NASA publikuje na swoich stronach zdjęcia z sondy kosmicznej, na którą podatnicy wyłożyli 2,6 mld USD. Możemy je oglądać za darmo i publikować, nie myśląc o prawach autorskich. Fotografie ze strony polskiego Sejmu to inna historia. Teoretycznie można by nawet pozwać internautów za ich opublikowanie...
Musicie przyznać, że to zjawisko można śmiało zaliczyć do absurdów własności intelektualnej, które DI uparcie kolekcjonuje.
Jeśli polski obywatel wejdzie na stronę Sejmu, to zobaczy tam informację o prawach autorskich. Przeglądając zdjęcia, zobaczy natomiast notatkę "Zdjęcia zamieszczone w serwisie sejm.gov.pl można pobierać i wykorzystywać bezpłatnie z przywołaniem nazwiska autora". Ta notka z jednej strony daje nam prawo do bezpłatnego korzystania z informacji, ale z drugiej strony wyraźnie daje do zrozumienia, że prawo to podlega zasadom z góry ustalonym przez Sejm.
Jeśli ten sam polski obywatel wejdzie na stronę marsjańskiego laboratorium NASA, będzie miał trudności ze znalezieniem jakiejkolwiek wzmianki o prawie autorskim. W galerii zdjęć też nie ma słowa o prawie autorskim i tak samo jest na stronach ze zdjęciami. Jest informacja o tym, komu należy przypisywać autorstwo, ale nie ma żadnych notatek o prawach zastrzeżonych albo o obowiązkach osób, które chciałyby wykorzystać te zdjęcia.
(Dodano o godz 13:30 - oczywiście na stronach NASA znajdziemy informacje na temat wykorzystania materiałów, ale dają one dość dużo swobody i nie są typową formułką o zastrzeżonych prawach autorskich. Właściwie NASA zabezpiecza się głównie przed tym, aby materiałów nie wykorzystywano w reklamach w sposób sugerujący powiązanie z reklamodawcą i NASA).
Wychodzi na to, że zdjęcia zrobione w ramach przełomowego naukowego projektu za 2,6 mld dolarów nie są tak wartościowe, jak zdjęcia z polskiego Sejmu. Oczywiście rozumiem, że zdjęcia z Sejmu są dziełem ludzi, zdolnych fotoreporterów, a nie jakiegoś bezdusznego automatu, który fotografuje Marsa jak popadnie. Mimo wszystko zaczynam mieć wrażenie, że coś jest nie tak.
Przede wszystkim jako obywatel mogę sądzić, że to, co zostało zrobione za moje pieniądze, powinno być dla mnie dostępne. Zdjęcia ze strony Sejmu są nie tylko dziełami, ale również materiałami dokumentującymi pracę instytucji państwowej, utrzymywanej w jakiejś części przeze mnie i w całości przez wszystkich obywateli takich jak ja.
Temat obejmowania klauzulą prawno-autorską materiałów publikowanych przez instytucje publiczne wielokrotnie podejmował prawnik Piotr Waglowski w serwisie Vagla.pl. Ostatnio zrobił to w piątek, publikując tekst pt. To może zróbmy tak: pozwijcie obywateli, albo wsadźcie do więzienia za re-use. To właśnie natchnęło mnie do przemyśleń na temat zdjęć Marsa i zdjęć z Sejmu.
Argumentację prezentowaną od dawna przez Waglowskiego można streścić w takich słowach: to, co publikuje administracja publiczna, należałoby uznawać za materiały urzędowe, a te materiały nie są przedmiotem prawa autorskiego.
Gdy startowało Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, zwróciliśmy uwagę na to, że materiały ministerstwa zostały udostępnione na licencji Creative Commons. Wydawało się to postępowe, bo licencja CC daje dużo swobody, ale tak naprawdę zasugerowano, że prawa autorskie dotyczą materiałów administracji publicznej.
Waglowski w swoim najnowszym tekście zadaje ciekawe pytania.
- Załóżmy, że zrobię serwis internetowy i w jego ramach wykorzystam zdjęcia posłów ze strony Sejmu. Kto pierwszy zechce mnie pozwać o naruszenie praw autorskich (osobistych, majątkowych)? Kancelaria Sejmu? A może autorzy zdjęć (o ile tam jest przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze?), co do których Kancelaria Sejmu nie nabyła na rzecz Skarbu Państwa autorskich praw majątkowych? - pyta Waglowski.
Wygląda to na zestaw pytań retorycznych, bo raczej trudno się spodziewać, aby ktoś pozwał Waglowskiego. Niemniej prawnik zadaje bardzo istotne pytania o to, jaką odpowiedzialność może ponieść podatnik za wykorzystanie zdjęcia zrobionego za jego pieniądze (sic!).
Problem dałoby się rozwiązać.
- Trzeba zmienić regulamin Sejmu RP i Senatu RP w taki sposób, by powiedzieć poszczególnym pracownikom Kancelarii Sejmu i Senatu, że na stronach Sejmu nie ma żadnych praw autorskich, a wszystko, co tam opublikowano, jest materiałem urzędowym w rozumieniu art. 4 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. A jeśli nie, to, no cóż. Naruszenie autorskich praw majątkowych może być też przestępstwem - uważa Waglowski.
To, co dziś wydaje się problemem na poziomie teoretycznym, jutro może być powodem problemów dla wielu osób. Ta sprawa dotyczy po części zagadnienia re-use, czyli wykorzystywania danych wytworzonych przez administrację publiczną. Te dane to np. projekty ustaw, ale to również różnego rodzaju komunikaty i materiały multimedialne, które mogą być wykorzystywane m.in. przez blogerów i różnego rodzaju e-usługi informacyjne.
Można odnieść wrażenie, że urzędy chcą ograniczyć re-use, posługując się prawem autorskim. To nie wydaje się uczciwe wobec podatników. Podobnie jak nie wydaje się rozsądne, aby zdjęcia z Marsa były cenniejsze niż zdjęcia ze strony Sejmu.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|