Dopiero co ucichły problemy z aktywacją telefonów w sieci AT&T, a już firma Apple ma kolejne zmartwienie związane ze swoim gadżetem. I to na tyle poważne, że w sądzie znalazł się już pozew przeciwko producentowi.
Sprawa dotyczy baterii, które są skrzętnie ukryte we wnętrzu telefonu. Jego użytkownik nie ma do niej dostępu, co zmusza go, w przypadku jej całkowitego wyczerpania, do wizyty w salonie Apple lub AT&T celem wymiany na nową.
Nie jest to operacja bezpłatna - kosztuje 79 dolarów, do tego trzeba doliczyć 29 dolarów za ewentualne pożyczenie telefonu zastępczego - donosi InfoWorld.
Kancelaria prawna z Chicago złożyła pozew do sądu, oskarżając firmę o ukrywanie tej informacji przed klientami. Co więcej, prawnicy dowodzą, że użytkownicy będą musieli ponosić tę opłatę mniej więcej co roku, gdyż na tyle powinna wystarczyć bateria (około 300 ładowań).
Apple odpiera zarzuty argumentując, że bateria wystarczy na dłuższy okres, a liczba ładowań powinna dochodzić do 400 (sprawność baterii spada wtedy do 80%). Zdaniem producenta iPhone "ładowaniem" powinno się określać jedynie proces od momentu pełnego rozładowania do pełnego załadowania.
Identyczne zarzuty wobec Apple przedstawiły organizacja broniąca praw konsumenta z Nowego Jorku oraz jedna z fundacji ze stanu Kalifornia. Wszyscy oni domagają się przeprojektowania telefonu, by spełniał oczekiwania klientów w tej materii.
Apple, póki co, nie ustosunkowała się do zarzutów.