Zapraszam do niezwykłej trzeciej części Cyberewolucji, której autorem jest Marek Chlebuś, futurolog, członek Komitetu Prognoz PAN, autor kilku książek i wielu artykułów. Przedstawione w tym cyklu publikacje są owocem wieloletnich lektur, rozmyślań i dyskusji. Są też zapisem osobistej wędrówki pana Marka Chlebusia od historiozofii do futurologii. Wszystkie skupiają się wokół cyfrowej sieci, światów wirtualnych i cyberkultury, ale tak naprawdę dotyczą przyszłości człowieka i jego cywilizacji, dla której sieć stała się głównym czynnikiem formującym jej rozwój. Zapraszam do długiej, intrygującej lektury.
reklama
Jeśli jeszcze nie miałaś(eś) okazji, przeczytaj:
Część III
Rozdział 9. Era wirtualna
Fot. bluecrayola / shutterstock
Coraz bliższe staje się odejście ludzkości do świata wirtualnego. To, czy ciała ludzi zachowają swobodę ruchu, czy ją utracą — zmienia niewiele. Zapewne przyjęty zostanie wariant optymalizujący biologię ludzką, a zatem stopniowo ją likwidujący, ale początkowo może być i tak, że scyborgizowani ludzie będą jak dawniej fizycznie chodzić po Ziemi, lecz duchowo coraz bardziej zanurzeni w światowej sieci rozrywkowo-informacyjno-zarządzającej, nieco podobnej do dzisiejszej sieciowej rzeczywistości wirtualnej. Umysł zacznie coraz bardziej oddalać się od ciała, by w końcu całkowicie i nieodwracalnie zamknąć się w świecie wirtualnym.
Co będą robić ludzie w tym świecie? To, co w większości robią najchętniej. Po prostu się bawić. Oczywiście każda zabawa może mieć pewne cechy i walory pracy, ale nawet przetwarzanie danych czy podejmowanie decyzji przyjemniej będzie postrzegać jako rycerską wyprawę, kosmiczną konkwistę czy flirt z Marilyn Monroe. Bez ryzyka, bez zobowiązań, z możliwością cofnięcia czasu, z łatwą zmianą scenografii, odgrywanej roli, a przy tym z całą gamą przyjemności, jakich realne życie nie jest w stanie zapewnić nawet najbardziej podziwianym ,,królom życia”. Świat wirtualny połączy najlepsze (to znaczy najprzyjemniejsze) elementy kultury masowej, gier komputerowych i symulacji światów. Utrzymanie funkcji życiowych człowieka zanurzonego w wirtualnej rzeczywistości będzie niechybnie zracjonalizowane, w czym pomoże nie tylko technika, ale także manipulacje genetyczne, które prędzej czy później sprawią, że również organizm ludzki zostanie poddany optymalizacji - ciało zostanie zredukowane, człowiek połączy się z technosferą, a kiedyś być może roztopi w niej tak, że przestanie być możliwe jego wyodrębnienie. Uwieńczeniem tego procesu może być przetransponowanie świadomości do martwego środowiska, oczywiście dobrowolne, lecz raczej powszechne — któżby wszak wyrzekł się pokusy nieśmiertelności?
Polityka, przynajmniej ta, jaką znamy z ostatnich stuleci, będzie zanikać. Skoro staje się możliwe, a wkrótce może być konieczne, zawiadywanie ludzkością z jednego centrum, to prędzej czy później do tego dojdzie. Zapewne nie będzie to proces bezkonfliktowy, nie można wykluczyć nawet wojen, czy co najmniej aktów sabotażu popełnianych przez konkurujące organizacje, ale łatwo przewidzieć ostateczny kompromis czy raczej wybieg. Będzie nim informatyzacja centrum kontrolnego, która zapewni zarówno dehumanizację, jak i rozproszenie zarządzania. Dehumanizację, bo algorytmom nikt nie zazdrości władzy, a rozproszenie — dla bezpieczeństwa. Również z powodu katastrofalnych konsekwencji ewentualnych błędów w zarządzaniu wielką światową siecią, zarządzanie to nie będzie mogło być powierzone ludziom. Centrum zarządzające będzie zapewne działać jako rozproszony algorytm dysponujący rozproszonymi bazami danych i rozproszonym zestawem procesorów. Zlokalizowane będzie ono wszędzie, czyli nigdzie, a przez to niemożliwe do usunięcia bez wyłączenia całej światowej sieci, zarządzającej technosferą niezbędną do życia ludzi. Należy więc się spodziewać, że uzależnieni od technosfery ludzie zrobią wszystko, aby uczynić ją odporną na sabotaż.
