Wiele się dzisiaj dyskutuje o wynagradzaniu twórców, ale czy problemy z zarabianiem na sztuce to znak tylko naszych czasów? Jak wynagradzano twórców kiedyś? Jak na ich życie wpłynęły wcześniejsze rewolucje technologiczne - druk albo fotografia? Można o tym przeczytać w książce Marcina Wilkowskiego.
reklama
W październiku tego roku Dziennik Internautów zapowiadał premierę książki Marcina Wilkowskiego pt. "Historia wynagradzania twórczości". Potem pisaliśmy o konferencji CopyCamp, na której rozdawano tę książkę. Od razu miałem zamiar ją zrecenzować i przeczytałem ją. Potem znów ją przeczytałem i potem... jeszcze raz. Jest to chyba pierwsza książka o historii napisana przez historyka, którą przeczytałem trzy razy z rzędu. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak przedstawić wam recenzję tej książki.
Powiem szczerze, że nie zawsze lubię książki o historii pisane przez historyków. Mają one szczególny styl. Obiektywny, suchy, czasem nieco przeintelektualizowany. Tam gdzie normalny człowiek mówi o zakopaniu skarbu, historyk powie o "tezauryzacji". Rozumiecie zapewne co mam na myśli.
W książce Marcina Wilkowskiego czuje się elementy tego historycznego stylu, a jednak nie jest to książka, którą można polecać osobom cierpiącym na bezsenność. Przy tej książce naprawdę nie da się zasnąć i sprawdzałem to w niełatwych warunkach. Po raz pierwszy czytałem tę książkę w pociągu, wieczorem, po dniu rozpoczętym o godzinie 4 rano. Czytałem i nie mogłem zasnąć. To już o czymś świadczy.
Autor zaskoczył mnie kilkoma rzeczami. Po pierwsze uświadomił mi, że "wynagradzanie twórczości" to zjawisko wielopoziomowe. Zazwyczaj kojarzymy "wynagradzanie twórczości" z działalnością profesjonalną, ale czy nie ma w tym błędu? Na przestrzeni wieków różni ludzie pobierali jakieś wynagrodzenie za twórczość, a jednak nie byli profesjonalistami. Jest duża różnica pomiędzy zarabianiem na twórczości a życiem z twórczości. Co więcej, jest różnica pomiędzy "przeżyciem za wynagrodzenie z twórczości" a "sukcesem komercyjnym". Marcin Wilkowski opowiada o historii wynagradzania twórczości na tych różnych poziomach, a wszystkie są ważne!
Kolejną zaskakującą rzeczą w tej książce jest otwieranie czytelnikowi oczu na prawdziwe znaczenie postępu technologicznego, wybiegające poza utrwalone schematy. Ile to razy wmawiano nam w szkołach, że druk zrewolucjonizował dostęp do kultury? Wszyto nam ten schemat, że wynaleziono druk i BAM! Mamy rewolucję!
W rzeczywistości rewolucja nie nastąpiła od razu, bo kultura miała ciągle charakter mówiony (historyk powie "oralny"). Nie od razu ludzie przestawili się na możliwości druku. Był jeszcze problem analfabetyzmu. Potrzeba było czasu zanim ludzie zrozumieli, że czytanie na własny użytek może być rozrywką. Jak zauważa Marcin Wilkowski, postęp nie przebiega po linii prostej. Jest raczej jak narastanie warstw geologicznych albo mieszanie się płynów.
Gdzie w tym wszystkim byli twórcy i ich wynagrodzenie? Tego właśnie możecie się dowiedzieć z książki. Wilkowski ciekawie opowiada o takich zjawiskach jak zarabianie na tekstach zabronionych, drukowanie pornografii, rola pośredników w rozprowadzaniu słowa drukowanego, mecenat, innowacje w finansowaniu twórczości. Przedstawione fakty mogą was zadziwić.
Dla niektórych osób przeczytanie i zrozumienie tej książki może być niczym włożenie głowy do kubła zimnej, orzeźwiającej wody. W ostatnich latach dużo się mówi o tym, że twórczość jest zagrożona. Przemysł fonograficzny narzeka, wydawcy mówią o schyłku "jakościowego dziennikarstwa", filmowcy tracą miliony itd.
Po przeczytaniu książki Wilkowskiego możemy dojść do wniosku, że dzisiejsi artyści mają jednak trochę lepiej niż pisarze-wyrobnicy z Grub Street. Zrozumiemy też, że zmiany w wynagradzaniu twórczości nie dokonują się dzisiaj i nie dokonywały się wczoraj. Każde kolejne pokolenie zmienia swoje podejście do kultury, a to z kolei wymusza zmiany nie tylko w wynagradzaniu twórczości, ale nawet w pojmowaniu roli twórcy w kulturze. Ba! Definicja twórcy to nie jest prosta sprawa... i nigdy nie była. To nigdy nie będzie ostatecznie ustalone.
Nie bez powodu na okładce książki jest obraz "Ubogi autor i majętny księgarz" z roku 1811. Współczesne problemy twórców mogą być bardzo zbieżne z tymi dawnymi problemami, a jednocześnie są całkiem inne. Historia się powtarza, ale też nigdy nie wchodzimy do tej samej rzeki.
Czy przyszło wam do głowy, aby twórczość wynagradzać gestem? Takie rzeczy ludzie robili nie od dziś (historyk powie o "wynagradzaniu performatywnym"). Mało tego. Ludzie dzisiaj stosują taki sposób wynagradzania i nawet czasem go pragną, czego dowodem jest szalona licencja Chicken Dance License (licencja CDL).
Czy naprawdę wiecie jak czuli się rytownicy gdy świat poznawał fotografię? Czy wiecie dlaczego programowanie było kiedyś pracą dla kobiet? Czy pomyśleliście, że gracze grający w gry MMORPG też mogą być uznani za twórców, choć nikt z nas nie nazwie ich twórcami?
Szczerze polecam wam książkę Marcina Wilkowskiego pt. Historia wynagradzania twórczości. Czytając ją będzie nie raz zaskoczeni. Ostrzegam tylko, że jeśli szukacie lektury przyśpieszającej zasypianie, trzeba poszukać innej książki historyka o historii.
Jeszcze jedno. Ta książka powinna się z czasem pojawić na stronie Prawokultury.pl/publikacje. W chwili obecnej nie widzę jej tam, ale podpytam fundację Nowoczesna Polska o to, kiedy i jak zostanie udostępniona.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|