Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

Zarejestrować adres internetowy, który będzie chciała odkupić duża firma wchodząca na polski rynek - to marzenie każdego inwestora domenowego. Niestety, takie sytuacje zdarzają się wyjątkowo rzadko i mogą prowadzić do cybersquattingu.

robot sprzątający

reklama


Niedawno spółka P4, właściciel marki Play, dołączyła do domenowej ekstraklasy. Sprzedaż adresu play.pl jest prawdopodobnie najwyższą transakcją na wtórnym rynku domen w Polsce. Nie można tego stwierdzić z całą pewnością, ponieważ kwota transakcji pozostaje tajemnicą. 

Negocjacje trwały od momentu wejścia czwartego operatora na polski rynek. W tym czasie rosły ceny domen na rynku wtórnym oraz znaczenie marki Play. Inwestorzy domenowi skupieni wokół forum di.pl szacują, że kwota transakcji mogła sięgnąć nawet kilku milionów złotych.

Duże firmy idą na zakupy

Rynek domen w Polsce zna podobne, spektakularne sprzedaże. W 2006 roku właściciel marki Era GSM zmienił adres strony głównej z eragsm.pl na era.pl. Przeprowadzka kosztowała Polską Telefonię Cyfrową ok. 100 tys. zł. Pięć razy więcej zażądała agencja reklamowa Orange Advertising za adres orange.pl. France Télécom, wprowadzając markę Orange na polski rynek, zgodził się zapłacić 150 tys. euro.

Koncern ITI również nie oszczędzał, uruchamiając swoją platformę cyfrową. Cztery lata temu Netproject z Wrocławia sprzedał ITI domenę n.pl, pod którą przez 8 lat działała strona firmy. Kwota, którą podaje się nieoficjalnie, to 150 tys. zł.

- Tym, co łączy wymienione adresy, oprócz wysokiej ceny sprzedaży, są pierwotni właściciele, którzy mieli sporo szczęścia – komentuje Katarzyna Gruszecka-Kara, kierownik działu domen i hostingu marki 2BE.PL. - Ich domeny okazały się cenne dla dużych firm. Posiadanie nazwy, którą zainteresuje się bogaty kupiec, jest marzeniem każdego inwestora domenowego. W dodatku jeżeli firma nie ma podstaw, aby odebrać domenę na drodze sądowej i musi ją kupić, można mówić o prawdziwym szczęściu. Zarejestrowanie takiego adresu internetowego w środowisku inwestorów domenowych jest nazywane złotym strzałem.

Domenowa gorączka złota

Wysokie kwoty podobnych sprzedaży są chętnie opisywane przez media. Po tym jak adres play.pl zmienił właściciela, w Dzienniku Gazecie Prawnej mogliśmy przeczytać o nowym rodzaju inwestorów. Polują oni na produkty i marki, które planują wejście do Polski. W prasowych doniesieniach inwestowanie w domeny jawi się jako stosunkowo łatwe i lukratywne zajęcie. Wystarczy kupić adres związany z marką nieobecną na naszym rynku i tylko czekać, aż zagraniczna firma zgłosi się z walizką pieniędzy.

Niestety, rzeczywistość wygląda mniej różowo. Zamiast sporego zastrzyku gotówki znacznie łatwiej otrzymać wezwanie do sądu. Na stronie Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji można znaleźć wiele dowodów na to, że wykorzystywanie zastrzeżonych znaków towarowych w nazwach domen nie jest dobrym pomysłem na łatwy zarobek.

Nie wszystko złoto, co się świeci

W orzeczeniach Sądu Polubownego ds. Domen Internetowych, działającego przy PIIT, znajdziemy m.in. sprawę domen yamaha.pl i yamaha.com.pl. Japońska firma nie zdecydowała się na wykupienie adresów. Zamiast tego złożyła skargę i decyzją z 2009 r. odzyskała domeny. Właściciel adresu internetowego asus.pl wykorzystywał znaną markę, aby zwiększyć ruch na stronie swojego sklepu z komputerami. Stracił domenę w połowie 2006 r.

Ciekawą linię obrony przyjął pewien mężczyzna, który zarejestrował adres gmail.com.pl rok po premierze systemu pocztowego Google. Na stronie, do której prowadziła domena, widniała informacja, że adres jest na sprzedaż. Gdy gigant z Mountain View złożył skargę do Sądu Polubownego, właściciel twierdził, że domena służy mu do utrzymywania prywatnego adresu e-mail. Tłumaczył, że znajomi nazywają go „Gruby”, a domena gmail.com.pl to nic innego, jak skrót od „Gruby mail”... Nie przekonało to arbitrów, którzy zdecydowali o odebraniu mu spornego adresu.

Rejestrowanie domen zawierających zastrzeżone znaki towarowe nazywa się cybersquattingiem. Osoby zajmujące się tym procederem nazywa się czasem „dzikimi lokatorami internetowymi”. Warto pamiętać, że jako cybersquatting traktowane jest również wykupywanie adresów zbliżonych do nazw znanych marek, np. goolge.com lub google24.com. 

Właściciel znaku towarowego ma spore szanse na odzyskanie domeny w ramach procesu Uniform Domain Name Resolution Policy opracowanego przez Internetową Korporację ds. Nadawania Nazw i Numerów (ang. skrót ICANN). W przypadku domen narodowych sprawy trafiają pod decyzję lokalnych organów, takich jak Sąd Polubowny przy PIIT. Niezależnie od tego, gdzie trafi skarga, praktyka pokazuje, że cybersquatting nie jest tak dobrą inwestycją, jak pokazują to media.

Maciek Kurek, PR Specialist marki 2BE.PL, Grupa Adweb

>> czytaj też: Zarobić na domenie, jak na lokacie


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *              

Źródło: Grupa Adweb



Ostatnie artykuły:


fot. DALL-E



fot. DALL-E



fot. Freepik



fot. DALL-E



fot. DALL-E