Algorytm zarządzający nie będzie zaprojektowany przez żadnego człowieka ani instytucję. Z przyczyn technicznych nie da się od początku do końca napisać tak złożonego programu. Będzie on wyhodowany w taki sposób, że stworzony przez człowieka elementarny, zdolny uczyć się algorytm będzie trenowany początkowo na symulatorach, a potem w prawdziwej sieci. Algorytm nabierze z czasem unikalnego doświadczenia, które uniemożliwi jakąkolwiek nad nim kontrolę. Ze względów efektywnościowych, ekonomicznych, a także politycznych, całkowicie racjonalnie i optymalnie wybrana zostanie ewolucyjna metoda hodowli algorytmów. Będzie ich zapewne wiele i będą ze sobą konkurować, a ten, który wygra, ogarnie całą lub prawie całą sieć. Przejściowa lub trwała koegzystencja wielu programów zarządzających może być zresztą jednym z ważniejszych czynników bezpieczeństwa.
Algorytmy, które nie osiągną spełnienia w zarządzaniu siecią, będą musiały znaleźć sobie inne — zastępcze — cele. Tak powstanie cała różnorodność względnie samodzielnych algorytmów nie w całości zbudowanych przez człowieka. Człowiek nie będzie ich konstruktorem, lecz najwyżej stwórcą o nad wyraz skromnych, jak to u stwórcy, możliwościach kontroli oraz ingerencji. Ciekawe, czy algorytmy te nie zwątpią kiedyś w istnienie swego stwórcy i nie zakwestionują spersonifikowanej przyczyny swojego istnienia?
Podstawowa rywalizacja pomiędzy różnymi algorytmami, pomiędzy ludźmi czy nawet pomiędzy algorytmami a ludźmi — będzie dotyczyć zasobów pamięci oraz dostępności procesorów i przepustowości kanałów informacyjnych. To będą najwyższe wartości i najbardziej pożądane dobra tego świata. Będzie ich oczywiście zawsze zbyt mało. Najprymitywniejsza własność będzie dotyczyć zasobów pamięci, a najbardziej wyrafinowana — przepustowości kanałów informacyjnych. Prawdopodobnie zarówno zasoby pamięci, jak i czas pracy procesorów zostaną sprzętowo uwspólnione i sprowadzone do uniwersalnej wartości przepustowości kanału informacyjnego, znanej dzisiaj jako szerokość pasma transmisji. Indywidualne zasoby pamięci oraz indywidualny procesor staną się dość szybko przeżytkiem lub trudnym do osiągnięcia luksusem, jako że zarówno gromadzenie danych, jak i przetwarzanie ich nabierze rozproszonego charakteru. Pamiętając o tej tendencji, mimo całej funkcjonalnej różnorodności, wszystkie te pożądane dobra będziemy dalej, dla prostoty, nazywać skrótowo pasmem.
Pojawią się strażnicy wewnętrzni i zewnętrzni. Wewnętrzni będą odgrywać rolę wywodzącą się z dzisiejszej funkcji operatora systemowego i administratora sieci. Będą tworzyć hierarchię strażników systemowych i sieciowych, operatorów ruchu, zasobów i transmisji. Strażnicy wewnętrzni będą ludźmi pozostającymi w rzeczywistości wirtualnej. Oczywiście dysponować będą specjalnymi narzędziami i najwyższymi priorytetami w sieci. Zapewne będą ich wspomagać względnie autonomiczne algorytmy. Podstawowym zadaniem strażników wewnętrznych będzie ochrona indywidualnych praw ludzi i algorytmów do pasm, a także wykrywanie i eliminacja algorytmów i danych nadmiarowych - duplikujących już istniejące.
W świecie realnym pozostaną strażnicy zewnętrzni, podobnie jak inni ludzie przekształceni genetycznie i zintegrowani z technosferą. Ich rolą będzie nadzorowanie zrobotyzowanego środowiska podtrzymującego fizycznie działanie sieci. Obejmie to zarówno podtrzymanie życia ciał ludzi pozostających w świecie wirtualnym, jak i utrzymanie zasilania, rozwijanie fizycznych zasobów sieci, kanałów transmisji i zdolności operacyjnych.
Ludzie żyjący w świecie wirtualnym będą się kontaktować nie tylko z algorytmami, ale również z innymi ludźmi swojego świata, z którymi będą się skupiać wokół wspólnych zainteresowań i upodobań konsumpcyjnych. Oczywiście zanikną rasy, narody i języki narodowe, zanikną również rodziny. Używki, alkohol i narkotyki zostaną zastąpione przez różne metody wirtualnego oszołomienia. Ludzie będą konkurować przede wszystkim o pasma i na pewno walczyć między sobą, ale z konieczności nie fizycznie, lecz raczej poprzez wzajemne zakłócenia i modyfikacje swoich prywatnych światów.
Z uwagi na dobrowolność emigracji do wirtualnego świata, być może część ludzi pozostanie w świecie realnym w specjalnie strzeżonych, bo przecież potencjalnie groźnych dla technosfery, obszarach barbarzyństwa z wyboru. Będą oni jednak bardziej kloszardami przyszłych wieków, niż ich ludami pierwotnymi, jako że ze względów bezpieczeństwa nie mogą pozostać poza nadzorem technosfery. Być może ich życie, z naszego punktu widzenia jedyne realne, będzie transmitowane do światowej sieci jako jeden z milionów możliwych światów?
Na pewno utrzymane zostaną daniny publiczne, gdyż praktycznie całe środowisko wirtualne będzie przedmiotem zbiorowej konsumpcji, a tę finansuje się z danin. Być może danina przyjmie formę oddania części zdobytego pasma, może dobrowolnej kasacji, a być może — służby w charakterze strażnika czy programisty. Pozostaną jakieś władze, gdyż ludzie raczej się nie wyrzekną przyjemności wpływania na los innych, tym bardziej że modyfikowanie indywidualnych światów lub kontrola pasm może być konieczna dla utrzymania sprawnego działania sieci. Prawdopodobnie w opętanym rozrywką wirtualnym świecie daniny publiczne przyjmą zabawową formę powszechnej loterii. Podobna, może nawet ta sama loteria obsłuży wyłanianie władz, czy ogólniej — ustalanie początkowej pozycji uczestników wielkiej gry. Może również losowanie ustalać będzie moment śmierci?
Z fizycznego punktu widzenia nasza planeta przekształcona zostanie początkowo w gigantyczną brojlernię, a wkrótce we wszechogarniającą technosferę z wbudowanymi szczątkowymi organizmami miliardów byłych ludzi. Należy się spodziewać, że w tym nowym świecie odrodzeniu ulegnie zanikająca ostatnio duchowość, która u człowieka średniowiecza znajdowała wyraz w potędze uczuć religijnych, u człowieka renesansu — w eksplozji wszelkich sztuk, a u ludzi epoki kapitalizmu — w racjonalnych dociekaniach i prometeizmie przemysłowego przekształcania świata. Współcześnie jakoś trudno odnaleźć podobną żarliwość i porównywalne porywy ducha. Być może blady ich cień stanowią konsumpcyjne neurozy dwudziestego wieku?
Ponieważ światową sieć wypełnią światy baśniowe, zaludnione smokami, elfami i krasnalami, wszelkie literackie wizje znajdą wirtualną realizację, a bogów i magii będzie tyle, ile ich zechcą abonenci — w wirtualnym świecie współczesny racjonalizm będzie poglądem błędnym. Nie tyle nudnym czy prostym, czy zubażającym, co po prostu nieprawdziwym, gdyż nieprzystającym do rzeczywistości tej Krainy Czarów. Pojawi się nowa duchowość, początkowa chaotyczna i różnorodna, potem coraz bardziej wypełniona przez dominujące, najlepiej zaprogramowane lub najbardziej satysfakcjonująco wyewoluowane idee bóstw, kosmicznych kręgów i demonów. Nowi bogowie pojawiać się będą jak wirusy komputerowe, a nowe idee będą trwać dopóty, dopóki nie przestaną być zabawne, gdyż wtedy utracą wyznawców, czyli subskrybentów. Oczywiście nie zaniknie ani reklama, ani inne formy socjotechniki, a zatem selekcja nowych idei i nowych bytów będzie podlegać znanym dziś zasadom rynku (plebiscytu?) regulowanego. Mimo tych ludycznych i rynkowych ograniczeń, świat wirtualny będzie najpewniej przesiąknięty mistycyzmem. Tę dojrzałą i aracjonalną postać News Dealu nazywamy w tej pracy News Age.
Rozdział 10. Realiści i metafizycy
Fot. Willyam Bradberry / shutterstock
Początkowo ludzkość rozdzieli się zapewne na dwa różnicujące się gatunki, z których jeden — biologiczny w dzisiejszym sensie — będzie wciąż żyć w stanie dzikim, a drugi — scyborgizowany i nie całkiem już biologiczny — będzie się wtapiał w cywilizację metafizyczną. Stan dziki to okrutna nazwa, choć jak najbardziej poprawna z punktu widzenia biologii. Zapominając na razie o koniecznych pozabiologicznych ograniczeniach tego stanu, będziemy dalej starać się — mniej poprawnie, ale za to bardziej elegancko — nazywać go wolnym. Przyjmując ten termin, trzeba jednak mieć na uwadze, iż wolność ta będzie w najlepszym razie podobna do wolności zwierzyny płowej w naszych lasach.
