Firma Lex Superior znana jest z rozsyłania pism z wezwaniami do płacenia za rzekome naruszenia praw autorskich. Gazeta.pl ustaliła, że prokuratura dopatrzyła się niedokładności w oprogramowaniu do wykrywania rzekomych naruszeń stosowanym przez firmę.
reklama
O firmie Lex Superior pisaliśmy wielokrotnie. Jest to firma, która rozsyła do internautów pisma wzywające do płacenia za rzekome udostępnianie filmów pornograficznych w sieci BitTorrent. Firma od dłuższego czasu powołuje się na pewne umorzone postępowanie, a ostatnio wzmocniła wydźwięk swoich pism, wspominając w nich stanowisko Ministerstwa Sprawiedliwości. Stanowisko ministerstwa jest prawdziwe, ale zostało wydane w ramach odpowiedzi na interpelację, która nie była związana ściśle z Lex Superior.
Gazeta.pl już wcześniej informowała, że w prokuraturze w Gdańsku uruchomiono śledztwo w sprawie firmy Lex Superior. Natomiast w tym tygodniu portal opublikował dodatkowe informacje o postępowaniach wszczynanych przez tę firmę oraz o wątpliwościach, jakie pojawiły się u prokuratorów. Tekst Gazeta.pl na ten temat nosi tytuł Kancelaria zdobyła dane 50 tys. użytkowników sieci Orange. I domaga się od internautów 750 zł.
Część ustaleń Gazeta.pl nie stanowi dla nas nowości. Firma Lex Superior po prostu wykorzystała dostęp do danych ustalonych w czasie postępowania karnego, przy czym nie było pewności, czy ustalone osoby naprawdę dokonały naruszeń. Jest jednak kilka wyjątkowo ciekawych, nowych ustaleń.
Do Dziennika Internautów wciąż napływają wiadomości od osób, które otrzymują pisma od Lex Superior i są zaskoczone. Niektóre z tych osób otrzymały pisma po raz kolejny, mimo iż wcześniej zignorowały je albo składały wyjaśnienia. Wiemy, że część pism trafia do osób starszych, które nie rozumieją, dlaczego je dostały. W jednym ze znanych nam przypadków pismo trafiło do osoby bardzo chorej, po udarze i z nadciśnieniem. Rodzina tej osoby miała dylemat, czy w ogóle pokazywać pismo adresatce.
To się zdarza nie tylko w przypadku działań Lex Superior, ale także w przypadku czynności podejmowanych przez inne kancelarie i firmy, które reprezentują producentów filmów i oprogramowania. Zjawisko masowego wysyłania pism z wezwaniami do wpłaty za rzekome naruszenia określane jest często jako copyright trolling. Jest ono znane nie tylko w Polsce. Od lat wzbudza wiele zastrzeżeń etycznych, a w niektórych przypadkach dochodzi do bardzo ewidentnych błędów ze strony kancelarii. Można tu przytoczyć przykład kancelarii Urmann und Kollegen, która w Niemczech żądała pieniędzy od osób oglądających RedTube.
W Polsce copyright trolling też był krytykowany. Interpelację w sprawie kierowali do przedstawicieli rządu różni posłowie. Poseł Andrzej Jaworski zaproponował nowelizację prawa autorskiego, która mogłaby ograniczyć zjawisko copyright trollingu w Polsce. Copyright trolling był krytykowany przez Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych. Także Naczelna Rada Adwokacka oraz Krajowa Izba Radców Prawnych miały poważne wątpliwości co do praktyk, jakich podejmują się prawnicy w ramach takich działań.
Oczywiście twórcy mają prawo korzystać z narzędzi, jakie daje im prawo autorskie, do ograniczania skali naruszeń. Problem z copyright trollingiem polega na tym, że może on uderzać w osoby, które żadnych naruszeń nie dokonały.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|