Serwis Netzpolitik.org ujawniał plany niemieckiego rządu dotyczące inwigilacji. Dziennikarze stali się celem śledztwa, zarzucano im zdradę stanu. Wywołało to falę społecznego oburzenia i śledztwo już wstrzymano.
W skrócie:
Na przestrzeni ostatnich lat sporo było wycieków dotyczących nadmiernej inwigilacji. Część z tych wycieków dotyczyła Polski i nasz rząd z pewnością miałby co wyjaśniać. Z jakichś powodów nasze społeczeństwo na to nie naciska.
W innych krajach doniesienia o nadmiernej inwigilacji wzbudzają większe zainteresowanie. W ujawnianiu tych informacji niemałą rolę odegrał serwis Netzpolitik.org. Ujawnił on m.in. informacje o projekcie za 2,75 mln euro, który miał się koncentrować na analizie treści zamieszczanych w internecie. Blog poinformował także o planie stworzenia nowej jednostki, w której 75 szpiegów miało monitorować m.in. serwisy społecznościowe.
Ujawnianie takich informacji z pewnością nie podobało się władzom. Można było spodziewać się śledztwa, ale chyba nikt się nie spodziewał, że to śledztwo zostanie uruchomione przeciwko dziennikarzom. W ubiegły czwartek jeden z tych dziennikarzy - Andre Meister - poinformował na stronie Netzpolitik.org o otrzymaniu pisma z prokuratury generalnej. Wynikało z niego, że dziennikarz jest podejrzewany o zdradę stanu. Pozostali podejrzani to Markus Beckendahl (drugi dziennikarz) oraz jakaś trzecia, nieznana jeszcze osoba.
W niemieckim internecie zawrzało i łatwo zrozumieć dlaczego. Władze zachowały się tak, jakby chciały zwyczajnie uciszyć dziennikarzy. W obronie dziennikarzy wystąpiły m.in. organizacje pozarządowe takie jak EDRi. Na Twitterze pojawiły się wpisy z hashtagiem #Landesverrat (zdrada stanu), w których internauci wyrażali solidarność z dziennikarzami.
W sobotę w Berlinie odbył się marsz w obronie Netzpolitik.org. Wzięło w nim udział 2 tys. protestujących (zob. DW.com, Thousands march in Berlin over journalist 'treason' claims).
fot. Andi Weiland (lic. CC BY)
Pojawiły się memy na temat zdrady, sprawę zaczęły opisywać media niemieckie i zagraniczne. Gazety "Die Zeit" oraz "Der Spiegel" podkreślały, że dziennikarze wystąpili w obronie demokracji. Nawet niemiecki minister sprawiedliwości Heiko Maas wyraził wątpliwości, czy działanie blogerów mogło być zdradą. Nie chcieli oni przecież zaszkodzić krajowi. Nie można też powiedzieć, by pomagali jakiemuś wrogowi z zewnątrz.
Na efekty krytyki nie trzeba było długo czekać. Jeszcze w piątek prokurator generalny Harald Range powiedział gazecie Frankfurter Allgemeine Zeitung, że dla dobra wolności prasy śledztwo przeciwko dziennikarzom zostanie wstrzymane. Najpierw prokuratura postara się wyjaśnić, czy w ogóle doszło do ujawnienia tajemnicy państwowej. Opinię w tej sprawie ma wydać niezależny ekspert.
Blogerzy zapowiadają, że będą nadal ujawniać wycieki, o ile oczywiście nie pójdą do więzienia. Zawieszenie śledztwa ma charakter tymczasowy i sytuacja blogerów może się pogorszyć, kiedy sprawa nieco przycichnie.
Tymczasem prokurator generalny Harald Range musi stawić czoło politykom opozycji, którzy żądają od niego ustąpienia ze stanowiska (pisze o tym DW.com). Można spotkać się z opiniami, że w Niemczech zbyt mało zrobiono, by wyjaśnić udział władz w masowej inwigilacji, za to dość szybko zdecydowano się na ściganie dziennikarzy ujawniających takie działania.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|