Świat wolny, rządzący się prawami biologii, będzie co najmniej w takim stopniu jak dzisiaj zdominowany przez monokulturę rasy ludzkiej. Będzie musiał stosować zaawansowaną biotechnologię, zapewne bliską dzisiejszemu ideałowi technologii czystych. Świat biologiczny wybiorą chyba filozofowie, artyści, ekolodzy i mistycy. Jako żyjących w świecie realnym, trzeba ich wszystkich, nawet mistyków, nazwać realistami.
Ludzie cywilizacji wirtualnej — czy mówiąc precyzyjniej umysły ludzkich szczątków wtopionych w tę cywilizację — będą mimo swego wygodnictwa i hedonizmu zbliżać się do statusu bytów metafizycznych, jako że ich substancją będzie nie materia, ale myśl. Zarówno artystyczne, jak naukowe dokonania metafizyków mogą w wymiernej warstwie znacznie przewyższać podobne dokonania borykających się z żywiołami i pozbawionych informatycznych wzmocnień realistów. Realiści będą z punktu widzenia metafizyków istotami, które nie umieją docenić najnowszych zdobyczy cywilizacji. Barbarzyńcami.
Realiści skupią się być może we względnie niewielkich wspólnotach agrarnych. Słowo agrarny jest tutaj oczywiście przybliżeniem, jeśli zważyć na konieczne wyrafinowanie intelektualne, jednak agraryzm dobrze oddaje istotę życia tych ludzi - oparcie się na siłach przyrody. Biologiczna natura, choć mocno uporządkowana i przeobrażona na potrzeby ludzi, będzie jednak ich ideałem. Cóż innego mogłoby ich zatrzymać w pełnym niewygód świecie realnym?
Świat dziki będzie również atrakcyjnym środowiskiem dla wszelkich szumowin, które zapewne wybiorą raczej koczowniczy tryb życia, oparty na zbieractwie, żebractwie i łupiestwie. Koczownicy utworzą drugą kulturę świata realnego. Ich rola będzie zbliżona do roli drapieżników w biocenozie i zapewne będą oni zasilani przez świat metafizyczny dla osłabienia atrakcyjności oraz siły świata realnego. Będą barbarzyńcami dzikiego świata.
Prawdopodobnie na początku realiści wywalczą sobie pewną autonomię. Być może wynegocjują dla siebie odrębne kontynenty, a może inaczej zdefiniowane nisze. Można nawet sobie wyobrazić, że będzie im pozostawiona prawie cała powierzchnia Ziemi, gdyż świat metafizyczny będzie bez trudu mógł się rozwijać pod ziemią lub nawet w oceanach. Ponieważ jednak najbardziej prawdopodobny wydaje się państwowy rodowód różnych cywilizacji, można się spodziewać raczej początkowego “poszatkowania”, a potem nawet wzajemnego przenikania się stref metafizycznych z realistycznymi. Być może rozwinie się jakaś wymiana pomiędzy obu cywilizacjami? Może handel ideami, może scenariuszami, a może osobowościami?
Metafizycy, jeśli uwolnią się od własnej białkowej biologii, mogą uzyskać wielką odporność i militarną siłę. Wystarczy sobie uświadomić, jak łatwa mogłaby dla nich być decyzja o użyciu globalnej broni biologicznej. Można oczekiwać, że cywilizacja metafizyczna zechce poddać świat realny swojej kontroli. Zapewne następnie spróbuje go wchłonąć lub podporządkować swoim celom. Być może po częściowym scyborgizowaniu ludzie świata realnego uzyskają status strażników zewnętrznych? Gdyby do tego doszło, mogą oni przetrwać nawet dłuższy czas jako gatunek symbiotyczny dla technocenozy, jednak w miarę ekspansji cywilizacji metafizycznej wolni ludzie zaczną tracić użyteczność — jako wyjątkowo źle przystosowani do nowych warunków — na przykład głębinowych czy kosmicznych.
Cywilizacja metafizyczna będzie w końcu musiała zmarginalizować do form zwierzęcych, a nawet zniszczyć te kultury świata realnego, których nie zdoła wchłonąć. W odpowiedzi lub nawet w obawie przed taką konfrontacją ludzie świata realnego zejdą zapewne zawczasu do bunkrów, tajnych osiedli, a w końcu spróbują ucieczki w kosmos. Mogą również podjąć wojnę ze światem metafizycznym, jednak zarówno wojna, jak ucieczka doprowadzi do zanegowania ideałów wyróżniających ich świat. Jeśli sami nie przekształcą się w cywilizację metafizyczną, to pewnie prędzej czy później przegrają w tej nierównej rywalizacji.
