria dzieł do zremiksowania. Chodzi o coś, co naprawdę można nazwać muzyką open source.
Ideę uznałem za godną wypromowania i stąd ten tekst. Mam nadzieję, że będzie on dla kogoś inspirujący. Może kiedyś sam włączę się do takiego projektu lub założę własny. W internecie coś takiego chyba mogłoby ożyć.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|