Kancelarie wzywające Polaków do zapłaty za rzekome piractwo często straszą wizją wysokich odszkodowań. Pytanie brzmi, czy te kwoty są wyliczone rzetelnie i czy prawnicy mają prawo brać te kwoty z księżyca... albo z prawa amerykańskiego?
reklama
Wczoraj Dziennik Internautów informował o kolejnej kancelarii prawnej rozsyłającej do internautów pisma z wezwaniami do ugody za rzekome naruszenie praw autorskich. To kancelaria PRO BONO Dariusza Puczydłowskiego, która żąda 1116 złotych za udostępnianie książek o Harrym Potterze. W razie nieskorzystania z ugody kancelaria zapowiada dochodzenie odszkodowania w wysokości trzykrotności tej kwoty.
Inne kancelarie potrafią grożą odszkodowaniami i to znacznie wyższymi. Przykładowo...
Wspomniane kancelarie podejmują działania, które według wielu osób można zaliczyć do tzw. copyright trollingu. Oczywiście można dyskutować o tym, czy dana działalność jest copyright trollingiem czy nie. Istnieje wiele różnych definicji tego zjawiska i nie są to definicje prawne.
Dziennik Internautów, oceniając przypadki trollingu, posługuje się własną definicją. Naszym zdaniem o copyright trollingu można mówić, gdy spełniony jest choć jeden z wymienionych warunków:
Skupmy się teraz na pogrubionym punkcie 3. Prawnicy-antypiraci potrafią wprowadzać w błąd co do możliwych konsekwencji i zjawisko to było nieraz obserwowane za granicą. Najczęściej stosowanym przez nich zabiegiem jest straszenie zawyżonym odszkodowaniem. Zadajmy sobie teraz pytanie, czy te odszkodowania wyliczane są rzetelnie.
Problemem tym zajmował się już Bogusław Wieczorek, radca prawny i autor bloga Własność Intelektualna w Praktyce (nie mylcie go z Bartłomiejem Wieczorkiem!). Bogusław Wieczorek zauważył, że w przypadku niektórych kancelarii wskazywane są tylko kwoty rzekomych odszkodowań, ale nie sposób ich wyliczania. Wyjątek stanowi kancelaria PRO BONO, czyli ta domagająca się pieniędzy za Harry'ego Pottera. W piśmie od tej kancelarii podano sposób wyliczenia.
Wskazana kwota została obliczona poprzez ustalony iloczyn ilości rozpowszechnień danego utworu oraz wartości jednego egzemplarza rozpowszechnionego utworu w sprzedaży detalicznej.
Brzmi to bardzo fachowo, ale czy jest to rzetelne wyliczenie. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że tak. Art. 79 prawa autorskiego daje możliwość domagania się trzykrotności "stosownego wynagrodzenia". No dobrze, ale czy cena detaliczna jest równa stosownemu wynagrodzeniu?
- Wartość (cena) detaliczna utworu jedynie w pewnej ułamkowej części zawiera wynagrodzenie wydawcy - pozostała jej część to koszt surowca potrzebnego do wytworzenia egzemplarza utworu, koszty logistyczne, marże pośredników itd. (...) Innymi słowy, nawet przyjmując, że każde pobranie równa się temu, że pobierający nie kupił oryginalnego egzemplarza (co jest oczywiście dyskusyjne), to PRO BONO żąda nie tylko utraconego przez wydawcę zysku, ale też zwrotu tych wszystkich kosztów i zysków poniesionych przez osoby trzecie - które z racji rozpowszechnienia w internecie nie mogły mieć miejsca - zauważa Bogusław Wieczorek.
Skoro można wątpić w wyliczenia dotyczące odszkodowań to automatycznie nasuwa się drugie pytanie. Czy prawnicy mają prawo straszyć ludzi takimi odszkodowaniami, które wcale im nie grożą.
- Uważam, że takie, w moim przekonaniu celowe, wprowadzanie w błąd jest skandaliczne - stwierdził Bogusław Wieczorek.
Należy też dodać, że kancelaria PRO BONO to nie jest najciekawszy przypadek. Przebija ją kancelaria Bailey & Morgan znana z działań w serwisie Chomikuj.pl. Ta kancelaria w wiadomościach do rzekomych piratów potrafiła zawrzeć następujące zdanie:
Na podstawie amerykańskiej ustawy Copyright Act (...) nasz klient może dochodzić odszkodowania ustawowego w przedziale od 2,500 do 25,000 USD
Od kiedy to amerykańskie ustawy obowiązują w Polsce? Pytałem nawet o to w przeszłości kancelarię CODEX, która współpracuje z Bailey & Morgan przy działaniach antypirackich. Nie dostałem żadnego wyjaśnienia. Zresztą CODEX zalega także z wyjaśnieniami dotyczącymi domagania się pieniędzy za udostępnianie filmu z domeny publicznej.