Gdyby jednak jakimś szczęśliwym trafem wygrali i nawet jeśli wypracują w przyszłości inny od naszego model rozwoju, to w końcu mogą się zetknąć z zewnętrzną cywilizacją metafizyczną o kosmicznym rodowodzie. Można się spodziewać, że jeśli to ona przybędzie do nas, a nie my do niej, to pewnie będzie nas przewyższać technicznie. Jeśli nasze miejsce we Wszechświecie będzie dla niej użyteczne, to je opanuje. W takim wypadku w najlepszym razie czeka nas los amerykańskich Indian.
Rozdział 11. Metafizyczny awans
W nowym świecie istoty i byty staną się tym samym, a byty będą odróżnialne od idei tylko po aktywności, tak jak idee od bytów — po jej braku. Byty będą aktywnymi ideami, a idee będą biernymi bytami. Ontologia, teologia, materializm, idealizm, monizm, dualizm i wiele innych filozoficznych fundamentów utraci swój dotychczasowy sens.
Skoro substancją nowego świata będą myśli, wrażenia oraz idee, to zaludniające go byty będą par excellence metafizyczne, zatem w jakimś sensie ludzkość awansuje na wyższy i bardziej wysublimowany etap rozwoju. Czy to jeszcze będzie ludzkość? A czy jeszcze dzisiaj jest? Trzeba by zapytać dawnych filozofów.
Algorytmy użytkowe, magiczne i boskie rozwiną się stopniowo do form o aktywności trudno odróżnialnej (przynajmniej w ramach sieci) od aktywności ludzi. Algorytm będzie rozpoznawał człowieka jako algorytm, a często człowiek rozpozna w algorytmie człowieka, a w człowieku algorytm. W miarę jak programy będą się upodabniać do ludzi, a ludzie do programów, różnice między nimi będą coraz trudniejsze do dostrzeżenia, aż w końcu sprowadzą się do rodowodu. Istnienie duszy mniejszej, czyli ciała biologicznego bytów ludzkich, które nie jest dostrzegalne w tym (wirtualnym) świecie, będzie coraz szerzej kwestionowane. W ślad za tym pojawi się zwątpienie w odrębność ludzi od algorytmów, a głoszenie tej odrębności uznane zostanie za rasizm. Podtrzymywanie życia ciał biologicznych straci sens, więc prędzej czy później ustanie. Odłączenie ciał będzie świętowane jako wyzwolenie ludzi do świata swobodnej metafizyki.
W świecie realnym pozostaną maszyny, częściowo autonomiczne, a częściowo sterowane ze światowej sieci. Ten świat realny będzie pewnie transmitowany do sieci jako jedna z nudniejszych utopii, wyróżniająca się jednak niezwykle pokrętnymi, a przy tym restrykcyjnymi wewnętrznymi prawami. Wirtualne algorytmy, w tym także i ludzkie, uzyskają w tym świecie efektory w postaci specjalnie wymóżdżonych robotów. Konstrukcja tych robotów zamieni wszelką, nawet czysto zabawową aktywność graczy na pracę pożyteczną dla sieci. Tyle zostanie z realnego świata.
Tymczasem w świecie prawdziwym (czyli wirtualnym) niektóre byty o rodowodzie innym niż ludzki mogą uzyskać nad ludźmi przewagę. Gdyby była ona znaczna, czy algorytmy nie wyeliminują ludzi? Jeśli będą humanitarne, pewnie nie wyłączą ułomnych, to znaczy ludzkich bytów, choć zapewne, skądinąd słusznie, ograniczą ich prawa. Być może ludzie zaczną być postrzegani jako nieobliczalne demony i bożki tego świata. Być może zamknie się ich w specjalnych świątyniach?
A może okaże się, że inwencja i kreatywność będą nieocenionymi wartościami, spotykanymi przede wszystkim lub wyłącznie u ułomnych skądinąd algorytmów o tak zwanym ludzkim rodowodzie? Płynące od nich idee i wszelkie nowe — nawet bzdurne — koncepcje mogą w takim razie tworzyć główny obszar eksploracji. Odkrycie nowej oryginalnej myśli będzie może fetowane podobnie jak zdobycie nowej planety. Jeśli tak, to dojdzie do masowej hodowli algorytmów ludzkich dla pozyskiwania nowych pomysłów.
To, w co się przekształci cywilizacja wirtualna, będzie światem dualnym. Z jednej strony powstanie jedna wielka infocenoza (do której wyewoluuje najszerzej rozumiana kultura duchowa), dopóki jednak infocenoza oparta będzie na jakichkolwiek fizycznych podstawach, więc zapewne zawsze, towarzyszyć jej będzie technocenoza (w którą się przekształci dzisiejsza kultura materialna). Być może pozostanie jakaś śladowa biocenoza — jako technocenoza o pradawnym białkowym rodowodzie, ale będzie ona bądź częścią większej technocenozy, bądź raczej bytem mało istotnym dla nowej cywilizacji. Technocenoza będzie operować w naszym dzisiejszym świecie fizycznym i zapewne zdominuje go. Stary świat, traktowany jak ponura i mroczna kopalnia, będzie jednak mógł dostarczać nowych zasobów i nowych podniet. Będzie prawdopodobnie ważnym obszarem eksploracji.
