Amerykański Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego ma pod stałą obserwacją witryny takie, jak Facebook, Twitter, Hulu czy WikiLeaks - poinformował serwis Huffington Post, powołując się na rządowy raport.
W raporcie opublikowanym przez rząd pod koniec ubiegłego roku ujawniono, że w centrum operacji przeprowadzanych przez jeden z najistotniejszych departamentów w Stanach Zjednoczonych nie mogło zabraknąć monitorowania mediów społecznościowych.
Jak czytamy w raporcie, celem tego typu monitoringu jest "zbieranie informacji, które mają dostarczyć wiedzy na temat aktualnych wydarzeń oraz utworzyć szerszy obraz". Poza witrynami społecznościowymi monitorowane są również "publicznie dostępne fora, blogi, a także publiczne strony internetowe".
Twórcy raportu wyjaśniają, że monitorowanie mediów jest szczególnie użyteczne na przykład podczas nietypowych wydarzeń, jak trzęsienie ziemi w 2010 roku na Haiti, czy Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Dzięki lepszemu dostępowi do informacji amerykański rząd miał w bardziej adekwatny sposób odpowiadać na głosy mieszkańców.
Choć Stanom Zjednoczonym daleko jeszcze do cenzury znanej z Chin czy Białorusi, monitorowanie wiadomości pozostawianych przez miliony internautów budzi niepokój wielu z nich. Jak zapewnia amerykański rząd, lista wszystkich monitorowanych witryn będzie udostępniona publicznie, natomiast śledzenie mediów społecznościowych ma dać wyłącznie "bardziej dokładny obraz aktualnej sytuacji".
Artykuł może zawierać linki partnerów, umożliwiające rozwój serwisu i dostarczanie darmowych treści.
|
|
|
|
|
|
|
|
Stopka:
© 1998-2025 Dziennik Internautów Sp. z o.o. Wszelkie prawa zastrzeżone.