Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

Więcej godzin informatyki, czyli jak (nie) wykształcić polskiego Jobsa

14-10-2011, 06:40

Dzisiaj Dzień Edukacji Narodowej. Znów będzie się mówić o potrzebie modernizacji edukacji, za czym padną tradycyjne propozycje: zwiększyć liczbę zajęć, więcej wymagać od nauczycieli, dać uczniom komputery. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że problemy związane z edukacją trzeba rozwiązywać tak jak problemy gospodarcze, tzn. poprzez zwiększanie swobody, a nie kolejne obowiązki czy wymagania.

W Dniu Edukacji Narodowej do naszej redakcji zaczęły napływać różne materiały poświęcone edukacji. Ich wydźwięk jest zawsze podobny - polska edukacja jest koszmarna, a zbawi ją zwiększanie liczby godzin poświęcanych na ten lub inny przedmiot. Ponadto trzeba ulepszyć klasy, doszkolić nauczycieli, uzależnić naukę od biznesu... bla, bla, bla. Można to nazwać "klasyką gatunku" w dziedzinie sposobów na lepszą edukację.

Gdyby o polskiej edukacji rozmawiać naprawdę rozsądnie, to należałoby zacząć od ustalenia jednej rzeczy - polska szkoła ma swoje wady, nawet duże wady, ale jeszcze nie jest najgorsza na świecie. Świadczą o tym choćby takie zjawiska, jak otwieranie kolejnych biur Google w Polsce, zwycięstwa naszych studentów na międzynarodowych konkursach itd.  Zagraniczne firmy wiedzą, że w Polsce są talenty, a te talenty wykształciły się w szkołach państwowych.

Drugą rzeczą, którą powinniśmy wziąć pod uwagę przy rozmowach o edukacji, jest kwestia swobody działania. Edukacja bowiem, podobnie jak gospodarka, nauka czy sztuka, wymaga pewnego marginesu swobody. Do tej pory zwracali na to uwagę teoretycy wychowania, ale chyba tylko oni. Kolejni polscy ministrowie edukacji byli natomiast mistrzami ograniczania swobody, co było szkodliwe.

Dzieci z pasją?

Gdy ja chodziłem do szkoły, miałem wielu kolegów, którzy na coś poświęcali swój wolny czas. Miałem kolegę filatelistę, a inny był zapalonym szachistą, jeszcze inny wędkarzem. Kilku kolegów z klasy próbowało programować, ale informatyki w szkole wówczas nie mieliśmy. Żadna z naszych pasji nie była rozwijana w trakcie zajęć szkolnych czy pozaszkolnych, a przecież poświęcaliśmy na te zajęcia dużo czasu.

Dziś - uwierzcie mi - bardzo trudno w klasie szkolnej znaleźć dziecko autentycznie czymś zainteresowane. Owszem, znajdziemy wiele dzieci uczęszczających na dodatkowe zajęcia, czasem od rana do nocy, ale to nie wiąże się z pasją dziecka. Większość rodziców albo nie zabiega o dziecięce pasje, albo traktuje swoje pociechy jak maszynki do chodzenia na dodatkową informatykę, angielski czy zajęcia taneczne. 

Efekty są zwykle takie, że pasja mija wraz z zakończeniem danego cyklu zajęć. Dzieci od małego uczy się, że każde ich działanie musi podlegać "profesjonalizacji". Musi ono odbywać się w ramach zorganizowanych zajęć z określonymi perspektywami na przyszłość.

Czytaj: Więcej niż spacery po Wirtualnych Muzeach Podkarpacia

Dziś często słyszy się o tym, że do szkoły należy wprowadzić więcej zajęć informatycznych. Proponuje się też edukację w zakresie przedsiębiorczości i prawa. Są też szkoły, które na poziomie gimnazjów czy liceów chcą uczyć dziennikarstwa, psychologii czy nawet filozofii.

