Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

Wydawca odkrywa brutalną prawdę. Piractwo jest w sieci, bo Google pozwala - AWI

30-12-2015, 11:34

Dlaczego w sieci jest piractwo? Bo Google tego nie zabrania innym stronom! Mogłaby, ale nie zabrania! Tę niezwykłą teorię przedstawił szanujący się wydawca na łamach cenionego magazynu Publishers Weekly.

robot sprzątający

reklama


Czy wydawcy narzekający na piractwo są oderwani od rzeczywistości? Czy rozumieją jak rzeczy działają? To jest całkiem niezłe pytanie w kontekście toczącej się ciągle debaty o wynagradzaniu twórców w internecie. Oczywiście sami wydawcy książek, prasy czy muzyki twierdzą, że świetnie się we wszystkim orientują. Rozmawiałem kiedyś prywatnie z przedstawicielem dużego wydawcy, który przekonywał mnie, że wydawcy to przecież specjaliści i nie można ich traktować tak, jakby byli technologicznymi dyletantami. 

Naprawdę? 

W tym kontekście warto zwrócić uwagę na tekst opublikowany w Publishers Weekly - magazynie dla wydawców książek, który w branży podobno określany jest jako "biblia przemysłu książkowego". 

Wydawca: Google pozwala innym na piractwo

W tej właśnie "biblii" znalazł się artykuł Rudy'ego Shura, założyciela wydawnictwa Square One Publishers. Artykuł mówi o tym, jak to Google powinno się wziąć za walkę z piratami. Oczywiście nie raz o tym słyszeliśmy, ale w tym przypadku argumentacja jest szczególnie ciekawa. 

Rudy Shur ujawnił jak to Google zwróciła się do niego z propozycją przystąpienia do Google Play. W odpowiedzi Shur wysłał pełen żalu list do Google, którego treść opublikował. Zapewne myślał, że będzie to szokujące. W pewnym sensie jest...

Oto fragment listu Shura do Google.

Google nie ma problemu z pozwalaniem stronom z e-bookami na nielegalne oferowanie licznych naszych tytułów e-booków, zarówno za darmo jak i po zaniżonych cenach, każdemu w internecie. Kiedy zaalarmowaliśmy o tym Google, dostaliśmy jedynie e-mail mówiący o tym, że Google nie ponosi za to odpowiedzialności i to naszym zadaniem jest skontaktować się z tymi stronami by powiedzieć im, aby zaprzestały oddawać lub sprzedawać nasze tytuły. Oczywiście zrobiliśmy to, ale na próżno (...) Wydaje mi się czymś skandalicznym to, że Google pozwala na rabowanie tytułów chronionych prawem autorskim przez te strony i właściwie nie czuje się odpowiedzialna za te działania.

Szczerze powiedziawszy ten fragment listu sugeruje, że Rudy Shur absolutnie nie rozumie jak działa Google czy internet. Google jest tylko wyszukiwarką indeksującą to, co jest w internecie. Google nie jest żadnym nadzorcą internetu albo kimś w tym rodzaju, nie ma żadnego wpływu na treści innych stron. Jak niby Google miałaby się czuć odpowiedzialna za treści na innych stronach?

Sprawa byłaby łatwiejsza, gdyby Google miała jakiś magiczny przycisk do wyłączania piractwa w sieci. Niestety jedyne co Google może zrobić to usunąć ze swojej wyszukiwarki linki do materiałów pirackich. Firma naprawdę to robi. Z raportu przejrzystości Google wynika, że różni wydawcy mogą zgłaszać ponad 2 mln URL-i do usunięcia dziennie

Z listu Rudy'ego Shura można wywnioskować, że wydawca ten jedynie poinformował Google o fakcie istnienia pirackich ofert w sieci. Google nie może jednak podjąć działań dopóki wydawca nie wskaże konkretnych naruszeń. Tak działa mechanizm notice and takedown i Rudy Shur najwyraźniej nie zdążył się tego nauczyć. 

Wyszukiwarka to nie sklep

Ponadto w liście Shura czytamy.

Pozwólcie, że spytam. Jeśli sklep sprzedaje podróbki designerskich torebek, dlaczego w porządku jest to, że policja wchodzi, konfiskuje nielegalny towar i aresztuje właścicieli sklepu? Ponieważ sklep zarabia na sprzedaży nielegalnych dóbr, w taki sam sposób jak Google może podnieść stawki reklam ponieważ te nielegalne strony zwiększają liczbę przyciąganych użytkowników. 

Porównanie do sklepu jest całkowicie chybione. Sklep ma 100% kontroli nad tym co sprzedaje. Google nie ma natomiast kontroli nad zawartością internetu.

Poza tym w przypadku sklepu istnieje ścisły związek między sprzedażą i zarobkiem, natomiast związek pomiędzy dostępnością pirackich treści i zarobkami Google nie jest tak ścisły. Można nawet powątpiewać, czy faktycznie istnieje. Poza tym Google usuwa pirackie treści ze swojej wyszukiwarki, ale trzeba je najpierw wskazać. 

Oczywiście wśród różnych usług udostępnianych przez Google jest także sklep (Google Play). Z tego powodu firma Google ma interes w walce z piractwem. Im więcej będzie legalnych nabywców, tym lepiej dla Google. Shur chyba tego nie dostrzega pisząc o zyskach Google z piractwa.

W swoim artykule Rudy Shur porównuje też ochronę praw autorskich do ochrony patentów. Skoro Google chroni swoje patenty, powinna dbać o prawa autorskie wydawców. To kolejna chybiona analogia choćby dlatego, że Google wcale nie oczekuje, iż np. wyszukiwarki patentów będą chroniły jej patenty. Inne rzecz, że choć patenty i prawa autorskie wrzucamy do jednego worka "własności intelektualnej" to jednak są to dwa różne zjawiska.

Spec zna się na rzeczy?

Zadajmy jeszcze raz pytania z początku tego tekstu. Czy wydawcy narzekający na piractwo są oderwani od rzeczywistości? Czy rozumieją jak rzeczy działają?

Należy powiedzieć to wprost - niektórzy wydawcy są oderwani od rzeczywistości. Co najgorsze, czasem traktujemy ich jak autorytety. Nie wątpię, że jest przynajmniej kilku ludzi, dla których Rudy Shur jest ekspertem. Ba! Jest ekspertem, którego żale opublikował sam Publishers Weekly! Teraz zadajmy pytanie, czy Publishers Weekly nie jest źródłem wiedzy dla polityków zajmujących się prawami autorskimi? Oczywiście może być dla nich źródłem wiedzy, a niektórzy politycy są nie mniej oderwani od rzeczywistości.

Oczywiście wiem, że wielu wydawców to naprawdę specjaliści. Wielu z nich świetnie rozumie mechanizm notice and takedown. Z drugiej strony nawet u specjalistów może przebijać się chęć dążenia do zachowania pewnego status quo. Czasem zachowanie pewnych rzeczy wydaje się łatwiejsze niż odpłynięcie z falą postępu. Problem w tym, że próba hamowania postępu przypomina stawianie tamy na morzu, albo zakładanie hamulców na wulkan. Można to robić, ale efekty mogą być inne od oczekiwanych, a koszty operacji mogą być niemałe. 

Czytaj także: Wydawcy podnieśli ceny e-booków, sprzedaż spadła. Jest w tym lekcja dla Polaków


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *              



Ostatnie artykuły:


fot. Freepik



fot. Freepik



fot. Freepik