Warszawski ratusz, ZTM i Ministerstwo Finansów złamały prawo wymieniając się informacjami o obywatelach - uważa Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych. Inspektor ma też wątpliwości, czy w ogóle powinna istnieć taka karta adresowana do mieszkańców jednego miasta.
reklama
Warszawa to miasto, które "premiuje osoby, które dokładają się do kosztów funkcjonowania miasta". W tym celu stworzono tzw. Kartę Warszawiaka umożliwiającą uzyskanie zniżek m.in. w komunikacji miejskiej oraz w placówka kulturalnych i sportowych.
Niestety udostępnienie takiej karty wymagało, aby kilka instytucji wymieniło się między sobą danymi o obywatelach np. Ministerstwo Finansów musiało przekazać informację o tym, czy dana osoba rozlicza PIT w Warszawie.
Od dawna wzbudzało to wątpliwości, a dziś Polska Agencja Prasowe informuje, że Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych (GIODO) dopatrzył się w tym działaniu naruszenia Ustawy o ochronie danych osobowych.
- Na razie nie jesteśmy w stanie określić, czy doszło do szkody w rozumieniu prawa cywilnego dla osób, których dotyczą dane. Natomiast niewątpliwie nastąpiło złamanie przepisów o ochronie danych osobowych i prawdopodobnie również ustawy o ewidencji podatników - powiedział Wiewiórowski (zob. PB za PAP, GIODO: stołeczny ratusz, ZTM i MF złamały prawo ws. Karty warszawiaka).
Z informacji PAP wynika, że GIODO miał dopatrzeć się trzech naruszeń w sprawie Karty Warszawiaka.
Ponadto GIODO rozważa powiadomienie o całej sprawie Rzecznika Praw Obywatelskich. GIODO nie jest pewien, czy może istnieć karta skierowana do mieszkańców tylko jednego miasta.
Chyba najbardziej godnym podkreślenia elementem tej sytuacji jest to, że instytucje miejskie oraz ministerstwo działały bez mocnej podstawy prawnej. Owszem, zawarto pewną umowę, była uchwała Rady Warszawy i przygotowano opinie prawników. To niestety nadal nie jest podstawa prawna. Instytucje publiczne nie mogą zakładać, że dozwolone jest to, co nie jest zabronione. One powinny działać tylko w granicach wyznaczonych przez prawo.
W tym miejscu przypomnimy wywiad z GIODO, który opublikowaliśmy w czerwcu ubiegłego roku. Pisaliśmy w nim, że... politycy są kreatywni, jeśli chodzi o zbieranie naszych danych. Oto kluczowa wypowiedź z tego wywiadu.
- Pamiętajmy, że art. 51 Konstytucji RP wprost stanowi, że władza publiczna nie może gromadzić innych informacji niż niezbędne w demokratycznym państwie prawnym. Nie ma zatem prawa zbierać informacji, które mogą być jej „przydatne”, „potrzebne”, „logiczne” czy „ekonomicznie opłacalne”. Może pozyskiwać tylko te, które są „niezbędne”. Owa „niezbędność” będzie wyznacznikiem zarówno zakresu pozyskiwanych danych, jak i kręgu osób uprawnionych do dostępu do nich - mówił GIODO w wywiadzie dla DI.
Ta wypowiedź padła w kontekście opiniowania aktów prawnych, ale wydaje się pasować do opisanej sytuacji.
Dlaczego o tym przypominamy? Otóż mamy wrażenie, że władze zbyt często traktują dane o obywatelach jak swoją własność, którą mogą dysponować wedle woli. Podobny problem dotyczy informacji publicznej. Władzom zbyt często się wydaje, że różne informacje są własnością "państwową" lub "niczyją".
Współczesne społeczeństwo informacyjne ma to do siebie, że informacja jest dla niego pewnym dobrem, tak samo jak dobra materialne czy pieniądze. Dlatego właśnie oczekujemy, że część informacji będzie nam udostępniona na zawołanie (bo stanowi wspólną własność), a wrażliwe informacje będą właściwie chronione, gdyż zostały powierzone władzy w bardzo konkretnym celu.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|