Efekty są takie, że 9 godzin lekcyjnych dziennie staje się normą. Potem jeszcze zajęcia pozalekcyjne. Uczeń spędza niemal cały dzień w szkole i... nie ma czasu na własny rozwój. W środowisku sprofesjonalizowanym możemy bowiem wykształcić mrówkę do pracy, ale nie wykształcimy człowieka przygotowanego na przyszłość. Problem w tym, że przyszłość jest zawsze zagadką i dlatego ważniejsza jest pasja w każdym nowym działaniu niż nauczenie się tego, co dzisiaj uznajemy za potrzebne (jutro to może być nic nie warte).

Warto przy tym dodać, że całe rzesze ludzi chciałyby zobaczyć w szkole nowe przedmioty. Brydżyści powiedzą, że trzeba uczyć gry w brydża, bo to rozwija pamięć i umiejętność przewidywania. A może przydałyby się lekcje architektury? Czemu nie! To też zapewne rozwija. Pytanie tylko, gdzie są granice tego obciążania szkoły (i dzieci) kolejnymi zadaniami?

Ciekawe, że przyszło mi o tym pisać w roku szkolnym, który został ogłoszony Rokiem Szkoły z Pasją. Pociągnijmy ten temat dalej.

Nauczyciele z pasją

Ostatni ministrowie edukacji chętnie ograniczali swobodę nauczycieli. Szczególnie lubowali się w zwiększaniu objętości dokumentacji do sporządzenia i/lub wypełnienia. Ciekawym wymysłem były również tzw. "godziny karciane", dzięki którym wielu uczniów i nauczycieli po prostu zmarnowało wiele czasu. 

Najgorsze jednak jest to, że rozwijana przez kolejnych ministrów szkolna biurokracja sprawiła, iż nauczyciel rozliczany jest z tego, co udokumentował. Dzieli to belfrów na dwa rodzaje - biurokratów, którzy potrafią świetnie udokumentować swoją pracę (czasem mierną), oraz tych z pasją, którzy wcale nie lubią produkować efektownych papierków lub paradować przed panią wójt na wiejskich dożynkach, aby pokazać, jak są zaangażowani w życie szkoły (sic!).

Inny problem to podstawy programowe, programy i drobiazgowe rozliczanie z ich realizacji. W niektórych szkołach odbywa się to tak rygorystycznie, że nauczyciel boi się nawet niezaplanowanej dyskusji na lekcji. Serio.

Pasja wymaga swobody, czasem nawet po to, by podyskutować. Rozwijanie pasji u nauczycieli wymagałoby przede wszystkim udzielenia im kredytu zaufania. Obecnie wszystko zmierza w stronę tego, aby nauczyciele tłumaczyli się ze zrobienia najmniejszej drobnostki. Jak w takich warunkach uczyć z pasją?

A po co nam ta pasja?

- Potrzeba pasji i zaangażowania, żeby naprawdę dogłębnie coś zrozumieć, przeżuć, a nie tylko szybko przełknąć. Większość ludzi nie poświęca na to czasu - to słowa zmarłego niedawno Steve'a Jobsa. Nie jestem fanem Apple'a, ale nie byłbym zły, gdyby polskie szkoły kształciły kolejnych Jobsów, Gatesów, ale także Torvaldsów czy Stallmanów. Jestem pewien, że wymaga to pasji. 

Wiele osób usłyszawszy o tym, że pasja wymaga swobody, może po prostu znielubić ideę "szkoły z pasją". Pozwolić dzieciom na to, by robiły, co chcą? Zaufać nauczycielom? Wiele osób uzna to za radykalne bzdury. Czy w ogóle pasja jest do czegoś potrzebna?

Pasja rodzi szczerą ambicję. Jeśli interesują mnie komputery, chciałbym wiedzieć, jak działają. Jeśli lubię samoloty, chciałbym zrozumieć odrobinę fizyki. Pasja rodzi ciekawość, która przekłada się na zdobywanie wiedzy w sposób inny niż tylko "wkuwanie". Dzięki pasji nawet zwykły ustny wykład staje się fascynującym przeżyciem. Przy braku pasji nudne będą wydawać się najlepsze pomoce naukowe i najnowocześniejsze metody przekazywania wiedzy. Dlaczego nie pozwolić polskiej szkole na luksus swobody i pasji?

Czytaj: Indyjski tablet za 35 dolarów trafi do uczniów (wideo)


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *