Przyczyną takiego stanu rzeczy ma być stanowisko rządu w Londynie, który nie zgodził się na odcinanie internautów już od momentu wejścia w życie ustawy. Chce on najpierw "przekonać" użytkowników sieci do zaniechania działań stojących w sprzeczności z prawem.
reklama
Na początku kwietnia br. Izba Gmin, niższa izba brytyjskiego parlamentu, przyjęła Digital Economy Act, która m.in. umożliwi blokowanie pewnych stron internetowych oraz odcinanie dostępu do internetu osobom uporczywie łamiącym prawa autorskie. Ta druga możliwość zostanie jednak wdrożona, jeśli inne środki techniczne - jak ograniczenie transferu i listy ostrzegawcze - nie zdadzą egzaminu. Najwcześniej w drugiej połowie przyszłego roku możemy się spodziewać pierwszych tego typu działań.
Aby do tego nie doszło, skala piractwa musiałaby się zmniejszyć o 70 procent w ciągu 18-24 miesięcy od momentu wejścia w życie ustawy. Rodzi się pytanie, kto i jak miałby to policzyć - trudno bowiem oczekiwać, by wytwórnie muzyczne podeszły do tego obiektywnie. Poza tym raczej nie ma się co łudzić, że internauci nagle masowo przestaną dzielić się chronionymi plikami.
Ustawa budzi kontrowersje i to nie tylko ze względu na same kwestie, które reguluje. W połowie marca br. wyszło na jaw, że przemysł muzyczny miał naciskać na parlamentarzystów, by ci nie debatowali nad ustawą, co automatycznie zwiększyło szanse na jej uchwalenie. Co więcej, PRS for Music, brytyjska organizacja zrzeszająca pisarzy piosenek, kompozytorów i wydawców muzyki, ogłosiła, że zeszłoroczne wpływy z tantiem wzrosły o 2,6 proc. W tym świetle zaczęto ponownie zadawać pytania o sensowność nowych regulacji, skoro sytuacja nie wygląda tak źle, jak przedstawiają to wytwórnie muzyczne.
Ustawa zapewne wejdzie w życie, zanim 6 maja Brytyjczycy wybiorą nowy parlament. Jak się okazuje, nie oznacza to jednak końca pozywania pojedynczych internautów. Geoff Taylor, dyrektor generalny organizacji BPI, zapowiedział, że przemysł muzyczny będzie musiał ponownie składać pozwy przeciwko internautom - pisze serwis TorrentFreak.
BPI zamierza wykorzystywać informacje gromadzone przez dostawców internetu - ci bowiem każdy wysłany "list edukacyjny" będą musieli odnotować. Na tej podstawie organizacja będzie chciała prosić sąd o dane osobowe osób podejrzewanych o łamanie prawa. Zdaniem pana Taylora sam rząd w Londynie miał sugerować pozywanie internautów, zanim możliwe stanie się ich odcinanie od internetu.
Ustawa i pozwy - mieszkańców Zjednoczonego Królestwa czekają ciężkie czasy. Można się spodziewać, że akcja listowa zostanie rozpoczęta natychmiast po tym, jak ustawa wejdzie w życie. Czy osiągnie zamierzony efekt? Na odpowiedź na to pytanie przyjdzie nam trochę poczekać.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|