Serwis Wikileaks coraz bardziej naraża się amerykańskim władzom. Wczoraj na jego stronach pojawiły się niejawne dokumenty, dzięki którym można prześledzić prowadzone przez Amerykanów działania oraz ich wyniki w postaci liczby zabitych i rannych. Rząd USA mówi o "stwarzaniu ryzyka", a Wikileaks o odkrywaniu prawdy dotyczącej wojny.
reklama
O serwisie Wikileaks.org wspominaliśmy w Dzienniku Internautów kilkakrotnie. Dzięki tej stronie już nie raz opinia publiczna uzyskała dostęp do ważnych, ale utajnionych informacji. Przykładowo nasza wiedza o ACTA pochodzi w dużej mierze z serwisu Wikileaks.org. Za projektem WikiLeaks stoi organizacja Sunshine Press tworzona przez ludzi walczących o prawa człowieka oraz dziennikarzy śledczych.
Wczoraj na Wikileaks pojawił się kolejny przeciek nazwany Dziennikiem Wojny w Afganistanie. Obejmuje on 91 tys. raportów wojskowych z lat 2004-2010. Wczoraj udostępniono 75 tys. z tych raportów. Pozostałe 15 tys. w tej chwili nie ujawniono, bo poprosiło o to źródło informacji. Mogą one zostać ujawnione, jeśli pozwoli na to sytuacja w Afganistanie.
Dokumenty znajdziemy na specjalnej stronie wardiary.wikileaks.org. Można je przeglądać według typu akcji, kategorii, regionu, daty itd. Zawierają one dokładne liczby dotyczące zabitych, rannych oraz zatrzymanych w czasie konkretnych akcji. Te dane mają znaczenie z dwóch powodów:
Ujawnione dokumenty to niejawne raporty z pola walki przekazywane przez oficerów niższej rangi do analiz. Pokazują one nie tylko zachowanie żołnierzy USA, ale także armii afgańskiej, władz Afganistanu i Talibów.
Raporty generalnie nie zawierają danych dotyczących sił specjalnych USA. Wyjątki dotyczą sytuacji, kiedy siły te uczestniczyły we wspólnej akcji z wojskiem. Można poznać m.in. szczegóły dotyczące krwawych akcji jednostki Task Force 373, w tym jednego z nalotów, w którym zginęło 7 dzieci.
Dokumenty mogą uświadomić czytelnikowi, że amerykańska armia urządza zwykłe polowania na liderów Talibów, które nie mają nic wspólnego z normalnym procesem i sądem. Można się też dowiedzieć, w jaki sposób armia używa tzw. dronów, aby niszczyć cele związane z Talibami.
Dokumenty ujawnione w czasie przecieku trafiły wcześniej do trzech redakcji: New York Timesa, brytyjskiego Guardiana oraz niemieckiego Der Spiegel. Gazety te różnią się w ocenie dokumentów. Przykładowo NYT uważa, że dokumenty stanowią dowód na związki pomiędzy wywiadem Pakistanu i Talibami. Guardian jest innego zdania. Spiegel z kolei ocenia afgańskich oficerów jako ofiary Talibów pozbawione pomocy.
Wydaje się jednak, że celem Wikileaks nie było ocenianie powiązań i wskazywanie winnych. Ujawnione dokumenty nie stawiają w dobrym świetle żadnej ze stron tego konfliktu. Czytając je, możemy zrozumieć, jak okrutna jest wojna i jak niewiele ma ona wspólnego ze swoim obrazem rysowanym w mediach. Nie chodzi tylko o żołnierzy, którzy stacjonują w jakimś w odległym kraju. W Afganistanie dzieją się rzeczy straszne.
Guardian i inne media cytują stanowisko Białego Domu odnoszące się do wycieków. Zdaniem władz USA takie wycieki narażają Amerykanów oraz ich sojuszników na ryzyko.
W tym miejscu warto przypomnieć, że rząd USA już od dawna uważa stronę Wikileaks.org za niebezpieczną. W marcu ujawniono dokumenty amerykańskiego kontrwywiadu, z których wynikało, że przygląda się on Wikileaks i nawet zastanawia się nad sposobami ukrócenia działalności tej strony. Kolejny wyciek raczej nie wpłynie na zachowanie armii USA w Afganistanie, ale może wzmóc działania mające na celu uciszenie Wikileaks.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|