Czy żart z Twittera może być chroniony prawami autorskimi? Twitter zakłada, że tak. Serwis może nawet ukrywać wpisy, które zostały zgłoszone przez kogoś jako "ukradzione".
reklama
To kolejny tekst z cyklu Absurdy własności intelektualnej (AWI).
* * *
Wiele osób błędnie sądzi, że dzieło chronione prawem autorskim musi być jakimś filmem, piosenką albo przynajmniej krótkim wierszem. Z prawnego punktu widzenia chronionym dziełem może być każdy przejaw twórczej działalności. Każdy!
Wpis na Twitterze też może być chronionym dziełem i są tacy twórcy, którzy będą żądać szczególnej ochrony. Takim twórcą jest Olga Lexell, która na Twitterze opublikowała żart takiej treści: "saw someone spill their high end juice cleanse all over the sidewalk and now I know god is on my side".
Żart był taki sobie. Mimo to znaleźli się ludzie, którzy zapragnęli skopiować ten żart i wkleić go do swoich tweetów, nie podając informacji o autorce. Autorka zauważyła to "piractwo" i postanowiła zwrócić się do Twittera z żądaniem usunięcia wpisów naruszających jej prawa. Twitter zareagował i zaczął usuwać wpisy.
Serwis The Verge rozmawiał z Olgą Lexell i dowiedział się, że nie były to pierwsze spowodowane przez nią blokady. Autorka żartów wyjaśniła, że Twitter reaguje na żądania usunięcia w ciągu kilku dni, bez zadawania dodatkowych pytań (zob. Twitter is deleting stolen jokes on copyright grounds).
Wychodzi na to, że usunięcie cudzego wpisu z Twittera może być bardzo łatwe. Wystarczy skorzystać ze specjalnego formularza, który pozwala na zgłoszenie naruszenia. Być może Twitter sprawdza, czy wcześniej ktoś publikował taki wpis. Być może reaguje wówczas, gdy kilka wpisów ma identyczną treść. Tak czy owak można wątpić w to, czy Twitter jakkolwiek ustala autorstwo wpisu. Nie wątpię, że Olga Lexell mogła sama wymyślić powyższy żart, ale nie uwierzyłbym absolutnie każdemu człowiekowi podającemu się za autora żartu.
Olga Lexell opublikowała swoje oświadczenie w tej sprawie. Stwierdziła w nim, że żyje z pisania kawałów i te kawały stanowią jej własność intelektualną. Dodała też, że użytkownicy kopiujący kawały bez podania autora często są spamerami, którzy każdego dnia publikują wiele "kawałów innych ludzi".
Muszę przyznać, że to oświadczenie zmieniło moją wiedzę o żartach. Do tej pory sam opowiadałem różne kawały i wklejałem niektóre na swoje konta w social media. Teraz będę patrzył na to inaczej. Będę musiał się zastanowić, czy kawał nie jest "czyjś".
Twitter zablokował kilka wpisów z żartem Lexell, ale nie zablokował wszystkich. Widać, że niektórzy ludzie zrobili to specjalnie już po tym, jak na jaw wyszła informacja o blokadach. Niektórzy chcą sprawdzić, czy ich tweet też zostanie zablokowany. Inni wykorzystują kawał, by zwrócić uwagę na swoje poglądy na temat takich blokad. Żart Olgi Lexell staje się bardzo znany i jest "piracony" jeszcze częściej niż dotąd, choć wiele osób przyznaje, że to wcale nie jest udany żart.
Na koniec przedstawię swój bardzo osobisty pogląd na tę sprawę.
Od wielu lat firmy z tzw. przemysłu praw autorskich wmawiają nam i politykom, że własność intelektualna jest rodzajem własności i w zasadzie jest czymś w rodzaju podstawowego prawa człowieka. Pisałem o tym już w 2011 roku, cytując poniższe słowa z pewnego sprawozdania Komisji Europejskiej:
nie istnieje zasada, która sugerowałaby, że prawo do prywatności powinno zasadniczo być nadrzędne względem prawa własności lub odwrotnie.
Te słowa mówią o własności, ale były użyte także w kontekście własności intelektualnej.
Medialni giganci naprawdę wiele zrobili, by nam wmówić, że posiadanie "własności intelektualnej" jest tak ważne jak podstawowe prawa człowieka. W rzeczywistości jest to ciężki absurd. Po pierwsze, niektóre prawa człowieka powinny być ponad własnością. Po drugie, posiadanie "własności intelektualnej" nie jest tym samym co posiadanie rzeczy. Nikt z nas nie posiada wytworów swojej twórczości w takim znaczeniu, w jakim posiadamy samochód, dom lub paczkę papierosów.
Daliśmy sobie wmówić, że pewne firmy posiadają niemal całą współczesną kulturę (przecież to ich prawo!). Następnie uwierzyliśmy, że niemal każde dzielenie się kulturą (nawet legalne) może powodować dotkliwe straty u jej właścicieli. To pozwoliło nam uwierzyć, że sami możemy wejść w posiadanie "własności intelektualnej", choćby to było tylko kilka słów. Może nie będziemy mieli wielkich intelektualnych włości, ale przynajmniej chcemy mieć swój intelektualny ogródek. Wierzymy, że ten ogródek powinien nas wyżywić, więc jeśli ktoś powtarza nasze pojedyncze słowa, to już jakby ukradł jabłko. Zaczynamy wierzyć, że ochrona naszego intelektualnego ogródka jest równie ważna, jak chronienie nas przed prawdziwymi złodziejami czy nawet mordercami!
Moim osobistym zdaniem takie podchodzenie do "własności intelektualnej" świadczy tylko o twórczej zapaści współczesnych społeczeństw. Chcemy chronić najmniejsze przejawy swojej twórczości, bo pod skórą czujemy, że możemy już nic lepszego nie wymyślić. Chcemy, by te najmniejsze przejawy twórczości zapewniły nam godne życie i wysoką emeryturę, bo przecież jesteśmy "właścicielami intelektualnymi"! Możemy zacząć wierzyć, że ostre egzekwowanie praw własności intelektualnej jest drogą do tego wspaniałego życia. Ale... czy przypadkiem nie zgłupieliśmy?
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|