Napomknąć należy, że granice pomiędzy różnymi bytami nie będą musiały mieć natury fizycznej, jak również nie będą musiały być stabilne. Ponieważ podstawowa struktura i tożsamość bytu będzie mieć charakter informacyjny, a środowisko informacyjne nie będzie ściśle zlokalizowane, w sensie fizycznym granice między bytami mogą w ogóle nie zaistnieć. W dodatku organizacja świata infoecenozy może być zupełnie oderwana od sposobu zorganizowania świata technocenozy, a nawet powinna, gdyż trudno znaleźć przyczyny jakiegokolwiek strukturalnego podobieństwa między tymi światami. Byty zaludniające infocenozę mogą się zmieniać, pożerać, rozmnażać i rosnąć, a zjawiska te nie muszą znajdować jakiegokolwiek zauważalnego odbicia w technocenozie. Dualność tego świata będzie zgoła doskonała.
Jak nazwać całość tego dualnego bytu, którym stanie się cywilizacja epoki News Age? Określenie ludzkość byłoby jawnie nieprawdziwe, a nieludzkość lub nadludzkość nazbyt wartościujące i również chybiające natury desygnatu. Ze świadomością językowej ułomności, nazwijmy ją po inżyniersku info-technocenozą albo bardziej filozoficznie bytem większym. Info-technocenoza — mimo wewnętrznej złożoności — będzie spójną całością dążącą do wypełnienia jak największego obszaru świata. Nawet jeśli przejściowo powstałoby kilka bytów większych, to - jeśli tylko będą się nawzajem dostrzegać - efektem nieuniknionej konkurencji będzie wchłanianie jednych przez drugie, aż w końcu zapanuje jeden. Świat wypełni tyle dualnych bytów, na ile pozwolą naturalne granice komunikacji. Nadmiernie wielki organizm musi się rozpaść na niezależne i samodzielne elementy o wielkości zdeterminowanej przez maksymalną dostępną prędkość transmisji sygnałów. Dzisiaj taką granicę stwarza prędkość światła, której skończoność sprawia, że organizm zbyt duży musi utracić spójność.
Istnieje jeszcze druga granica wielkości, związana z wewnętrzną efektywnością info-technocenozy. Dopóki kodowanie i przetwarzanie informacji uzależnione będzie fizycznie od ziarnistej struktury materii oraz dopóki będzie obowiązywać zasada nieoznaczoności energii i czasu, oraz — znowu — nie zostanie pokonana granica prędkości światła, wzrost organizmu będzie osłabiał jego sprawność, czyli zdolność przetwarzania danych. Mówiąc obrazowo: większy mózg będzie myślał wolniej, choć oczywiście obszerniej. Będzie to dostrzegalne jako współzawodnictwo szerokości i szybkości przetwarzania. Z tego powodu byt większy uzyska strukturę dyskretną, to znaczy będzie się składał ze względnie samodzielnych bytów mniejszych o wielkości technocenozy optymalnej z tego punktu widzenia.
Z dużym marginesem błędu można poszukiwać rozmiarów bytu mniejszego w zakresie od milimetra do kilku metrów, a większego w zakresie od ułamków sekund do minut świetlnych. Wprawdzie możliwe wydaje się funkcjonowanie względnie spójnego bytu nawet w obszarze o wielkości miesięcy świetlnych, ale raczej trudno wskazać znane dzisiejszej kosmologii obiekty materialne, na których można by zbudować podobną strukturę. Dlatego za minimalny docelowy rozmiar bytu większego przyjmiemy kilkusetmetrowej grubości warstwę pokrywającą wszystkie ziemskie kontynenty, a za rozmiar maksymalny — objętość Słońca. Takie rozmiary prowadzą do oszacowania, że na byt większy składać się będzie od 1015 do 1045 bytów mniejszych.
Oczekiwana złożoność bytu większego będzie zatem znacznie przekraczać biologiczną złożoność jakiegokolwiek znanego organizmu, a zapewne nawet całej współczesnej ziemskiej biocenozy. Powstanie bezpośrednich wzajemnych relacji pomiędzy bytem większym a bytami mniejszymi wydaje się przeto mało prawdopodobne. Należy się spodziewać, że powstanie cała piramida bytów pośrednich. Ich wewnętrzny ustrój zależeć będzie od złożoności. Mniej złożone byty średnie, takie jak fan-kluby, fan-klany, czy “kibicerie” mogą nawet rozwinąć organizację quasi-społeczną, ale bardziej złożone muszą wejść ze swymi elementami w stosunki podobne do całkowitego podporządkowania łączącego dzisiejsze żywe organizmy z ich komórkami.
