Trwający 113 dni lokaut w hokejowej lidze NHL został zakończony w pierwszym tygodniu stycznia. Sezon ma się rozpocząć niebawem, ale dla wielu drużyn nie będzie to czas radości - spór wyrządził wiele szkód finansowych.
Lokaut, czyli przerwa w rozgrywkach, był wynikiem braku porozumienia władz ligi ze związkiem zawodowym hokeistów NHLPA w sprawie nowego układu zbiorowego, regulującego wiele kwestii związanych z podziałem zysków oraz zatrudnieniem zawodników.
Po niemal czterech miesiącach negocjacji stronom udało się dojść do porozumienia. Zyski zostaną podzielone 50-50, a w ramach rekompensaty hokeiści otrzymają dodatkowo w sumie $300,000,000.
Jak podają wiadomości hokejowe, nowy układ zbiorowy został już przyjęty przez właścicieli klubów i zarząd ligi - pozostaje jeszcze "tak" ze strony zawodników. Niby wszystko gra, sezon już się szykuje, ale dla wielu klubów, szczególnie z południa kontynentu, będzie to niełatwy czas odzyskiwania kibiców, którzy zniechęceni brakiem rozgrywek, odwrócili się w stronę bardziej popularnej koszykówki i futbolu amerykańskiego.
A brak zainteresowania oznacza uszczuplenie wpływów, co dla większoścu drużyn NHL jest wysoce nieporządanym scenariuszem. Według rankingu Forbes, w sezonie 2010/11 aż 18 z 30 klubów zanotowało straty - przykładowo, Phoenix Coyotes mieli wówczas ponad $20,000,000 straty netto. Najbogatsza drużyna to Toronto Maple Leafs - ich przychód netto za sezon 2010/11 wyniósł prawie $82,000,000.
Nowy układ zbiorowy oznacza, że podział zysków na linii kluby-zawodnicy będzie odbywał się po równo (zamiast proponowanego podziału 43-57). Nie oznacza to jednak, że słabe drużyny na tym zyskają - większy zysk na pewno zanotują silne kluby, które i tak wypracowując dochody będą teraz mogły zatrzymać w klubowej kasie jeszcze więcej pieniędzy. Nawet zwiększony budżet na wspieranie słabszych drużyn ($200,000,000) nie jest w stanie zagwarantować, że zaczną one notować wpływy. Zwłaszcza że na przyjętych właśnie warunkach do wsparcia kwalifikować się będzie więcej klubów.
Dochodzi do tego także salary cap (ograniczenie wydatków klubowych). O ile zapewnia on, że bogate kluby nie wykupią najlepszych i najdroższych graczy na rynku, to z drugiej strony popycha słabe drużyny w stronę większych wydatków - chociaż nie mogą sobie na to pozwolić, to mogą być zmuszone do wydania tyle, ile wynosi salary cap. Liczenie go procentowo mogłoby nieco ulżyć ubogim klubom, ale w ramach nowego układu zbiorowego, salary cap jest podany w konkretnej kwocie ($70,200,000 na skrócony sezon 2012/13).
Powtarza się zatem historia z lokautu w sezonie 2004/05. Umowa miała być korzystna dla małych klubów, ale okazuje się, że ponownie pewny zysk mają zapewnione tylko najlepsze zespoły, w dodatku ze stałą rzeszą fanów. Mniejsze kluby, tymczasem będą nadal wydawać więcej niż są w stanie, a do tego będą ponownie musiały walczyć o zapełnienie trybun.
Typowania z tego powodu nie są dla nich korzystne, chociaż jak pokazuje przykład niszowej drużyny Los Angeles Kings, która w ubiegłym sezonie sięgnęła po Puchar Stanley’a, nawet teoretycznie słabsza i mniej dochodowa ekipa może osiągnąć sukces.
Źródła: forbes.com; edmontonjournal.com; własne
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|