Coraz więcej faktów przemawia za tym, że Stany Zjednoczone naciskają na inne państwa, by te ostro walczyły z piractwem. Dlaczego? Bo dla amerykańskiej gospodarki to po prostu jest opłacalne. Państwom UE walka z piractwem nie jest tak bardzo potrzebna, ale mimo to jest prowadzona bardzo ostro.
reklama
Wczoraj Dziennik Internautów pisał o tym, że Szwecja mogła ograniczać prawa swoich obywateli w wyniku nacisków ze strony USA. Również ostre rozwiązanie antypirackie wprowadzone w Hiszpanii mogły być wynikiem nacisków. To wszystko potwierdzają depesze Wikileaks, ale ktoś bardzo dociekliwy mógłby zadać pytanie: dlaczego akurat USA tak bardzo naciska na walkę z piractwem w internecie?
Część odpowiedzi znajdziemy w infografice, jaką niedawno udostępniła organizacja MPAA. Wynika z niej, że amerykańska gospodarka traci z powodu piractwa 58 mld USD rocznie. Wczoraj kilku dziennikarzy wyśmiało tę liczbę pisząc, że według MPAA przemysł filmowy traci z powodu piractwa więcej niż zarabia. Warto jednak poszukać źródła, z którego liczbę zaczerpnięto, i dowiedzieć się, czego naprawdę ona dotyczy.
Infografika MPAA odwołuje się do raportu Stephena E. Siweka z roku 2007 pt. The True Cost of Copyright Industry Piracy to the U.S. Economy. Raport ten nie dotyczy tylko przemysłu filmowego. Obejmuje on straty generowane przez różne naruszenia własności intelektualnej, które mogą uderzać w producentów muzyki, filmów, oprogramowania i gier komputerowych. Raport uwzględnia też sprzedaż zagraniczną.
Oczywiście raport Siweka to analiza oparta na innych raportach organizacji takich, jak RIAA i MPAA. Nie można całkowicie wierzyć w podane liczby, ale trzeba przyznać jedno - USA może z powodu zagranicznego piractwa ponosić pewne straty. Właściwie dla gospodarki amerykańskiej problemem nie jest piractwo "wewnętrzne", ale właśnie to w innych państwach.
Ktoś mógłby mi teraz wypomnieć tekst, jaki opublikowałem w marcu w Dzienniku Internautów - Dlaczego piractwo nie szkodzi gospodarce? Wspominałem w nim, że jeśli nie wydam 25 zł na bilet do kina, to wydam te pieniądze gdzie indziej. Dlatego nieuzasadnione jest wiązanie problemu piractwa z ogólnym stanem gospodarki.
Inaczej będzie to wyglądać z amerykańskiego punktu widzenia. Jeśli nie wydam 25 zł do kina, aby obejrzeć amerykański film, to istnieje ryzyko, że wydam te pieniądze na produkt z innego kraju. Jeśli nie wydam 50 zł na płytę DVD z amerykańskim filmem, to "niestety" mogę przeznaczyć te pieniądze na produkt polski, chiński, niemiecki i inne.
Oczywiście nie ja pierwszy to dostrzegam. Problem ten bardzo dobrze opisał Joe Karaganis z organizacji Social Science Research Council (SSRC). Warto zajrzeć do dwóch jego tekstów na ten temat: The European Strategy: Send Money to the US oraz The European Strategy: Send Money to the US (Part Deux).
W pierwszym tekście Karaganis opisuje europejskie inicjatywy antypirackie (m.in. Hadopi), po czym prezentuje listy filmów najczęściej pobieranych w sieci P2P. Na tych listach widzimy Avatara, Kick-Ass, Incepcję itd. Na tej podstawie Karganis obala pogląd, jakoby rozwiązania takie, jak Hadopi, służyły ochronie europejskiej kultury (politycy często o tym mówią). Oczywiście wśród popularnych filmów znajdziemy takie, które są efektem współpracy firm europejskich i amerykańskich, ale czy te dzieła rzeczywiście promują europejską twórczość?
W drugim tekście Karaganisa padają ciekawe liczby z Banku Światowego. Według tej instytucji kraje UE importowały towary audiowizualne warte 14,7 mld USD. Wartość towarów audiowizualnych wyeksportowanych z UE wynosi "tylko" 3,9 mld USD. Ponad połowa towarów importowanych (warta 8,53 mld USD) pochodzi z USA.
Dodajmy jeszcze, że USA eksportuje dobra audiowizualne warte 13,6 mld USD, ale wartość importu tego typu dóbr do USA wynosi tylko 1,9 mld USD. Powyższe liczby nie obejmują rynku oprogramowania, na którym firmy amerykańskie mają bardzo mocną pozycję.
Mówiąc najogólniej, UE jest importerem dóbr chronionych prawami autorskimi, a USA jest eksporterem. Karaganis słusznie zauważa, że krajom i regionom będącym importerami nie powinno zależeć na wyższych standardach ochrony własności intelektualnej. Powodują one bowiem wzrost opłat na rzecz zagranicznych posiadaczy tych praw.
Wychodzi na to, że politycy z Unii Europejskiej wcale nie dbają o europejskie interesy, realizując antypirackie wizje Stanów Zjednoczonych. Po prostu wzmacnia się się import dóbr amerykańskich do Europy. Również antypiracki argument "kulturowy" jest chybiony, bo proponowane rozwiązania antypirackie służą przede wszystkim ochronie amerykańskiej twórczości komercyjnej.
Europa robi dla USA jeszcze więcej. Angażując się w inicjatywy takie, jak ACTA, Unia pomaga w wywieraniu nacisków na kraje rozwijające się, aby przyjmowały one ostrzejsze normy ochrony własności intelektualnej.
W ogóle w politycznej dyskusji o piractwie zbyt często mówi się ulotnych wartościach, takich jak kultura, innowacja, twórczość. Ciekawie byłoby sprowadzić te dyskusje do bardziej przyziemnych spraw, takich jak interesy ekonomiczne czy prawa podstawowe obywateli. Pieniądze podobno szczęścia nie dają, a prawdziwie wolny nie jest nikt, ale czy naprawdę musimy poświęcać swoje prawa i interesy dla dobra kilku amerykańskich wytwórni?
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|