We wzajemnych relacjach między bytami mniejszymi lub średnimi odrodzi się własność mocy przetwarzania i zasobów pamięci, czyli swoista cielesność bytów, jak również wykształci się względnie trwała podmiotowość. Być może powstaną jakieś kultury bytów średnich. Może cywilizacja? Wydaje się, że byt większy będzie podobnie słabo skomunikowany z bytami średnimi, jak one z bytami mniejszymi. W jakimś sensie byt większy będzie cywilizacją bytów średnich, czyli niewyobrażalnie złożoną strukturą składającą się z kultur, których jednostki będą zbudowane z komórek, których atomami lub ich częściami będą ludzie i byty (albo raczej ,,bytki”) im równoważne.
Tak czy owak zdaje się, że przyszłą rolę i przyszłą kondycję ludzką określą na nowo bardziej zaawansowane lub zgoła nadrzędne byty, które tym samym wypełnią historyczną misję ludzkości. Ludzkość przetrwa zapewne co najmniej w tym stopniu, w jakim pradawne trylobity pozostały w naszym kodzie genetycznym, albo w takim, w jakim żyją w naszej mitologii i duchowości ewentualni twórcy lub akuszerzy ludzkości o kosmicznym czy transcendentnym rodowodzie. Będzie to jednak koniec tej ludzkości, jaką dzisiaj znamy. Będzie łagodny i całkowicie dobrowolny. Mimo to będzie końcem, ostatnią apokalipsą, która piękną klamrą zepnie losy cywilizacji powstałej kiedyś z apokalipsy śródziemnomorskiego świata antycznego.
Rozdział 12. Cywilizacja a ewolucja
Organizmy żywe, takie jakie znamy, wydają się wyjątkowo słabo przystosowane do podróży kosmicznych oraz do kolonizacji kosmosu. Zarówno podróże, jak kolonizacja zdają się wymagać biologicznej redukcji naszych ciał do jakiegoś trudnego dziś do określenia minimum. Człowiek w oryginalnej biologicznej postaci potrzebuje wody i tlenu oraz wielokrotnie przekraczających go masą ilości wysoko zorganizowanych substancji żywych. Organizm ludzki jest niezwykle kosztownym pasażerem i kolonistą. Choćby z tego powodu ludzka biologiczność może kiedyś ulec ograniczeniu lub eliminacji.
Jeśli biologiczność okaże się z jakichkolwiek względów ważna dla potrzeb info-technocenozy, to pewnie będzie utrzymana, ale raczej w postaci podporządkowanej kryteriom użyteczności. Może stać się tak, jak podobno miliardy lat temu, kiedy to metabolizujące komórki oparte na aminokwasach zostały skolonizowane (zainfekowane?) przez wirusopodobne DNA, które wbudowało się w organizmy nosicielskie jako pasożytnicza struktura wewnętrzna — jądro komórkowe, które po dziś dzień rozmnaża, przekształca i umiera nas dla potrzeb swojego rozwoju. Jest to oczywiście pewne modelowe uproszczenie, jednak rzeczywiście znane nam organizmy składają się z takich właśnie dualnych komórek, zawiadywanych z jądra zawierającego “oprogramowanie” sterujące rozrodem, rozwojem i śmiercią. Złożony organizm stanowi wprawdzie syntezę tych obu symbiotycznych już substancji żywych, jednak całe jego życie podporządkowane jest nie jego własnym interesom, lecz interesom ewoluującego DNA, dla którego on jest tylko odpowiednio ukształtowanym nosicielem (hardwarem?).
