Kontrowersyjne przepisy przewidujące blokowanie stron internetowych zostały odrzucone przez komisję ds. gospodarki i finansów hiszpańskiego kongresu. Prawdopodobnie był to efekty wycieków Wikileaks. Ujawniono bowiem, że Stany Zjednoczone naciskały na Hiszpanię, aby takie rozwiązania wprowadzono. Po raz kolejny okazuje się, że amerykański przemysł rozrywkowy działa rękami dyplomacji USA.
W Dzienniku Internautów wspominaliśmy już o proponowanych w Hiszpanii przepisach, na mocy których miała powstać rządowa agenda zbierająca informacje o internautach, którzy dzielą się plikami chronionymi prawem autorskim. Informacje te nie miały być jednak wykorzystywane do odłączania konkretnych osób od internetu, a do identyfikowania stron internetowych, które umożliwiają wymianę.
Zgromadzone informacje miały służyć do blokowania stron internetowych umożliwiających dzielenie się plikami naruszającymi prawa autorskie. Największe kontrowersje wzbudziło to, że o blokadzie nie musiał decydować sąd. Przepisy zaproponowała ówczesna minister kultury Ángeles González-Sinde i z czasem przylgnęła do nich nazwa "prawo Sinde".
Jak poinformował hiszpański El Pais, prawo Sinde zostało odrzucone przez komisję gospodarki i finansów w hiszpańskim Kongresie Deputowanych. Cytowani przez gazetę politycy mówią, że przepisy były wynikiem nacisków, jakie na hiszpańskie władze miały wywierać władze USA (źródło: R. Munoz, R. J. Cano, Fracasa la 'ley Sinde' en el Congreso tras el último intento del PSOE de conseguir apoyo).
O wspomnianych naciskach USA na Hiszpanię informował także El Pais, który przeanalizował ujawnione przez Wikileaks depesze amerykańskich dyplomatów. Przedstawiciele USA już w roku 2008 grozili władzom hiszpańskim m.in. umieszczeniem Hiszpanii na liście "Special 301 Watch list". Jest to ranking pirackich państw opracowywanego przez Urząd Przedstawiciela USA ds. Handlu (USTR).
Depesze pokazują, że amerykańska ambasada w Madrycie opracowała w 2007 r. dokładny plan wywierania nacisków na Hiszpanię w zakresie własności intelektualnej. Rząd Hiszpanii najwyraźniej nie reagował tak szybko, jak chcieliby tego Amerykanie, niemniej pod koniec 2009 roku zaproponował zagrażające wolności słowa prawo Sinde, które wygląda bardzo podobnie do ustawy COICA, nad którą teraz trwają prace w USA. Dyplomaci USA żądali jednak kolejnych drakońskich rozwiązań, takich jak tzw. "prawo trzech ostrzeń", określane w depeszach jako "propozycja francuska".
Ostatecznie Hiszpania trafiła na listę "Special 301". Została też napiętnowana w ostatnim raporcie IFPI. Podsumowanie informacji o naciskach USA na Hiszpanię można znaleźć m.in. na stronie Electronic Frontier Foundation w tekście pt. Not-So-Gentle Persuasion: US Bullies Spain into Proposed Website Blocking Law.
Po raz kolejny okazuje się, że amerykański przemysł rozrywkowy ma duży wpływ na działania antypirackie przyjmowane w Europie. Na początku grudnia dowiedzieliśmy się, że USA naciskały na Szwecję w sprawie The Pirate Bay.
Przy okazji warto przypomnieć, że w tym roku Polska została skreślona ze "Special 301 Watch list". Minister Bogdan Zdrojewski bardzo się z tego cieszył, ale warto zastanowić się nad tym "sukcesem". Nie ma nic zaszczytnego w tworzeniu rozwiązań prawnych na zamówienie innego państwa (albo przemysłu tego państwa), tym bardziej że niektóre z tych rozwiązań mogą szkodzić dostępowi do kultury lub wolności słowa.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|