Jeśli politycy słuchają koncernów i ich lobbystów, to są "negocjacje" albo "konsultacje". Jeśli natomiast reagują na internetowe protesty obywateli, to "ulegają" albo "dali się sterroryzować". Takim spostrzeżeniem można podsumować internetowe strajki przeciwko SOPA oraz ich widoczne efekty.
reklama
Wczoraj mogliśmy oglądać pierwszy internetowy strajk wymierzony w konkretną inicjatywę legislacyjną. Wikipedia i inne strony "wyłączyły się", aby wyrazić sprzeciw wobec SOPA - ustawy, która proponowała chiński model internetu w USA, w imię ochrony praw autorskich. Autorzy ustawy chcieli, aby posiadacze praw autorskich mogli żądać blokowania stron, cenzurowania wyszukiwarek i wywierania nacisków na dostawców reklam i płatności.
Można już śmiało powiedzieć, że protesty były skuteczne. Cały świat dowiedział się o SOPA, bo jak nie wiedzieć o czymś, co spowodowało blokadę jednej z najpopularniejszych witryn w sieci? Nagle okazało się, że SOPA ma wielu przeciwników. Z poparcia wycofali się nawet amerykańscy senatorzy, których nazwiska widniały na projekcie ustawy PROTECT IP (to dokument podobny do SOPA, nad którym pracował senat).
Przykładem takiego polityka był Marco Rubio, republikański senator z Florydy, który wycofał swój "sponsoring" dla ustawy, powołując się na "prawne wątpliwości dotyczące wpływu ustawy na dostęp do internetu". Inny senator-współautor - republikanin Roy Blunt - skrytykował senat za przepychanie ustawy, która wciąż wymagała wiele pracy. Podobnych przypadków jest więcej. Pisze o nich Ars Technica w tekście pt. PIPA support collapses, with 13 new Senators opposed.
Co więcej, senatorzy z obydwu partii poprosili lidera demokratycznej większości w Senacie, Harry'ego Reida, by przynajmniej spowolnił prace nad ustawą, aby można było dokonać jej korekty.
Wiemy, że wcześniej przeciwko SOPA wypowiedział się Biały Dom. Okazuje się też, że Microsoft - zwolennik ostrej walki z naruszeniami własności intelektualnej - ma wątpliwości co do SOPA. Właściwie wydaje się, że przedstawiciele przemysłu rozrywkowo/medialnego są ostatnimi, którzy bronią ustawy.
Pierwszy internetowy strajk i jego wyraźne efekty to zjawiska niewątpliwie godne uwagi, ale jest coś jeszcze ciekawszego. Elity wyrażają oburzenie faktem, że politycy śmią reagować na takie "sztuczki". Mówi się o "uległości" przedstawicieli kongresu, senatu i administracji prezydenta. Medialny magnat Rupert Murdoch stwierdził, że internautom udało się "sterroryzować" polityków.
To ciekawe. Niby mamy demokrację, ale wielu ludzi wciąż wierzy, że polityka jest dziedziną życia, w którą prosty lud mieszać się nie powinien. Jeśli przemysł rozrywkowy dyktuje politykom taką ustawę jak SOPA, to nikt nie mówi o uległości. Wówczas jest to jest "lobbing" albo nawet "konsultacje" czy też "wielostronna współpraca" (ten ostatni termin szczególnie polubili twórcy SOPA).
Rupert Murdoch zapewne nie ma nic przeciwko temu, aby politycy słuchali akurat jego. Jeśli jednak zareagowali na oburzenie społeczne, mówi on o "uległości" i "terroryzowaniu polityków".
Protest Wikipedii? To musi być dla Ruperta Murdocha niewyobrażalne. To jakaś stronka edytowana przez bandę amatorów, prawda? Gdyby Wikipedia była "poważnym medium", miałaby prawo "angażować się w politykę". Problem jednak w tym, że Wikipedia reprezentuje internetowy plebs, a plebs może tylko "terroryzować" władzę. Czy tak to widzi Murdoch?
Nie bez powodu piszemy, że SOPA została podyktowana przez przemysł rozrywkowy. Przede wszystkim tekst ustawy wyraźnie wskazuje na to, że autorzy byli gotowi poświęcić podstawowe prawa obywateli w imię interesów przemysłu praw autorskich. Poza tym nawet szef MPAA przyznał, że ma wpływ na kształt SOPA.
Przypomina to sytuację, jaką już mieliśmy w Polsce. Gdy rząd zareagował na opór związany z ustawą medialną, medioznawca Karol Jakubowicz stwierdził, że "internauci odstawili pornosy i szumieli". Zdaniem Jakubowicza był to powrót do czasów, gdy "byle warchoł mógł zatrzymać prace Sejmu".
Smutne, że takie kwestie wypowiadał człowiek odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Jakubowicz był szczerze oburzony faktem, że obywatele mogli przeczytać ustawę, skrytykować ją i rozmawiać z rządem.
Przy okazji bowiem trzeba przypomnieć, że protesty internetowe to protesty obywateli. Te protesty mają formę internetową, ponieważ obywatele korzystają z internetu.
Dziennik Internautów wielokrotnie pisał o tym, że dzięki internetowi wiele zjawisk traci elitarny charakter. Tak zmienia się świat. Dziennikarstwo, posługiwanie się informacją, wiedza - to wszystko staje się dostępne dla wszystkich. Każdy może czytać, pisać, uczyć się, przemawiać i wpływać na kraj. Oczywiście dla wielu ludzi "z elit" jest to szokujące.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|