Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

Kilka linijek z Wikipedii też może być plagiatem

30-03-2010, 11:21

Powinna o tym pamiętać prof. Aldona Kamela-Sowińska, która przyznała się do kopiowania tekstów z internetu. Chciałaby ona sprawić, aby jej przypadek posłużył do "zarysowania granic plagiatu". Rzecz w tym, że one są już wyraźnie zarysowane. Podpisanie swoim nazwiskiem skopiowanego tekstu z sieci niewątpliwie jest plagiatem.

Na początku marca pojawiły się informacje o tym, że Jakub B. domaga się 20 tys. zł odszkodowania i przeprosin od byłej minister skarbu Aldony Kameli-Sowińskiej. Jakub B. jest autorem tekstu skopiowanego przez panią profesor. Sprawa toczy się przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. Pisała o niej m.in. Gazeta Prawna w tekście pt. Plagiat znanej profesor, b. minister w tekście o... etyce biznesu.

Kolejny artykuł na ten temat pojawił się wczoraj w Gazecie Wyborczej Poznań. To, co jest w nim najciekawsze, to postawa prof. Aldony Kameli-Sowińskiej. Przyznaje się ona do skopiowania tekstu, ale uważa, że nie ma w tym nic złego. Jej zdaniem "niektórzy kopiują pół habilitacji i jest to ewidentny plagiat naukowy", natomiast  skopiowanie "kilku prostych informacji" nie jest jej zdaniem plagiatem.

>>> Czytaj: Księża głoszą kazania ściągnięte z Sieci

Według ustaleń dra Marka Wrońskiego we wstępie do książki "Gospodarka a społeczeństwo informacyjne" Aldona Kamela-Sowińskia napisała samodzielnie cztery zdania. Reszta jest skopiowana z różnych stron, w tym z adresowanego do uczniów i studentów serwisu Sciaga.pl. Więcej na ten temat w GW Poznań, w tekście pt. Prof. Kamela-Sowińska i plagiat z Wikipedii.

W Dzienniku Internautów kilkakrotnie zwracaliśmy uwagę na to, że niektóre informacje z internetu traktuje się wciąż jak "niczyje", czyli takie, które można skopiować, podpisać własnym nazwiskiem i nawet sprzedać.

Beztroskie kopiowanie informacji ze źródeł internetowych wytknął swojego czasu wydawcom prasy prawnik Piotr Waglowski w swoim serwisie Vagla.pl. Przykładowo Życie Warszawy zamieściło na swoich łamach grafikę z informacją "źródło: internet". Warto też zwrócić uwagę na to, że gazety papierowe nie zawsze podają źródła tekstów opracowanych na podstawie serwisów zagranicznych i blogów. Zdarza się też kopiowanie materiałów z serwisów społecznościowych. Swojego czasu zrobił to Super Express, który przy okazji "uśmiercił" na swoich łamach żyjącego człowieka.

Można chyba mówić o problemie, jakim jest relatywizm w podchodzeniu do praw autorskich w internecie. Przykładowo Związek Producentów Audio-Video (ZPAV) bardzo agresywnie walczy z naruszeniami własności intelektualnej, ale swojego czasu sam naruszył licencję skryptu Alladyn. Miało to miejsce 3 lata temu, ale ZPAV do dziś nawet nie przeprosił twórców Alladyna, a jego przedstawiciele wciąż twierdzą, że sprawa "jest w toku". ZPAV pozwala sobie na tak karygodne postępowanie, gdyż naruszono licencje tylko "małego programu".

Na przykładzie Aldony Kameli-Sowińskiej widać, że jeszcze u progu drugiej dekady XXI wieku są wpływowi naukowcy, którzy w kopiowaniu informacji z internetu i podpisaniu jej swoim nazwiskiem nie widzą nic złego. Tymczasem w ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych czytamy: Kto przywłaszcza sobie autorstwo albo wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu albo artystycznego wykonania, podlega karze pozbawienia wolności do lat 2, ograniczenia wolności albo grzywny.

>>> Czytaj: Internetowe pasożytnictwo doprowadzi do upadku polskich wydawców prasy?


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *              



Ostatnie artykuły:


fot. Samsung



fot. HONOR