Wydawcy w Niemczech dostawali pieniądze z opłaty od czystych nośników. Teraz okazuje się, że te pieniądze powinny trafiać tylko do autorów. Wydawcy narzekają na wyrok w tej sprawie, ale czy cała sytuacja nie jest obarczona głębszą patologią?
reklama
Dziennik Internautów dużo pisał o opłacie reprograficznej, zwanej też opłatą od czystych nośników, opłatą CL lub potocznie "podatkiem od piractwa". Wielu ludzi ma już świadomość, że ta opłata jest doliczana do cen urządzeń lub czystych nośników jako rekompensata za prywatne kopiowanie. W Polsce ZAiKS i inne instytucje dążą do rozszerzenia tej opłaty na smartfony i tablety. Tymczasem okazuje się, że w Europie tego typu opłaty nie zawsze dostawał ten, kto powinien.
W grudniu ubiegłego roku pisaliśmy o wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie opłaty reprograficznej w Belgii. Sprawa dotyczyła sporu między HP a organizacją Reprobel. Wydając ten wyrok unijny Trybunał podkreślił, że opłata reprograficzna ma być rekompensatą dla twórców w zamian za "prywatne kopiowanie" dokonywane przez zwykłych konsumentów. Dobrze wiemy, że np. w Polsce opłata reprograficzna doliczana jest do cen sprzętu stosowanego przez firmy i instytucje. Oznacza to, że ma ona zastosowanie szersze niż powinna mieć.
Ponadto skoro opłata ma być rekompensatą dla "twórców" to znaczy, że nie powinni na niej zarabiać inni posiadacze praw własności intelektualnej np. wydawcy. Problem zauważono w Niemczech, gdzie organizacja VG Wort dzieliła przychody z tej opłaty pomiędzy twórców i wydawców. Niemiecki Sąd Najwyższy uznał, że było to niezgodne z prawem i 100% środków powinno trafić do twórców.
Na stronie niemieckiego Sądu Najwyższego jest informacja prasowa na temat wyroku. Serwis Boing Boing poruszając ten temat stwierdził, że teraz wydawcy mają u pisarzy dług w wysokości 100 mln euro. Ta kwota została zaczerpnięta z komentarza Stefana Niggemeiera w serwisie UberMedien.de.
Decyzja niemieckiego sądu nie była całkiem niespodziewana. W Niemczech już od lat podnoszono, że przekazywanie pieniędzy wydawcom było bezprawne. Sprawę rozpatrywały wcześniej sądy niższych instancji, które również były podobnego zdania. Wspomniany wyrok unijnego Trybunału mógł stanowić kolejną zapowiedź tego, co właśnie się stało.
Wydawcy oczywiście narzekali na wyrok i nawet kwestionowali bezstronność sądu, który nie wziął pod uwagę ich interesów ekonomicznych (sic!). Wydawcy uważają też, że sąd wybrał interpretację według litery prawa, a nie według jego ducha. Z tą argumentacją można się częściowo zgodzić. Wydawcy również muszą inwestować i "prywatne kopiowanie" może uderzać w ich interesy. Wydaje się zatem, że opłata reprograficzna powinna być także dla nich... ale nie jest!
Moim osobistym zdaniem w całej tej sytuacji pomija się istotę problemu. Rozumiem argumenty wydawców i rozumiem argumenty autorów, natomiast prawda jest taka, że opłata reprograficzna jest generalnie patologiczna.
Dlaczego opłata reprograficzna jest chora? Ponieważ w XXI wieku kopiowanie dzieł jest niemal wpisane w ich używanie. Nie kopiujemy już tylko po to, aby dać coś znajomemu. Kopiujemy byśmy sami mogli konsumować treść. Jeśli kupiłem płytę i chcę ją zripować np. w celu słuchania na smartfonie, nie jest to nawet udostępnianie treści innej osobie. To jest konsumowanie treści już przeze mnie zakupionej.
Poruszałem ten problem w listopadzie 2014 roku, gdy opisywałem stanowisko ministerstwa kultury na temat "strat" ponoszonych rzekomo przez twórców. Ministerstwo argumentowało, że skopiowanie płyty CD na własny użytek powoduje straty u artystów (sic!). Ja uważam, że to absurd. Przecież nabywając płytę nabywam prawo do słuchania danej muzyki, więc co za różnica, czy słucham bezpośrednio z płyty, czy po skopiowaniu na mp3?
Podawałem nawet ciekawe przykłady.
Idea opłaty reprograficznej ma o wiele więcej "wad logicznych". Przede wszystkim nie jest prawdą, że pieniądze trafiają do twórców, których dzieła kopiujemy. Pieniądze trafiają tylko do "jakichś twórców", którzy akurat z różnych powodów dostają pieniądze od OZZ. Mogę skopiować dzieła mało znanego artysty, ale pieniądze z tego tytułu dostanie Marek Kościkiewicz, którego ja nie słucham i nie chcę słuchać.
Wróćmy teraz do narzekania niemieckich wydawców. Czy oni zaczęli narzekać na prawo dotyczące opłaty reprograficznej? Tak. Zaczęli narzekać, bo ktoś zaczął egzekwować to prawo literalnie, takim jakie ono jest. Ja uważam, że problem z tym prawem jest o wiele szerszy i nie dotyczy tylko ustalenia katalogu podmiotów, które powinny dostać pieniądze. Opłata reprograficzna może generować różne nieprzewidziane spory tak długo, jak długo będziemy się okłamywać, że jest ona "rozsądną rekompensatą" dla kogokolwiek. W istocie jest to tylko dziwaczny parapodatek, do którego wszyscy tak się przyzwyczaili, że nie chcą dostrzegać tkwiących w nim absurdów.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|