Rejestrowanie piosenek pod różnymi tytułami może pozbawić muzyków przychodów za te piosenki. Najgorsze, że jest to praktyka dość częsta wśród organizacji, które rzekomo dbają o interesy artystów.
reklama
Dziennik Internautów zawsze starał się rozróżniać trzy rzeczy: środowisko artystów, środowisko wydawców oraz organizacje zbiorowego zarządzania, zajmujące się zbieraniem pieniędzy w ich imieniu (jak np. ZAiKS czy ZPAV w Polsce). Zazwyczaj w debacie publicznej te trzy różne środowiska nazywa się "twórcami", ale tak naprawdę są one oddzielne i mają różne interesy.
Ostatnim tego dowodem jest raport opublikowany przez firmę The Music Licensing Directory. Wynika z niego, że spośród 1500 organizacji zajmujących się na świecie licencjonowaniem muzyki, aż 40% stosuje praktykę określaną terminem "retitling". Mówiąc najprościej, chodzi o rejestrowanie tej samej piosenki pod różnymi tytułami przez różnych wydawców, którzy nabyli prawa do tej piosenki od tego samego artysty, nie związanego z żadną wytwórnią kontraktem na wyłączność.
Z pozoru praktyka ta nie jest szkodliwa, ale ostatecznie może ona prowadzić do tego, że w niektórych przypadkach trudno będzie połączyć daną piosenkę z jej oryginalnym twórcą. Sam twórca może mieć problemy z upominaniem się o pieniądze za jedną piosenkę, która figuruje pod różnymi tytułami.
Zdjęcie pieniędzy na płycie z Shutterstock.com
Efekty są takie, że pieniądze za wykonanie piosenki trafiają do organizacji zarządzającej prawami autorskimi, ale nie zawsze trafiają do prawdziwego twórcy. Biznes związany ze sprzedażą licencji ciągle rośnie, ale artyści wcale nie mają łatwiej.
Problem retitlingu być może uda się rozwiązać np. dzięki systemom elektronicznego rozpoznawania piosenek. Niektórzy w to wątpią i doradzają artystom znalezienie tego jednego wydawcy, z którym zwiążą się umową na wyłączność. Te możliwe rozwiązania nie zmieniają podstawowego problemu, jakim jest cicha zgoda na działania szkodzące artystom.
Dziennik Internautów opisywał również inne działania niekorzystne dla twórców, które są podejmowane przez wydawców i podmioty sprzedające licencje.
Przykładowo w USA wydawcy starają się o to, aby nagrania traktować jako "dzieła zlecone". W efekcie artyści tracą prawo do anulowania wszelkich cesji praw autorskich po 35 latach, co teoretycznie powinno im zapewnić prawo do czerpania większych korzyści z własnej twórczości. Problem opisywaliśmy w tekście pt. Piosenki to dzieła zlecone, czyli przemysł odbiera prawa artystom.
Innym problemem jest ogólna niechęć organizacji zbiorowego zarządzania do wypłacania pieniędzy artystom. Warto w tym miejscy przypomnieć o sporze między holenderskim artystą a organizacją zbiorowego zarządzania, która nie chciała wypłacić artyście pieniędzy za muzykę wykorzystywaną... w antypirackich reklamach.
Coraz częściej dostrzeganym problemem jest również to, że organizacje zbiorowego zarządzania gromadzą coraz więcej pieniędzy niewypłaconych artystom. Z szacunków organizacji Yunison zrzeszającej artystów wynika, że OZZ mogą wstrzymywać nawet 95% pieniędzy należnych prawdziwym twórcom.
O podobnych problemach można by mówić więcej, ale na dzień dzisiejszy byłoby dobrze, gdybyśmy przestali utożsamiać pośredników z "twórcami".
Czytaj: Odtwarzanie reklam w lokalu wymaga opłat za prawa autorskie? Sąd uznał, że to przesada
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|