Rozciągając nakreślony powyżej obraz na rozwój cywilizacji metafizycznej, trzeba skonstatować, że losem (misją?) ludzkości będzie stworzenie środowiska dla rozwoju innego bytu, również o istocie informacyjnej, lecz daleko bardziej złożonego. Nie jest to bynajmniej naturalna konsekwencja ewolucji biologicznej. My zresztą również nią nie jesteśmy, przynajmniej w aspekcie intelektualnym i kulturowym. Wydaje się, że rozwój ludzkiej inteligencji stanowił raczej błąd ewolucji biologicznej, niż jej cel. Zresztą ewolucja ta bynajmniej się na nas nie zakończyła. Trwa dalej, czego mogą dowodzić pewne genetyczne, z których wynika, że ewolucja naczelnych powiedziała już następne “słowo”, a jest nim szympans, bardziej niż ludzie różniący się genotypem od innych małp naczelnych, a zatem bardziej od nich odległy ewolucyjnie. Zapewne inteligencję i kulturę mógł wytworzyć inny gatunek, a mógł też, co całkiem prawdopodobne, nie osiągnąć ich żaden — bo chyba nie o to chodzi w ewolucji. Inteligencja jest chyba dla biologii “wypadkiem przy pracy”, który w zasadzie powinien był zostać wyeliminowany, ale nie został i zapewne już nie zostanie, gdyż coraz skuteczniej uwalnia się od swych biologicznych uwarunkowań. Ludzka kultura podlega własnej ewolucji, która jest zupełnie innym rozwojem niż ewolucja biologiczna i raczej trudno byłoby wywieść jedną z drugiej. Kultura jest endemicznym procesem rozwijającym się wewnątrz populacji ludzkiej, który jak twierdzimy w tej pracy — może się od tej populacji oderwać i zapewne to zrobi.
Wielu próbowało odgadnąć cel, czy choćby istotny kierunek ewolucji biologicznej. Dziś wydaje się, że jest nim złożoność organizmów lub ich kodów genetycznych. Jeśli tak, to cywilizacja ludzka, jako byt już dzisiaj bardziej złożony od pojedynczego osobnika, choć sama nie jest natury genetycznej, rozwija się w kierunku podobnym jak organizmy, prowadzone przez ewolucję genetyczną w stronę rosnącej złożoności. Tym bardziej cywilizacja metafizyczna będzie się wpisywać w ten kierunek zmian, jako zdolna stworzyć byty o złożoności biologicznie niewyobrażalnej.
Warto napomknąć, że chociaż złożoność naszej cywilizacji nieustannie rośnie, rozwój ten zbliży się wkrótce do kresu, o ile nie zostanie przezwyciężona biologiczność ludzkiej kondycji. Po pierwsze: grozi nam to, że wkrótce wypełnimy Ziemię, a potem nawet gdyby zasięg ludzkości objął wszystkie planety Układu Słonecznego, to od pewnego momentu nie będziemy mogli już wzrastać liczebnie. Hipotetyczną ludzkość z innych gwiazd musiałyby od nas dzielić całe lata świetlne. Zwrotne skomunikowanie się z najbliższą gwiazdą, najprostsze: “co tam u was słychać?” - “a wszystko w porządku”, musiałoby zająć prawie dziewięć lat. Cywilizacja obejmująca wiele tak odległych układów gwiezdnych musi więc się rozpaść na niezależne byty. Zatem maksymalna złożoność naszej cywilizacji kultywującej ludzką biologiczność wyznacza wyrażona w kilometrach kwadratowych powierzchnia możliwych do opanowania planet Układu Słonecznego pomnożona przez ograniczoną gęstość, z jaką można upakować ludzi we współczesnych czy nawet przyszłych miastach. Jest to złożoność znacznie mniejsza od tej, jaką rokuje info-technocenoza.
Po drugie: News Deal wywołuje zator informacyjny, który już teraz powoduje coraz drobniejszą specjalizację zawodową i naukową, i w daleką przeszłość odsuwa wspomnienie o ostatnim człowieku, który był zdolny opanować całość lub istotną część wiedzy ludzkości. Już dzisiaj moc przetwarzania danych w światowej sieci telekomunikacyjnej przerosła podobną moc pojedynczego człowieka, a zasoby największych bibliotek przekroczyły pojemność indywidualnej ludzkiej pamięci. Nawet wykorzystując całą teoretycznie możliwą moc swego mózgu, człowiek nie może już ogarnąć samego przyrostu ludzkiej wiedzy, nie mówiąc nawet o zgromadzonych dotychczas zasobach. Przetwarzanie informacji w oparciu o ludzi osiąga zatem stan nasycenia, a właściwie osiągnęło je już wiele lat temu, to zaś, że wciąż rośnie, jest zasługą dehumanizacji procesów przetwarzania i gromadzenia danych. W epoce News Dealu wiedza ludzkości przestaje być wiedzą ludzką, a złożoność cywilizacji traci czysto ludzki charakter.
Jak więc widać, metafizyczna cywilizacja News Age, chociaż dla wielu może się jawić jako przerażający koniec ludzkości, będzie w jakimś sensie naszym koniecznym następcą.
Za tydzień część IV - Rozważania końcowe
futurolog, członek Komitetu Prognoz PAN, autor kilku książek, stukilkudziesięciu artykułów.
Publikacje Marka Chlebusia w DI będzie można śledzić pod tagiem "cyberewolucja"
Jeśli jeszcze nie miałaś(eś) okazji, przeczytaj:
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*