UKE był jednym z tych podmiotów, które krytykowały polskie przepisy dotyczące retencji danych telekomunikacyjnych. Teraz o problemie mówi się głośno, zapowiadane są zmiany, ale przecież diabeł tkwi w szczegółach. O tym, jakie problemy wiążą się z nadzorem nad retencją, mówi Prezes UKE Anna Streżyńska w rozmowie z Anną Mazgal.
reklama
O problemach retencji danych Dziennik Internautów pisał dość sporo. W Polsce różne służby wydają się mieć zbyt łatwy dostęp do informacji o wykonywanych przez nas połączeniach. Rząd zapowiedział już, że chce zmian w przepisach, ale to dopiero początek zmian.
* * *
Anna Mazgal: Różne urzędy, organy, ale też organizacje, które reprezentują obywateli, zgłaszają wiele zastrzeżeń do przepisów o retencji danych telekomunikacyjnych. Czy Pani również widzi potrzebę zmian?
Anna Streżyńska: My jesteśmy tu głównym organem zainteresowanym, bo musimy egzekwować obowiązki wynikające z prawa telekomunikacyjnego, także te związane z retencją. Te przepisy od początku budziły duże zastrzeżenia. Stanowiły wynik pewnego kompromisu pomiędzy interesem postępowań prowadzonych przez służby a interesem obywateli, którym zależy na tym, by dostępność danych retencyjnych była ograniczona do przypadków, kiedy jest to niezbędnie konieczne. Kompromis został jednak zawarty z przesunięciem w stronę interesu służb. Postępowania prowadzone są często w sposób przewlekły i mało sprawny i to dlatego służbom zależy na jak największych uprawnieniach. Po publikacji naszych raportów dotyczących retencji kwestia ta stała się sprawą publiczną. Pokazaliśmy w nich, jak dalece wykonywanie tego obowiązku w Polsce odbiega od standardów unijnych i jak to przodujemy w ilości przetrzymywanych danych. Wtedy organizacje pozarządowe skupiły się na tym, by przeciwdziałać tym negatywnym zjawiskom. Rząd postanowił odpowiedzieć pozytywnie na żądania organizacji i nie był to pierwszy raz, kiedy uległ presji organizacji w sprawach związanych z komunikacją elektroniczną. Muszę powiedzieć z ubolewaniem, że nasz głos sugerujący, że coś jest nie tak, często bywa ignorowany i dopiero nacisk społeczny wywołuje reakcję. Tak było przy ustawie hazardowej, rejestrze stron i usług niedozwolonych, przy ustawie medialnej i tak też jest przy retencji danych.
AM: Jakie były skutki tych płynących z różnych stron głosów krytyki?
AS: Powołano zespół pod kierownictwem Ministra Jacka Cichockiego, który jest bardzo rzetelnym człowiekiem, zmierzającym ku wytyczonemu rezultatowi, czyli reformie uprawnień służb. Dość szybko powstał raport, którego rekomendacje idą w dobrym kierunku, bo ograniczają te uprawnienia i katalog przypadków, w których służby są uprawnione do pozyskiwania danych retencyjnych i wprowadza elementy kontroli nad tym procesem.
AM: Jakie kierunki zmian by Pani proponowała w zakresie kontroli nad tym, w jaki sposób operatorzy gromadzą dane retencyjne?
AS: Już pod koniec prac zgłosiliśmy uwagi do sposobu rozwiązania kontroli nad korzystaniem z retencji. Wydaje nam się, że pełnomocników ds. kontroli umieszczonych w poszczególnych służbach dotyczyłoby zbyt wiele formalnych i nieformalnych zależności, aby byli skuteczni. Jedną z ich kompetencji ma być raportowanie o ilości przypadków korzystania z danych retencyjnych. Z kolei prawo telekomunikacyjne nakazuje prezesowi UKE zbieranie tych danych wprost od operatorów. Uważamy, że dane pozyskane w ten sposób są wystarczające, jeśli nie bardziej wiarygodne, od tych pozyskanych od służb. Operatorzy są od służb niezależni i pokazują dane takimi, jakie one są. Co do pełnomocników mamy spore zastrzeżenia, czy ten mechanizm zadziała? Czy też może będzie tak, że formalnie niezależni pełnomocnicy będą wchodzili w ten niepisany obszar zależności, co spowoduje, że dane retencyjne będą oglądane z pewnej perspektywy – siłą rzeczy człowiek nabiera optyki zależnej od miejsca zatrudnienia.
AM: Jakie propozycje są zatem warte przemyślenia, jeśli chodzi o kontrolę nad pozyskiwaniem danych?
AS: Podoba nam się pomysł na powołanie odrębnego organu o pełnych uprawnieniach kontrolnych, jak i odwoławczych w przypadkach retencyjnych, ale i innych przypadkach ingerencji służb w prywatność obywatela. Także jeśli chodzi o certyfikowanie bezpieczeństwa publicznego urzędników czy podmiotów biznesowych, bo ktoś musi nadzorować te procesy. Może to być równie dobrze niezależny od rządu regulator, podlegający sądom i powoływany przez parlament, który świetnie realizowałby te kompetencje i uprawnienia. Na dzisiaj UKE jako regulator nie posiada tych uprawnień oraz w ogóle żadnych uprawnień w zakresie kontrolowania służb. Posiadamy jedynie uprawnienia dotyczące kontroli prawidłowości funkcjonowania operatorów. Możemy sprawdzać m.in. czy nie przechowują danych dłużej niż pozwala na to ustawa. Ale już nie możemy sprawdzić np. czy te dane zostały prawidłowo pobrane, czy są adekwatne do potrzeb postępowania i czy nie wykraczają poza żądania służb sformułowane w dokumentach operacyjnych. Rozszerzenie uprawnień kontrolnych UKE musiałoby wiązać się ze świadomą decyzją rządu, że ten pakiet kompetencyjny jest w całości przekazany do urzędu, który jest niezależny od rządu i od służb.
AM: Czy te uprawnienia kontrolne mają charakter systemowy i systematyczny, czy są to raczej instrumenty kontroli doraźnej?
AS: Wygląda to różnie. Możemy zaplanować i przeprowadzać kontrole u wielu operatorów, możemy robić je też u części albo w ogóle ad hoc. System jest zatem dość elastyczny. Natomiast przy naszych skromnych kadrach jest to trudne, zwłaszcza że zostały one uszczuplone przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Departament zajmujący się tą tematyką to departament spraw obronnych i w zasadzie do początku ubiegłego roku oparty był o zatrudnionych w urzędzie wojskowych. To były wyspecjalizowane kadry, opłacane przez MON i było to doskonałe rozwiązanie. Niestety MON zdecydował o ucywilnieniu tych osób, by pozbyć się ich ze swojego budżetu. Efektem było to, że część tych żołnierzy uciekła na inne stanowiska wojskowe, a część wyszła na rynek. W ten sposób UKE zadano poważny cios, jeśli chodzi o nasze przygotowanie i gotowość do pełnienia tych obowiązków.
AM: Czy można jakoś zaradzić tej stracie?
AS: Kształcimy nowych pracowników, ale tu potrzebny jest czas i dodatkowe zasoby. Ciągle zaś jest to niewielka liczba wykwalifikowanych pracowników w stosunku do zarejestrowanych na rynku 7,5 tys. operatorów. Gdybyśmy chcieli kontrolować ich wszystkich, a także to, jakie dane przechowują np. portale internetowe, cały ten system musiałby być zreformowany. To, co zapoczątkował Minister Cichocki, jest dobre, chociaż nie są to łatwe rozmowy. Racjonalizm wynikający z potrzeby biznesowej oceny opłacalności działań, który reprezentuje UKE zderza się z oczekiwaniami służb, które to oczekiwania są uzasadnione istotą wykonywanych obowiązków. Wypracowujemy zatem cały czas jakieś kompromisy. Premier jako kierunek określił redukcję uprawnień służb, ale oczywiście diabeł tkwi w szczegółach.
AM: By przejąć rolę takiego regulatora, UKE potrzebuje zatem wsparcia z różnych stron? Potrzebne jest zaplecze ustawowe, które nada urzędowi tego rodzaju uprawnienia, ale i materialne?
AS: Ja nadal uważam, że jest to pomysł lepszy niż instytucja pełnomocnika umocowanego w strukturach rządu. Taki pełnomocnik po pierwsze nigdy nie będzie w pełni niezależny, a po drugie zaraz się obuduje nie tylko swoim własnym zespołem, ale i obsługą administracyjno-kadrową. My to już mamy na miejscu i powiększenie zasobów ludzkich urzędu o grupę ludzi, którzy mieliby wykonywać zadania wynikające z tej koncepcji, nie wymaga tak wielu nakładów. Poza tym sposób powoływania i odwoływania prezesa UKE gwarantuje jego niezależność, maksymalną, jaką można osiągnąć. Obecnie premier wskazuje kandydatów, ale prezesa powołuje Sejm za zgodą Senatu.
AM: Jak Pani ocenia szanse wprowadzenia tych postulatów zmian teraz, po wyborach?
AS: Politycznie niewiele się zmienia, bo zostaje ta sama koalicja i należy przypuszczać, że będą to również te same osoby. Ostatnie spotykanie zespołu roboczego odbyło się zaraz przed wyborami, kiedy to na wszelki wypadek podsumowaliśmy dokonania i (przygotowaliśmy - przyp. red.) raport. Teraz nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zespół zaczął zbierać się ponownie. Tym bardziej, że raport obejmował jedynie założenia zmian, które należy teraz przekuć na rozwiązania prawne i organizacyjne. Ktoś za wdrożenie musi odpowiadać i nigdy nie jest to organ regulacyjny, bo nie ma on inicjatywy ustawodawczej. Z reguły jest to któryś z ministrów. Raport powinien zatem zostać przyjęty przez Komitet Stały Rady Ministrów, następnie przez rząd, a premier powinien wyznaczyć osobę odpowiedzialną za wdrożenie. Jak tylko ukonstytuuje się rząd, z pewnością takie kroki zostaną podjęte.
AM: To dobrze, bo najczęstszą chyba przyczyną frustracji strony społecznej jest sytuacja, gdy po wielu miesiącach prac nad problemem nadchodzą wybory i całą pracę trzeba zaczynać od początku z nowym rządem.
AS: Akurat w przypadku retencji jestem zdania, że jest tu większa szansa na sukces niż w innych dziedzinach, w których strona społeczna sprowokowała dyskusję. Gdy obserwuję dyskusję o udostępnieniu domeny publicznej czy innych kwestiach, to tam się niewiele dzieje. Dużo gadania, mało konkretów. A tutaj powstał już konkretny, spójny plan działania. Możemy się spierać co do szczegółów, wśród których oczywiście niektóre są ważne, a inne nie – i w ich przypadku można pogodzić się z przegraną. Natomiast sam plan na pewno jakoś będzie wdrażany. W tych pozostałych kwestiach nie widzę, żeby działo się coś, co rokuje nadzieję na konkrety w najbliższym czasie.
Rozmawiała Anna Mazgal - członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, ekspertka Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych. Reprezentuje OFOP w Obywatelskim Forum Legislacji. Wywiad powstał przy współpracy z Fundacją Panoptykon.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|