Bogusław Wieczorek miał okazję oglądać inne wiadomości od firmy Bailey & Morgan. W jednej z nich znalazło się takie "wyjaśnienie":
Podane Panu widełki odszkodowawcze to tzw Statutory Damages które wyznaczają granicę w której musi poruszać się sąd w trakcie wydawania wyroku
Tutaj można naprawdę pęknąć ze śmiechu. "Statutory Damages" to pojęcie z prawa amerykańskiego. Polski sąd ma się poruszać w ramach tego pojęcia? Czyżby Polska odłączyła się od UE i stała się kolejnym stanem USA?
- Odwoływanie się do jakichś "statutory damages" to bzdura - w Polsce obowiązuje prawo polskie. Sąd nie porusza się w żadnych "widełkach", a sam - według własnego uznania i na podstawie własnego osądu (w rzeczywistości - na podstawie ocen biegłych) dokonuje wymiaru odszkodowania. Te kwoty nie mają żadnego uzasadnienia - uważa Bogusław Wieczorek.
Zdaniem Bogusława Wieczorka można nawet zastanowić się nad tym, czy nie jest to wprowadzenie w błąd w celu osiągnięcia korzyści majątkowej? Mówimy przecież o sytuacji, gdy osoba nakłaniająca do ugody przekonuje inną osobę, że polskie sądy muszą się poruszać w granicach ustawy amerykańskiej i na tej podstawie muszą ustalać ogromne odszkodowania.
Co ciekawe, w przeszłości inny pracownik Bailey & Morgan przekonywał mnie, że w Polsce nie ma domeny publicznej, bo "domena publiczna" dotyczy tylko prawa amerykańskiego. Świadczy to o niekonsekwentnym podejściu do kwestii prawnych w firmie Bailey & Morgan. Raz bywa tak, że przedstawiciel firmy powołuje się na prawo amerykańskie przy obliczaniu odszkodowań. Innym razem inny przedstawiciel udowadnia, iż w Polsce nie ma domeny publicznej, bo jest ona w prawie amerykańskim (choć akurat kwestia domeny publicznej jest w Polsce uregulowana dzięki kilku przepisom o wygasaniu praw autorskich).
Częściej spotykałem się z przypadkami, gdy przedstawiciele biznesu antypirackiego powoływali się na prawo zagraniczne w odniesieniu do sytuacji w Polsce. Kiedyś pewien właściciel firmy namierzającej piratów udowadniał mi swoje tezy, powołując się na wyrok niemieckiego sądu. W ogóle nie wiedział, że były w Polsce wyroki Sądu Najwyższego, które przeczyły jego tezom (chodziło o odpowiedzialność za udostępnienie łącza).
To, co przychodzi mi do głowy, to słowo "prawniczy folklor". Jak wiadomo, słowo "folklor" pochodzi od angielskiego "folk-lore", czyli "mądrość ludu". W mojej opinii prawnicy z firmy Bailey & Morgan prezentują bardzo ciekawy zestaw ludowych przekonań opierających się na prawie różnych krajów. Oczywiście każdy foklor ma swój urok, ten jest nawet zabawny, ale czy korespondencja prawnika wzywająca do zawarcia ugody powinna się na takim folklorze opierać?
Już po opublikowaniu tego tekstu jakiś pracownik Bailey & Morgan przysłał do mnie wiadomość z argumentami przemawiającymi za tym, że powoływanie się na "statutory damages" jest uzasadnione. Będziemy tę kwestię jeszcze wyjaśniać na lamach DI po uzyskaniu opinii eksperta. Niezależnie od tego mocno dyskusyjne jest twierdzenie, że polski sąd ma ustalać odszkodowanie na podstawie amerykańskiej ustawy.
Warto zajrzeć na stronę baileyandmorgan.com. Czy tak powinna wyglądać strona poważnej firmy prawniczej? Pozostawiamy to do oceny czytelnikom.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
Google podwójnie na celowniku Komisji Europejskiej - za porównywarki i Androida
|
|
|
|
|
|