Brak ograniczeń geograficznych i takie same ceny w całej Unii Europejskiej. Czy powinniśmy się cieszyć? Mam mieszane uczucia, którymi się z Wami dzielę.
Komisja Europejska pracuje nad jednolitym rynkiem usług cyfrowych. W naszym kontekście chodzi przede wszystkim o dostęp do gier, muzyki czy filmów online ponad granicami państwowymi. Dzisiaj bardzo często jest tak, że dystrybutorzy wymienionych dóbr sprzedają je tylko w części krajów. Nierzadko też jest tak, że różna jest polityka cenowa względem poszczególnych państw. Działania unijnej egzekutywy zmierzałyby do tego, by wszelkie bariery wyeliminować.
Co by to oznaczało w praktyce? Netflix musiałby być dostępny we wszystkich krajach i to w tej samej cenie. Podobnie gry na Steamie, Xboksie czy GOG-u. Jednolita oferta, dostępna w tym samym czasie na terytorium całej Unii Europejskiej. Brzmi ciekawie? Moim zdaniem tylko z pozoru. Mam kilka zastrzeżeń.
Po pierwsze Unia Europejska cały czas ma problemy z usługami tradycyjnymi, czyli dostępnymi w świecie realnym. Jednolity rynek usług wciąż nie jest całkowicie uwolniony, państwa starają się utrudniać świadczenie usług transgranicznych, by chronić własne rynki najczęściej kosztem konsumentów, którzy za usługi płacą więcej. Czy jednolity rynek usług cyfrowych może powstać szybciej i sprawniej? Tutaj sprawa zdaje się wyglądać potencjalnie lepiej.
Zyskiem dla nas, czyli konsumentów, byłby dostęp do usług cyfrowych wszystkich unijnych państw. Nie wiem jak Wy, ale ja nie widzę zbytnio uzasadnienia dla faktu, że Netflix w Polsce nie jest dostępny. Dla firmy byłby to czysty zysk - miałaby więcej klientów, a więc więcej przychodów. Z dziwnych powodów (najczęściej słyszanym są negocjacje z posiadaczami praw autorskich) nad Wisłą z wielu usług korzystać nie można.
Tym, co wzbudzi już pewnie kontrowersje, jest polityka cenowa. Jednolity rynek miałby oznaczać jednolite ceny. W mojej opinii byłoby to przede wszystkim trudne do osiągnięcia. Załóżmy, że Steam ustala wyjściową cenę gry na 20 dolarów. Ta jest przeliczana później na euro, złotówki czy funty brytyjskie. Problem polega na tym, że kursy walut zmieniają się cały czas, przez co równowaga cen byłaby niemożliwa do osiągnięcia.
Po drugie ceny nie byłyby atrakcyjne marketingowo, co wynikałoby z ich przeliczania z waluty wyjściowej na waluty lokalne. Po trzecie wreszcie nie można zapominać o różnej sile nabywczej walut w różnych krajach. Przecież nawet siła nabywcza euro w krajach tę walutę stosujących jest różna. Ustalenie jednej ceny oznaczać będzie, że dla Duńczyka film będzie bardzo tani, dla Czechów i Polaków cena będzie akceptowalna, natomiast w Bułgarii czy Rumunii będzie drogo.
Dzisiaj jest bowiem tak, że w różnych krajach obowiązują różne ceny, które częściowo rekompensują różnice w sile nabywczej. Oczywiście nie jest tak wszędzie, jak chociażby w App Store firmy Apple. Niemniej jednak propozycja Komisji mogłaby oznaczać wzrost cen w Polsce, a spadek w innych krajach, od nas bogatszych. Równanie do średniej chyba nikomu by nie posłużyło.
Czy więc popieram pomysł Brukseli? Tylko w tym zakresie, który ułatwi dostęp do gier czy filmów w tym sensie, że firma wchodząc na jeden unijny rynek, będzie musiała oferować swój towar mieszkańcom wszystkich państw. Osobną sprawą jest, w jaki sposób rozwiązane zostaną kwestie podatkowe czy reklamacji, ale unijna biurokracja nieraz już pokazała, że nie z takimi problemami sobie doskonale poradzi.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*